1. Nicki Pedersen (174 pkt.) - bezapelacyjnie najlepszy i najrówniejszy zawodnik w całym cyklu. Mistrz świata wręcz znokautował swoich rywali genialnym początkiem. W Krsko, Lesznie, Goeteborgu i Kopenhadze meldował się na podium i dzięki temu już w maju miał aż jedenaście punktów przewagi, nad drugim wtedy, Tomaszem Gollobem. Wraz ze swym tunerem Johnem Jorgensenem potwierdził swą dominację w Pradze, gdzie był po prostu poza zasięgiem rywali. Wyrachowana i cwana jazda Duńczyka w pozostałych turniejach dała mu upragniony, trzeci tytuł indywidualnego mistrza świata. Pedersen aż dziewięć razy awansował do wielkiego finału poszczególnych rund i powoli staje się systematyczny jak Tony Rickardsson, choć do klasy Szweda wiele mu jeszcze brakuje. Nicki to także bohater najbardziej kontrowersyjnych sędziowskich decyzji w tym roku. Upadki z jego udziałem w starciach z Gollobem czy Crumpem, a także bardzo sprzyjające wykluczenia Bjarne Pedersena i Adamsa w półfinałach sprawiły, że utrzeć nosa ulubieńcowi Ole Olsena w przyszłym sezonie będzie chciało jeszcze więcej rywali.
2. Jason Crump (152) - mizerna postawa rudowłosego Australijczyka w pierwszych trzech rundach zawodów spod znaku BSI sprawiła, że "Kangur" wrócił do gry o tytuł dopiero po wydartym rywalom zwycięstwie w walijskim Cardiff. Skuteczne występy na Łotwie i w Szwecji dały Jasonowi cień nadziei na doścignięcie prowadzącego w klasyfikacji Pedersena. Crump "dogadał" się z silnikami i zaczął łapać rytm. Wnukowi Neila Streeta znowu zabrakło szczęścia w najważniejszym momencie sezonu. Defekt na ostatnich metrach w wielkim finale we włoskim Lonigo i strata bezcennych sześciu punktów okazała się brzemienna w skutkach. "Crumpie" do przełożonych zawodów w Bydgoszczy podszedł na luzie i z wielką klasą jako pierwszy pogratulował Pedersenowi drugiego tytułu IMŚ z rzędu. Mąż uroczej Melody jest niekwestionowanym królem drugich miejsc, w ciągu swej siedemnastoletniej kariery już pięciokrotnie został pierwszym indywidualnym wicemistrzem świata.
3. Tomasz Gollob (148) – chyba nie ma w świecie żużla nikogo, kto nie życzył Gollobowi tego medalu przed sezonem. Kapitan gorzowskiej Stali podczas przerwy zimowej definitywnie przesiadł się na motocykle włoskiej konstrukcji i udowodnił wszystkim, że pomimo upływu lat jest nadal zawodnikiem wielkim i nieobliczalnym. Porywające zwycięstwa w Krsko i Kopenhadze były pierwszymi triumfami Tomasza w poszczególnych rundach rozgrywanych poza Polską od siedmiu lat. Victoria w Bydgoszczy porwała biało-czerwonych kibiców na stadionie i przed telewizorami. Polak znowu zaczął bić się o największe żużlowe laury na świecie. Gollob coraz częściej jeździ przy krawężniku i przestał notować podcinające skrzydła wpadki (cztery "oczka" w Cardiff to wyjątek potwierdzający regułę). Już dziś wychowanek bydgoskiej Polonii jest jednym z największych faworytów przyszłorocznego cyklu.
4. Greg Hancock (144) – "ostatni mohikanin" wielkiego amerykańskiego speedway’a ma prawo być najbardziej rozgoryczonym żużlowcem na świecie. Brązowy medal, który przegrał zaledwie czterema punktami wydarł mu tuż przed metą, podczas ostatniej przełożonej rundy GP Niemiec w Bydgoszczy Tomasz Gollob. "Herbie" zadziwił wszystkich swoją wspaniałą i dżentelmeńską postawą w całym sezonie i zadał kłam twierdzeniom, że powinien odejść na sportową emeryturę. Nierozstający się z puszką energetyzującego napoju i dużą dawką poczucia humoru, mocny punkt częstochowskiego teamu, bawi się żużlem i bolesną porażkę z Gollobem podsumował uśmiechem i zapowiedzią, że w przyszłym roku znowu będzie liczył się w stawce. Wygrana Hancocka w Bydgoszczy zamazała plamę Amerykanina z Goeteborga (6 pkt.), gdzie uważano go za faworyta i specjalistę od sztucznych nawierzchni.
5. Hans Andersen (140) - Duńczyk zamykając pierwszą piątkę zawodników od początku sezonu rywalizujących o medale, zapisał się w pamięci kibiców szczęśliwą wygraną w finale Grand Prix Włoch, gdzie na ostatnich metrach minął defektującego Crumpa, niczym pociąg ekspresowy relacji Rzym-Mediolan. Straniero drużyny toruńskiej pragnąc upamiętnić dwudziestą rocznicę triumfu swojego mentora Erica Gundersena w IMŚ startował w Grand Prix w kombinezonie wzorowanym na skórze filigranowego Duńczyka, który po wypadku podczas DMŚ angielskim Bradford w 1989 nigdy nie powrócił już na tor jako zawodnik. Hans pomimo przyjaźni z Nickim Pedersenem nie odpuszczał rodakowi podczas wyścigów ani na centymetr, umiejętnie "trzymając" krawężnik walczył o prymat w duńskiej kadrze. Andersen z roku na rok pnie się wyżej w żużlowej hierarchii i już za rok może przewrócić ją do góry nogami.
7. Andreas Jonsson (100) - największy zawód szwedzkich fanów. Kreowany na następcę Tony Rickardssona w tym roku w Grand Prix wypadł blado. Posiadający nieprawdopodobny talent i profesjonalne zaplecze umiejscowione w Polsce "Adrenalina" ani razu nie wdrapał się na podium w poszczególnej rundzie. Daleko był od finałów nawet na szwedzkich torach w Goeteborgu i Mallili. "AJ" wysokie miejsce i spokojne utrzymanie w GP zawdzięcza równej formie. W dziesięciu na jedenaście rund awansował do półfinałów. Często startował poobijany lub tracił miejsca po nerwowych atakach po zewnętrznej części toru. Spokojnie Andreasie, medal w przyszłości czeka na Ciebie nieuchronnie.
8. Rune Holta (80) – obok Fredrika Lindgrena najbardziej chimeryczny zawodnik cyklu. Startujący w polskich barwach Norweg potrafił wygrać wielki finał w Goeteborgu, ale też aż czterokrotnie uzbierać nie więcej niż pięć punktów w rundzie (Krsko, Leszno, Malilla i Daugavpils). "Holtański" w przyszłym sezonie będzie pełnoprawnym uczestnikiem cyklu pomimo tego, że do półfinałów dostał się tylko trzy razy. Ósme miejsce wywalczył po twardej walce ze Scottem Nichollsem i bólem przeszywającym połamaną prawą łopatkę. Holta po Grand Prix Niemiec w Bydgoszczy zawiesił kevlar na kołek i poddał się operacji połamanej ręki. Ósma lokata na koniec sezonu Norwega pod polską banderą oznacza brak całorocznego zaproszenia do cyklu GP dla Hampela czy Kołodzieja. Holta już drugi raz utrzymał się w cyklu dzięki dobrej postawie w ostatniej rundzie, czy za rok znowu będziemy świadkami tej krótkiej żużlowej już tradycji?
9. Scott Nicholls (77) – Anglik upodobał sobie w tym sezonie siódemki i wytrawnie na nie polował. Pięć razy zdobył w pojedynczych turniejach siedem punktów i ocierał się o awans do półfinałów lub startował w nich dzięki jeszcze słabszej postawie rywali. Nicholls zmienił barwy na kevlarze, zainwestował w team i otoczył się fachowymi doradcami, na czele z Kelvinem Tatumem – trzecim zawodnikiem finału IMŚ 1986 z Chorzowa. Zmian wiele, lecz nerwy lider zespołu z Eastbourne ma nadal napięte do granic wytrzymałości. Najlepszym potwierdzeniem tego są zrywane taśmy czy spięcie z Lukasem Drymlem. "Scottie" nie przebiera w środkach, ale pomimo tego w sezonie 2009 w cyklu Grand Prix wystąpi dzięki całorocznemu zaproszeniu. Jak przystało na kolekcjonera siódemek w całym GP zdobył... siedemdziesiąt siedem punktów.
10. Fredrik Lindgren (73) – młody Szwed w tym roku strasznie narzekał na zdrowie, także dlatego "Freddie" musi być posiłkowany "dziką kartą" na przyszły sezon. Podpora Zielonej Góry cztery razy otarła się o półfinały gromadząc siedem punktów. Największym wydarzeniem w sezonie dla starszego z braci Lindgrenów była druga lokata w Grand Prix w Szwecji w Goeteborgu. Po tych zawodach Szwed nawet chwilowo był trzeci w łącznej klasyfikacji GP. Należy do ścisłego grona zawodników, którzy najwięcej dyskutowali przez telefon z sędziami. Jeden z ostatnich klasowych jeźdźców, którzy startują na motocyklach czeskiej konstrukcji. Mocno wierzę, że zamiesza w cyklu w przyszłym sezonie.
11. Bjarne Pedersen (69) – najbardziej zdrowotnie poszkodowany na żużlowych torach, przez kontuzje opuścił zawody w Lesznie i Goeteborgu. Pomimo dużej starty do czołówki ruszył ambitnie do walki i z bardzo dobrej strony pokazał się w Cardiff i Lonigo. Oprócz tych występów as Poole Pirates nie zachwycił niczym wielkim. Bohater starcia z Nickim Pedersenem, po którym Marek Wojaczek wydał kontrowersyjną decyzję o wykluczeniu zawodnika drużyny z Gdańska premiującą mistrza świata. Cztery ligi i Grand Prix to dla Bjarne jest chyba za wiele. W nowym sezonie odpocznie od elitarnego cyklu i będzie miał więcej czasu na odpoczynek, jego miejsce w duńskim teamie w Grand Prix zajmie waleczniejszy i charakterny Kenneth Bjerre.
12. Niels Kristian Iversen (59) – kolejny z wiecznie poobijanych jeźdźców, jeździ ambitnie, widowiskowo, bardzo się stara, ale wyników wielkich nie osiąga. Przyzwoity występy w Lesznie i Malili zostały całkowicie zamazane katastrofą w Daugavpils czy Goeteborgu. Od dwóch lat zatrzymał się w żużlowym rozwoju. Dynamiczny w czasie jazdy oraz zdaniem płci pięknej najprzystojniejszy żużlowiec w cyklu mógłby być materiałem na zawodnika topowego, lecz chyba brakuje mu ikry i charakteru, by pokazywać plecy Pedersenowi, Crumpowi czy Gollobowi w GP.
13. Chris Harris (58) – "Bomber" nie poszedł za ciosem i nie zrobił kolejnego kroku ku medalu w Grand Prix. Niedawno wdarł się do cyklu i jeździł bardzo skutecznie, potrafił wygrać nawet zawody w Walii, a w tym roku zaliczył ledwie dwa przyzwoite występy – był półfinałach w Cardiff i Daugavpils. Potrafi pojechać na po męsku, na łokcie, ale fair. Lekarze nie pozwolili mu na start w Lonigo. Dzięki brytyjskiemu paszportowi i zobowiązaniom BSI otrzymał całoroczne zaproszenie do GP’2009. Zadatki na czołowego ridera na świecie ten filigranowy Anglik ma wielkie.
14. Krzysztof Kasprzak (57) – Grand Prix "Kaspera" po prostu przerosło. Otoczony opieką ojca Zenona i brata Roberta Krzysztof nie wytrzymał presji. Nie potrafił wykorzystać swoich bardzo dobrych startów i doświadczeń z ligi angielskiej. Szydercy twierdzili, że jeździ sztywno jakby miał worek zboża na plecach. Dobrze, że wychowanek Unii Leszno w Lonigo, Malilli zapunktował przyzwoicie, a w ostatnim swoim Grand Prix w Bydgoszczy jadąc na luzie potrafił wygrać wyścig. Doświadczenie z GP zaowocuje w przyszłości. Krzysztof wróci do GP i pokaże swoje prawdziwe oblicze, to tylko kwestia czasu.
15. Lukas Dryml (47) – wielkie słowa uznania, że po makabrycznym wypadku sprzed trzech lat wrócił do cyklu i na feralny stadion Matiji Gubca w Krsko. Walczył z całych sił. Często brakowało mu pomysłu na jazdę i szybkości w silnikach. Chciał nadrobić to brawurą, o mały włos nie skończyło się to bijatyką z "walczącym o życie" w Bydgoszczy Scottem Nichollsem. Ciężki słoweński karambol i wypadek brata Alesa siedzi mu jeszcze niestety w głowie. Z tym balastem nie zawojuje świata, Skierowanie do psychologa sportowego nieuniknione.
Zawodników startujących z "dzikimi kartami", jeźdźców zapasowych cyklu i rezerwy toru możemy podzielić na dwie grupy. Tych którzy spełnili nadzieje organizatorów i kompletne nieporozumienia. Jarosław Hampel, jako jedyny z tego grona awansował do finału. Kenneth Bjerre oraz Wiesław Jaguś wjechali do półfinałów. Przyzwoicie zaprezentowali się także Jonas Davidsson i Matej Zagar, którym odpowiednio w Goeteborgu i Krsko zabrakło "oczka", by móc walczyć o awans do finałowego wyścigu.
Starty Ljunga, Łaguty, Carpanese, Franchettiego, Aldena i Smolińskiego były po prostu niewypałami, zawodnicy ci walczyli raczej z torem i motocyklami niż z rywalami. W ich miejsce można było dać szansę Saifudinowowi czy Holderowi, których jazda przyciągnęłaby większą rzeszę kibiców niż przykładowy Franchetti jadący pół okrążenia za stawką. Występy Kennetta, Forsberga, Janowskiego, Buczkowskiego, Bogdanova i Klindta to inwestycja firm ING i BSI w młodych perspektywicznych zawodników. Szefostwu cyklu potrzeba więcej takich odważnych decyzji.