Widziane z Rusi Czerwonej - seria nowa (7)

Pan Prezes z Gdańska (jakże miłego sercu memu!) jęknął na portalu (również sercu miłym) nad losem polskich organizatorów imprez żużlowych w odmianie ligowej.

Utrzymując cały świat bynajmniej nie cieszą się atencją taką, jaka powinna im się należeć z tytułu wielkości finansowego zaangażowania - i ja oto ceremonialnie podpinam się do jego jęku.

Ba! Wyję rozgłośnie, tak przeraźliwie, że oto z duktów Gór Słonnych, u podnóża których stoi moja chyża, słychać jeno, jak samochody, p.o. sypialni bezdomnych kochanków, rycząc tłumikami po agrotuningu zmykają czym prędzej, jak jelenie w popłochu gnają w stronę Ukrainy, sarny biegną z dystynkcją za nimi, nawet traszki oraz salamandry w te pędy uciekają. Oj, jak ja wyję!
[ad=rectangle]
Wyję, albowiem - jak Panu Prezesowi z Gdańska - też mi się nie podoba, iż rodacy moi utrzymują cały żużlowy świat, a pieniądze braci i sióstr naszych, miast być przeznaczone na podniesienie poziomu i atrakcyjności polskiego sportu żużlowego, płyną szerokimi strugami na konta obcoplemiennych domokrążców. Nie mam nic przeciwko zarobkowaniu na obczyźnie - toć bez tego Polska by sczezła w przyspieszonym tempie - aliści niesmaczy mnie cokolwiek (takie dziwactwo moje…) drobiazg: Polak, zarobkujący w Niemczech, choćby był tępy jak teownik, dokłada sił, aby zapamiętać kilkadziesiąt germańskich słów, pozwalających mu zrozumieć płacodawcę, Polak w Anglii łapie bodaj podstawy jakiegoś pidżinu, a Polak z okolic żużla zachwyca się orgastycznie, kiedy maszczona harmoniami euro gwiazda raczy wypowiedzieć myśl śmiałą w rodzaju "Dzzekuje", "Koam was, Polacy"…

W ojczyźnie naszej zawsze byliśmy nadgorliwi w okazywaniu uniżoności każdemu, kto posługiwał się obcą mową - i to nam zostało. Rodakowi gotowiśmy skoczyć do gardła, kiedy - błazen oraz cham jeden! - ma czelność domagać się stałej, opodatkowanej i ozusowanej umowy o pracę, bo wolimy mu rzucić parę groszy zapłaty, ale byle frantowi, bełkoczącemu w języku, którego pomimo obowiązkowej oświaty wciąż nie rozumiemy powszechnie, bez mrugnięcia okiem fundujemy milionowe pensje, obudowane systemem bonusów oraz należącymi się jak psu miska premiami, gwarantowanymi odprawami etc. Plotę? No to proponuję pogrzebać w prasie specjalistycznej i sprawdzić, jakie apanaże czerpie z prosperującego w Polsce Banku Pekao SA szanowny pan prezes narodowości włoskiej. Czy on ten bank stworzył? Czy jemu bank zawdzięcza istotny skok jakościowy? Czy zrobił w banku coś, czego nie zrobiłby nikt w żadnym innym banku, działającym w granicach RP? O tym PT Koledzy Po Fachu nie donoszą; konstatują za to, że włoski menedżer bije na głowę w zarobkach prezydenta i premiera rządu naszego najjaśniejszego – i to razem wziętych!

Polscy szefowie impresariatów - jak słusznie podkreśla Pan Prezes z Gdańsk - utrzymują cały światowy żużel. Ale… Czy ktoś im kazał ten świat brać sobie na barki? Zbawiać? Czy ktoś poruczył im taką misję doniosłą? Czy może - sami tego chcą, chcą tak bardzo, że aż nogami przebierają z niecierpliwości, kiedyż wreszcie jeden finansujący kawałek świata popłynie i splajtuje, zwalniając miejsce niemogącemu się doczekać tego szczęścia/nieszczęścia drugiego… Toć możemy sobie powiedzieć prawdę, wszak wszyscy jesteśmy dorośli: płatnicy z Polski marzą o tym, aby utrzymywać cały świat! Punkt widzenia ulega zmianie pod jednym, jedynym warunkiem: że nie mają skąd czerpać pieniędzy, które z takim upodobaniem pompują na konta owemu światowi…

Pan Prezes z Gdańska ma absolutną rację - i tak samo racji nie ma. Rację ma, bo trafnie konstatuje fakt, nie ma zaś jej - bo z jego konstatacji nie wynika nic, ale to nic. Żeby nie szukać daleko: co ma z tego, że liczni przedstawiciele owego całego świata figurują na jego liście płac? Wiem, wiem, zapewne powie, że nie on ich angażował… Ale gdyby od niego zależałoby budowanie (za przeproszeniem) zasobów ludzkich Wybrzeża to co, odmówiłby transferowania gotówki do zagranicznych odbiorców? No, wiara góry przenosi, ale nie jest tożsama z naiwnością. Pan Prezes wie, że jest źle, ale sam nie zrobi nic, by stanąć wbrew temu złu.

Naszym nieustającym problemem jest życie w stanie swoistej schizofrenii. W znakomitej większości deklarujemy zgodę, żeby powściągać finansowe rozpasanie -ale radzi bylibyśmy zaczynać ten proces od sąsiadów. Lubimy oglądać w ligach rodaków, ale konstruowanie drużyny zaczynamy z reguły od przepatrywania giełdy zagranicznych nazwisk. Absolutnie zgadzamy się, że bez szkolenia, czyli napływu świeżej krwi, sport nasz skarleje i zdechnie, ale kiedy przychodzi do konkretów, chętnie byśmy to szkolenie zlecili komuś innemu - bo to przecież koszty, wysiłek, brak gwarancji, że z kandydatów coś wyrośnie… I na dodatek brak nam - wszystkim, ale to wszystkim! - chęci patrzenia dalej, niż ulokowany jest czubek własnego nosa. Czy ktoś z PT Czcigodnych Czytelników Mych zetknął się z jakimś realnym przejawem strategicznego planowania - zarówno w klubach jak i na całym poletku, zarządzanym przez Główną Komisję Sportu Żużlowego? Jeśli tak, będę wdzięczny za wskazanie, bo na razie wysilam tylko pamięć i nic w niej nie znajduję…

To, co nam najświetniej wychodzi od czasów co najmniej króla Zygmunta II Augusta (zwanego notabene Dojutrkiem), to fantazyjna dezynwoltura, niechęć do ustalania sobie i bliźnim, na tej samej łączce hasającym, konkretnych procedur do spełnienia. Lubimy wiele gadać, ale gadać tak, aby nic z tego nie wynikało - i żeby (Boże zachowaj!) nie wiązały się z tym gadaniem jakieś zobowiązania. Choć jeśli o żużel chodzi, to wszystko jest akurat nadzwyczaj proste. Nie mamy pieniędzy na sfinansowanie występów wyjątkowo kosztownych gwiazd? To ich, do diabła, nie kontraktujemy! Uważamy, że zawodnicy są przepłacani i nie potrafią uzyskiwać wyników adekwatnych do gwarantowanych zarobków? To spisujemy z nimi umowy, uzależniające wypłaty od liczby zdobytych punktów. Uważamy, że nie ma sensu w utrzymywaniu z naszych funduszów żużla w Anglii, Czechach, Szwecji? To zatrudniamy rodaków, uruchamiamy szkółki, wykazujemy więcej cierpliwości, kiedy takim np. Pulczyńskim nie udaje się bezboleśnie przeskoczyć z przegródki "Młodzieżowiec" do przegródki "Senior".

To nie jest budowa rakiet kosmicznych ani systemu nawigacji GLONASS. Tu naprawdę wystarczy chcieć. Pytanie tylko, czy komuś się chce naprawdę…

Waldemar Bałda

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!

Źródło artykułu: