Husaria Marka Cieślaka i on sam w tym czasie spotkali się z krzyżowym ogniem krytyki, a najbardziej ucierpieli i wyszli poranieni z medialnej nagonki Janusz Kołodziej i Piotr Protasiewicz. Największa krytyka jednak dotknęła samego menedżera naszej reprezentacji i jego decyzji dotyczących ostatniej serii podczas tych zawodów. Czytając media głównie te, które zajmują się żużlem nie od święta lub wielkiego dzwonu oraz zawsze po skandalach w naszym środowisku czy dyscyplinie, można było doświadczyć wielu zjadliwych, często niestety złośliwych i po prostu krzywdzących opinii o Marku Cieślaku, nie tylko zresztą w kontekście tych zawodów.
[ad=rectangle]
Wielu tzw. ekspertów, mądrych po szkodzie, próbowało udowodnić jak bardzo Marek się pomylił, a jak przecież banalne były decyzje, które podjąć powinien. Dla mnie bądź co bądź człowieka, który podczas poprzednich czterech finałów towarzyszył kadrze i obserwował Marka w parkingu tego typu uproszczenia i proste konstatacje nie były oczywiste i nie przyszły jednak do głowy. Wiem jak wiele w poprzednich finałach było wariantów oraz możliwości i jak ciężko Marek pracował podejmując kluczowe decyzje dla końcowego wyniku zawodów. Przecież jak każdy z nas w podobnej sytuacji analizował dyspozycję dnia, poprzednie wyniki w czterech seriach czy też pola startowe i preferencje zawodników ich dotyczące. Co więcej, Marek będąc wiele lat z kadrą i przyglądając się niejednokrotnie poszczególnym zawodnikom rozważał kwestie mentalne, umiejętność dźwigania odpowiedzialności czy odporność na stres.
Nie chcę tym tekstem wybielać naszego trenera i chciałbym raczej aby czytający ten tekst pomyśleli o ciężarze decyzji, które podejmował oraz czy aby wszyscy z nas pomimo tego, że pewnie często pojawiamy się na stadionach, uważamy, iż znamy się na żużlu jak mało kto. Czy gotowi bylibyśmy do wzięcia odpowiedzialności na siebie w momencie podejmowania decyzji jak i po, biorąc całą odpowiedzialność za ich brzemienność na siebie jak zrobił to Marek Cieślak? Pewnie to taka nasza Polska przypadłość, że po szkodzie to każdy z nas mądry i odważny oraz wszechwiedzący...
Nie o tym tylko chciałbym dzisiaj pisać, wręcz przeciwnie, chciałbym ostatecznie osiągnąć inną puentę, która jednak dotyczyć będzie tych, którzy trenera kadry narodowej zatrudniają. W kontekście kilku tekstów, które podejmowały temat sytuacji przed, w trakcie i po zawodach w Bydgoszczy pojawiło się kilka podnoszących temat roli PZM w procesie szkolenia lub jego braku w postaci scentralizowanego i planowanego od lat, a także kontrolowanego, przemyślanego rozwoju dyscypliny. Szkoły Mistrzostwa Sportowego i kadr Polski w różnych kategoriach wiekowych - na temat szkolenia i SMS pisał swój - nazwałbym go polemicznym tekst Damian Gapiński, a ja do niego odniosę się w kolejnym felietonie. Pojawił się też jednak wątek i temat zmiany pokoleniowej oraz polityki dotyczącej naszej kadry w wymiarze personaliów, tu rzecz jasna w kontekście złożonej przez Cieślaka, podjętej w emocjach jeszcze podczas samych zawodów rezygnacji.
Moim skromnym zdaniem sytuacja zaistniała przed finałem w Bydgoszczy z pozycją menedżera jest nie do pomyślenia, kiedy prezes narodowej federacji, używa poniekąd jako szantażu lub łagodniej mówiąc motywacji argumentu przedłużenia umowy na kolejne lata, uzależnionej od wyniku osiągniętego przez trenera. Co więcej, sytuacja ta jest powtarzana i podobne zabiegi stosowane były już w poprzednich latach. Oczywiście wyobrażam sobie historię i są na to namacalne dowody, że po nieudanym mundialu rezygnują z pracy z kadrami trenerzy nieosiągający sukcesów ze swoimi drużynami, ale nie pamiętam żeby jakikolwiek trener piłkarski czy w innej dyscyplinie dostawał ultimatum przed najważniejszym w roku turniejem. Jedynym niechlubnym przykładem może pewnie tu być Korea Północna albo dobra stara szkoła Niemców Wschodnich i działaczy sportowych Kraju Rad, ale to nie najlepszy jednak wzorzec.
Natomiast o żużlowym trenerze skazanym na dziesięć lat kompani karnej w Górach Wschodniomandżurskich w Korei Północnej za brak złotego medalu nie słyszałem w ogóle. Większość federacji i to różnych dyscyplin stosuje metodę marchewki, nie kija, proponując trenerom możliwość podpisania nowego kontraktu po osiągnięciu jakiegoś sukcesu. W Polskim Związku Motorowym jednak o wzbudzaniu energii, ukierunkowywaniu wysiłku na cel jako podstawowych etapach procesu motywacji nikt nie słyszał. Co więcej, sam Marek nie ma najlepszych notowań pomimo wielu dowodów na to, iż coachem był i jest nietuzinkowym, który zapisał się złotymi literami w historii żużla w Polsce. To wszystko co się wydarzyło byłbym sobie jeszcze w stanie wytłumaczyć, cóż ciągłość myśli zarządczej trwa już w PZM klika długich lat i nie można oczekiwać zbyt wiele. Jednak jeśli już zdecydowano na górze antagonizować w kontekście Marka, to nasza rodzima federacja powinna być gotowa na okazanie planu B, przygotowywanego od dawna na okoliczność porażki, bo za taką tegoroczny występ kadry na szczytach władzy jest uważany.
Planu jednak jak nie było tak i nie ma, a działanie i reakcja Pana Prezesa Witkowskiego po ukazaniu się kilku materiałów prasowych w obronie Cieślaka jak i jego wypowiedziach o tym, że może jednak nie do końca ma ochotę na pożegnanie z kadrą, uważam za spóźnione, nieszczere wręcz bojaźliwe. Jeśli Marek nie jest odpowiednią osobą na tym stanowisku, to powinna zostać przedstawiona koncepcja jego następcy. Wszyscy spoglądali w stronę Rafała Dobruckiego, który pracuje z kadrą młodzieżową. Nie mam oczywiście nic przeciwko Rafałowi, ceniąc go za jego zawodniczą karierę, będąc wreszcie jego sponsorem. Cenię "Dobrusia" również za osiągnięcia z Falubazem jako trener, który potrafi stworzyć świetną atmosferę w drużynie i dąży nieugięcie do założonego celu.
Pytam jednak czy tak rozumiana pozycja trenera kadry ma być antidotum na sukces polskiego żużla na arenach międzynarodowych w wymiarze reprezentacyjnym...? Przecież menedżer kadry nie jest trenerem, który ma uczyć zawodników żużlowego fachu, to ma być taktyk oraz strateg i najlepiej poinformowany człowiek na temat aktualnej dyspozycji każdego z zawodników uprawiających tę dyscyplinę w Polsce. Człowiek o umiejętnościach psychologicznych, znający mocne i słabe strony swoich podopiecznych, umiejący przewidzieć ich reakcje, zachowania i ostatecznie mający dar polegający na dobraniu wszystkich członków - ogniw w taki sposób, aby chciały ze sobą współpracować i mogły doprowadzić do osiągnięcia sukcesu sportowego - po prostu i aż selekcjoner.
Czy zatem może to być trener klubowy? Czy zatem może to być trener, który nie obserwuje zawodników przez cały sezon, bywając na różnych zawodach i to nie będąc zaangażowanym i wspierającym osobiście któregokolwiek z nich? Czy nie powinien to być człowiek mający zbudowany sztab współpracujących z nim osób, złożony nie tylko z fizjoterapeuty jak szczyci się tym od lat nasz związek. Czy obecność w kadrze seniorów nie jest wreszcie wynikiem długoletniej pracy z zawodnikami na różnych etapach ich rozwoju i w różnych kategoriach wiekowych.
Warto chyba pochylić się nad szczegółowym opracowaniem planu działania i przygotowaniem koncepcji pracy z kadrą czy kadrami, który powinien doprowadzić do przeprowadzenia konkursu na to stanowisko w przyszłości, bo Marek Cieślak kiedyś odejdzie z racji choćby wieku, a jeśli nie przygotujemy się do tej sytuacji, to zostanie po nim pustka i liczenie na to, że z nowym trenerem się uda.
Adam Krużyński
Wiadomo , jeżeli taki człowiek ma dobry kontakt ze środowiskiem i zawodnikami których wybiera (selekcjonu Czytaj całość