Damian Gapiński: Żużlowe niewolnictwo

Pro-klubowa polityka władz polskiego żużla zaczyna powoli zbierać negatywne plony. Pierwszymi ofiarami stali się zawodnicy, którzy zaufali zadłużonym po uszy klubom.

Niewolnictwo oznacza sytuację, w której pewna grupa ludzi lub instytucja może w dowolny sposób rozporządzać innymi ludźmi. Choć formalnie niewolnictwo zostało zakazane w XIX wieku, to nietrudno oprzeć się wrażeniu, że nadal funkcjonuje w sporcie żużlowym.
[ad=rectangle]

Sytuacja finansowa polskich klubów żużlowych nie jest najlepsza. Część z nich, jak Włókniarz Częstochowa stoi na skraju bankructwa. Zadłużenie klubu spod Jasnej Góry szacowane jest w tej chwili na około 4 miliony złotych. Jeszcze inne żyją na kredyt, bo wzięły pożyczkę, dzięki której w miarę zachowują płynność finansową w trakcie sezonu. W najgorszej sytuacji są jednak te podmioty, które mimo podłączenia im kroplówki w postaci licencji nadzorowanej, ledwo wiążą koniec z końcem. W takiej rzeczywistości przychodzi funkcjonować zawodnikom, którzy przed sezonem uwierzyli, że wszystko będzie w porządku i podpisali po raz kolejny wirtualne kontrakty. Są przykłady takie, jak Grzegorz Walasek, który od początku sezonu nie zobaczył z klubu pieniędzy za żaden mecz! A przecież już wkrótce rozegrane zostaną spotkania 11. kolejki. Walasek nie jest jeszcze w najgorszej sytuacji, bo otrzymał przed sezonem pieniądze od firmy KJG Artura Sukiennika. To właśnie sponsor Włókniarza był tą osobą, która nalegała na jego sprowadzenie do Częstochowy. Walasek nie może mieć jednak do końca pretensji o sytuację, w której się znalazł, bo doskonale wiedział jaka jest kondycja finansowa klubu, z którym się wiąże. Mimo to zamiast pewnych pieniędzy w Rzeszowie, wybrał niepewny zarobek w Częstochowie. Wszystko wskazuje na to, że wyjdzie jak Zabłocki na mydle. Właśnie dlatego nie zamierza startować do końca sezonu w barwach Włókniarza. W podobnej sytuacji jest kilkunastu zawodników w całej Polsce. Zadłużenie względem nich jest równie wysokie, jednak nie mogą zrobić nic!

Regulamin jest bezlitosny. System licencji nadzorowanych, jak również przyznawania licencji zakłada, że klub może w zasadzie nie płacić zawodnikowi grosza od momentu podpisania kontraktu do kilku dni przed upływem terminu, w którym kluby muszą złożyć komplet dokumentów licencyjnych na kolejny sezon. W ten sposób mogłyby nie płacić swoim zawodnikom nawet 10 miesięcy. Kompletnie nic! Nie mogą odmówić startu w meczu z powodu zadłużenia, bo regulamin przewiduje za to kary finansowe. Muszą zatem kombinować i szukać zaprzyjaźnionego lekarza, który wystawi im zwolnienie lekarskie tak, aby klub mógł przynajmniej zastosować za nich Zastępstwo Zawodnika. Regulamin daje im co prawda możliwość rozwiązania kontraktu z klubem. Jednak po pierwsze jest to procedura na tyle długa zwłaszcza w zakresie odwołania od decyzji, że zawodnika szybciej zastanie koniec sezonu, niż wiążące orzeczenie Trybunału PZM. A jeżeli nawet znajdzie się szczęśliwiec, którego kontrakt zostanie rozwiązany, to i tak nie będzie mógł wystąpić w barwach innego klubu, gdyż zabrania tego regulamin. Ten w artykule 207 Regulaminu Sportu Żużlowego zakłada, że zawodnik w danym sezonie może reprezentować barwy tylko jednego klubu, z wyłączeniem sytuacji takich jak na przykład wypożyczenie (jeżeli zawodnik nie zdobędzie od początku sezonu więcej niż 8 punktów wraz z bonusami). Zawodnicy wypożyczeni z kolei nie mogą liczyć na to, że w przypadku zaległości finansowych będą mogli wrócić do swojego klubu i kontynuować sezon. Wreszcie najważniejsze – zawodnicy nie mogą się nawet oficjalnie poskarżyć, że klub zalega im pieniądze, bo grożą za to surowe kary finansowe.

Władze Speedway Ekstraligi wyjaśniają, że tak skonstruowane przepisy są konieczne i zostały zaczerpnięte z systemu korporacyjnego. Wszystko ładnie i pięknie, ale jest jedno "ALE". Nie znam bowiem korporacji, która nie płaciłaby regularnie swojemu pracownikowi, a tym samym nie stwarzała komfortowych warunków do realizacji postawionych przed nim celów. Dwóch rzeczy jestem pewien. Po pierwszej obecnej sytuacji finansowej wielu klubów winni są również zawodnicy. To prawda, że kluby oferowały im wirtualne pieniądze przed sezonem. Ale oni również muszą uderzyć się bardzo mocno w pierś, gdyż skutecznie wykorzystywali sytuację, w której liczba zawodników gwarantujących odpowiedni wynik finansowy jest zbyt mała i podbijali stawki do niebotycznych sum. W tym zakresie odpowiadają zatem w takim samym stopniu jak kluby za kondycję finansową klubowego speedwaya w Polsce. Jednak po drugie, nie może być tak, że regulamin nie daje im żadnych praw i przez prawie rok stają się niewolnikami swoich pracodawców.

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!

Źródło artykułu: