Ostatnio przeczytałem, że poza Markiem Cieślakiem trudno znaleźć dobrego menedżera w Polsce. Oczywiście trener Cieślak znakomitym fachowcem jest, ale nie zgadzam się z tezą, że nie ma w naszym kraju osób, które mogłyby się z nim równać. Jeżeli bowiem pracy w Polsce nie ma na przykład Piotr Żyto, który może służyć zawodnikom dobrą radą odnośnie sposobu jazdy, zmiany warunków torowych, jak również wie niemało o taktyce, to znaczy, że rynek stał się bardzo konkurencyjny.
[ad=rectangle]
Łatwo jest oceniać czyjeś decyzje po biegu. Jeszcze łatwiej przychodzi nam krytyka posunięć menedżerów, kiedy okazuje się, że ich zmiana nie przyniosła spodziewanego efektu. Czy jednak tylko po wyniku punktowym zawodnika, który jechał jako zmieniający można oceniać taką decyzję? Moim zdaniem nie. Istnieją pewne zasady, które powodują, że nawet brak odpowiedniej liczby punktów w przypadku nieudanej zmiany daje menedżerowi możliwość obronienia swojej tezy. Najprościej jest napisać: dlaczego za x nie jechał y, albo czemu x nie pojechał jednego biegu więcej? Osoby dokonujące takiej analizy rzadko jednak zdobywają się na głębsze zbadanie danego problemu.
Moim zdaniem są cztery aspekty, które powodują, że menedżerom trudniej jest podejmować właściwe decyzje taktyczne, zwłaszcza w spotkaniach o wysoką stawkę. Po pierwsze regulamin. Jeszcze stosunkowo niedawno istniała instytucja Jokera. Bardzo krytykowana przez tych, którzy niejednokrotnie stracili punkty rzutem na taśmę mimo, iż prowadzili większą liczbą punktów przez cały mecz. Krytykowana również przez zespoły, które nie miały w swoich szeregach gwiazdy na tyle dużej, że gwarantowała odpowiednią zdobycz punktową w przypadku tej zmiany (przypomnijmy, że punkty zawodnika mnożone były razy dwa). Ten przepis być może był niesprawiedliwy z punktu widzenia zespołu, który przez cały mecz budował swoją przewagę, aby stracić ją w zasadzie w jednym biegu. Z drugiej jednak strony pozytywnie wpłynął na atrakcyjność spotkania, jak również dawał menedżerom i trenerom możliwość wykazania swojego kunsztu taktycznego. Jednak nie tylko Jokera dotyczyły zmiany regulaminowe. Innym aspektem i jednocześnie drugim elementem, który moim zdaniem ogranicza możliwości menedżerów są słabi juniorzy. W końcówce lat dziewięćdziesiątych minionego stulecia, do których chętnie wracam, dobry junior był na wagę złota. Poza swoimi trzema regulaminowymi startami, miał możliwość zastąpienia kolegi z zespołu jako rezerwa zwykła i taktyczna. Dodatkowo mógł wystartować również w biegu nominowanym. W dzisiejszych czasach juniorów dobrych na tyle, że menedżerowie bez wahania decydują się go puścić za seniora, jest coraz mniej. Co więcej, junior mógł pojechać jako rezerwa zwykła za drugiego młodzieżowca. Dzisiaj zostało to znacznie ograniczone. W przeszłości w drużynie startowali również zawodnicy z numerami 8 i 16. Zazwyczaj byli to żużlowcy do lat 23. Kto jednak dobrze szkolił młodzież, poszerzał sobie tym samym możliwości taktyczne. Obecnie w wielu przypadkach junior to zło konieczne, a w biegach z jego udziałem kibice i działacze modlą się, aby wszystko zakończyło się szczęśliwie, czyli 3:3, jeżeli senior "zrobi swoje".
Trzeci aspekt, ale chyba najważniejszy, to wprowadzenie nowych tłumików, które spowodowało, że żużel stał się mało przewidywalny. Bardzo często zawodnicy, którzy świetnie prezentowali się przez większość spotkania, w decydującym momencie zawodzą. Choć chwilę wcześnie wygrywali zdecydowanie swoje biegi, to w kolejnym starcie przyjeżdżają daleko za całą stawką. Nie dzieje się tak dlatego, że poziom żużlowców się wyrównał. On stał się po prostu mało przewidywalny. Wystarczy prześledzić ile kompletów zdobywali zawodnicy kiedyś, a ile jest ich teraz. Coraz rzadziej widzimy zawodników, który bez porażki kończą zawody. Nieprzewidywalność zawodników wpływa z kolei na nieprzewidywalność zmian dokonywanych przez menedżerów. Zwłaszcza, że rezerwa taktyczna, to dla wielu żużlowców start bieg po biegu. Dochodzi zatem do przegrzania sprzętu, który ma duży wpływ na wynik zawodnika.
Wreszcie ostatnia sprawa, to rosnąca presja wyników. Pościg za pieniędzmi, a tym samym za odpowiednim wynikiem sportowym powoduje, że menedżerowie działają pod większym naciskiem, niż jeszcze kilkanaście lat temu. Mówił o tym między innymi wspomniany Piotr Żyto w ostatniej rozmowie ze SportoweFakty.pl. Menedżer ma kilkadziesiąt, a czasami kilkanaście sekund na to, aby podjąć właściwą decyzję. W tym czasie musi szybko przeanalizować wszystkie za i przeciw, a stres jak wiadomo, rzadko pomaga przy podejmowaniu właściwych decyzji.
Nie zamierzam bronić menedżerów (lub trenerów, bo zakres kompetencji w wielu klubach się zlewa). Generalnie mam na myśli osoby, które podejmują kluczowe decyzje taktyczne podczas spotkań. Powyższe argumenty z pewnością działają w ich obronie. Są jednak również kamyczki, które zamierzam wrzucić do ich ogródka. Nigdy nie kwestionowałem tego, dlaczego wybór w danym biegu padł na zawodnika x, a nie y. Wychodzę bowiem z założenia, że to menedżer jest w parkingu i lepiej wie, kto mentalnie i sprzętowo w danym momencie jest lepiej predystynowany do startu. Razi mnie coraz rzadsze stosowanie zasady, która ma główny wpływ na przebieg spotkania. Od zawsze wiadomo było, że aby myśleć o zwycięstwie w meczu (zwłaszcza na wyjeździe) lub obronie przewagi ze swojego toru, to do pełni szczęścia potrzeba było trzech dobrze punktujących zawodników. Zasada szukania "tego trzeciego" obowiązywała w zasadzie we wszystkich ligach. Przecież każdy menedżer wie mniej więcej czego może spodziewać się po swoich zawodnikach. Czekanie zatem wielokrotnie trzy biegi, aż ktoś zaskoczy mimo, że w dwóch poprzednich startach spisał się poniżej oczekiwań, kończy się zazwyczaj zbyt późnymi decyzjami taktycznymi. Razi w oczy również to, że gdy tylko przeciwnik zdobywa sześciopunktową przewagę, to na pierwszy ogień idą od razu największe armaty zespołu. Te spokojnie mogą przecież poczekać nawet do 13 czy 14 biegu. Jeżeli do tego momentu inne rezerwy taktycznie nie przyniosą zmian, to znaczy, że i tak nie było szans na wygraną. Menedżer ma jednak czyste sumienie, że zrobił wszystko, co było w jego mocy. Puszczanie z taktycznej od razu najlepszych zawodników i to na początku spotkania to próba szukania łatwego alibi.
Często rozmawiam z menedżerami po spotkaniach właśnie odnośnie zmian. Nie tyle chodzi o personalia, co zasady, którymi się kierowali. W większości przypadków ich tłumaczenia są racjonalne i "bronią się". Łaska kibica i działacza jeździ jednak na pstrym koniu i bardzo łatwo popaść u nich w niełaskę. Unikałbym jednak stwierdzenia, że brakuje dobrych menedżerów. Jedyne czego polskiemu żużlowi brakuje to stabilizacji. Zarówno tej sportowej, jak i finansowej.
Damian Gapiński: Ograniczone manewry taktyczne menedżerów
W ostatnim czasie rozgorzała dyskusja na temat poziomu prezentowanego przez polskich menedżerów. W ich stronę poszła fala krytyki w związku z podejmowanymi ostatnio decyzjami.
Źródło artykułu:
http://rlach.republika.pl/schem/dz15b_90_93.htm
Żadnych jokerów, biegów nominowanych, zetzetek i innych dziwactw.