Półtora okrążenia (11): W Ekstralidze było nudno. Teraz jest jeszcze drogo

 / Na zdjęciu: Marta Półtorak
/ Na zdjęciu: Marta Półtorak

- Do tej pory w Ekstralidze było często nudno, a teraz w przypadku niektórych klubów jest w dodatku drogo - pisze w swoim felietonie Marta Półtorak.

Ekstraliga nudna i droga

Obserwowałam niedzielną kolejkę w ENEA Ekstralidze i kolejny raz potwierdziło się to, o czym wcześniej pisałam. Nie przez przypadek podnoszę ciągle kwestie związane z finansami. To właśnie z tego powodu w najlepszej lidze świata znowu było nudno. Trzy mecze były spotkaniami do jednej bramki. W takiej sytuacji trudno mówić o widowisku sportowym.
[ad=rectangle]
Nikt mnie nie przekona, że przyczyna jest inna niż finanse. Pogrom w Gdańsku. Drużyna została rozjechana na własnym torze. Czemu ma to służyć? Już teraz można współczuć tarnowianom, których czeka ogromny wydatek. Gdyby to spotkało każdą inną drużynę, to takiego sukcesu i takiej jazdy swoich zawodników mogłaby nie unieść.

W podobnej sytuacji jest SPAR Falubaz Zielona Góra, który z bonusami musi zapłacić za ponad 80 punktów. Przy takich wynikach trudno zapanować nad budżetem. Wszyscy szacują wydatki przed rozgrywkami, ale nikt nie zakłada takiego czarnego scenariusza.

Jesteśmy na finiszu rundy zasadniczej, a już mamy takie wydarzenia. To nie jest ciekawe, wieje nudą i na dodatek rozwala jeszcze budżety klubów. Liga jest po prostu nieporadna.

Marek Jankowski zastanawia się, do kogo SPAR Falubaz powinien kierować swoje roszczenia w związku ze stratami za niedzielny mecz. Jeśli chodzi o klub z Częstochowy, to chciałabym zwrócić uwagę na jedną rzecz. Oni nie przekroczyli w żaden sposób przepisów. Otrzymali licencję i to inna sprawa. Ktoś im jednak ją przyznał, ktoś wymyślił licencje nadzorowane. Trudno mieć do nich pretensje i karać ich za to, że z tego skorzystali. Wielu na ich miejscu zrobiłoby to samo. Zanim zaczniemy rozmawiać o karach i wyciągać wnioski, zastanówmy się, czy to przypadkiem nie jest efekt wprowadzania różnych tworów w celu reanimowania na siłę niektórych ośrodków. Lepiej byłoby chyba niektóre tematy załatwić po męsku.

Od początku zastanawiałam się, czym jest licencja nadzorowana. Teraz kolejny raz tego nie rozumiem i mogłabym znowu zadać to pytanie. Przez pewne decyzje na poważne konsekwencje narażonych zostało wiele osób. Do tej grupy zaliczają się między innymi zawodnicy. Oni nie otrzymują pieniędzy, a powinni, skoro kluby otrzymały licencje. Żużlowe władze powinny ponieść konsekwencje takich działań.

Przyszłość Ekstraligi to ważny temat. Słyszałam też opinie, że dobrze byłoby gdyby znalazły się w niej kluby pierwszoligowe, które rozsądnie podchodzą do tematu finansów. Tak jest w Rzeszowie, Grudziądzu czy Łodzi. Jest w tym coś prawdy, ale w zderzeniu z wymysłami Ekstraligi żadnemu z wyżej wymienionych ośrodków nie będzie łatwo. Wiem coś o tym, bo sama w tym uczestniczyłam. Solidne kluby są karane za wszystko - za to, że jest pogoda lub jej nie ma, za czapeczkę czy jej brak. Absurd goni absurd. Nie rusza się za to klubów z problemami, bo one nie mają pieniędzy. Solidny klub, który otrzyma szansę na jazdę w Ekstralidze, po roku może spuścić głowę, a nawet paść na kolana.

Mam też wrażenie, że niektóre pierwszoligowe kluby lepiej pojmują zasadę profesjonalizmu w zarządzaniu. On powinien polegać na tym, żeby być wypłacalnym i solidnym w realizowaniu tego, do czego się zobowiązujemy.

Wiele rzeczy jest do zrobienia. W tym roku też doświadczyliśmy kilku nieprzyjemnych sytuacji. Klub z Rzeszowa miał już wyznaczone trzy lub cztery mecze o godzinie 14:00. Kiedy podpisywałam umowę z telewizją, miały być dwa takie spotkania o tej porze. Ona jest barbarzyńska, to pora obiadowa i ludzie niekoniecznie chcą wtedy siedzieć na stadionie. Już przekroczyliśmy to, co miało być, a sezon jeszcze trwa.

Wróćmy jednak do polityki finansowej. To temat rzeka. My w Rzeszowie zawsze staraliśmy się działać rozsądnie. A naczytałam się już komentarzy na nasz temat. Nawet jeśli nasz zespół nie był w przeszłości idealny, to nie dlatego, że nie potrafiliśmy zakontraktować zawodników, którzy stanęliby na wysokości zadania. Mieliśmy pewien budżet i tak działaliśmy.

Podziwiałam też zawsze prezesów, którzy się licytowali. O Rzeszowie mówiło się zresztą, że windowaliśmy zarobki żużlowców. Nie chcę brać udziału w tej dyskusji. Płaciliśmy tyle, ile mogliśmy, ale zawsze to realizowaliśmy. Tak należy podchodzić do tematu finansów. Nieważne, czy ktoś płaci dużo czy mało. Istotne jest to, żeby regulował swoje zobowiązania. Nie miałabym żadnego problemu, żeby przekonać lepszych zawodników do jazdy w klubie, gdybym zaproponowała im zawrotną sumę, której nie mam. Taki żużlowiec się skusi i podpisze umowę. Później jednak będziemy mieć sytuacje, których doświadczyliśmy w ostatniej kolejce Ekstraligi.

Mamy kluby z problemami, a pchamy je w jeszcze większe tarapaty. Dodatkowo cierpią inni. Na co liczyliśmy? Że coś zmieni jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Byłabym w stanie opowiedzieć się za licencją nadzorowaną, gdyby z nią wiązały się konkrety, czyli podpisane umowy sponsorskie, które gwarantują realizację zobowiązań. Widać, że takich przesłanek raczej nie było, go gdyby były, to teraz rzeczywistość wyglądałaby nieco inaczej. Obecne budżety nie przystają do realiów ekonomicznych. Pojawia się jednak pytanie, dlaczego na pewne rzeczy jest przyzwolenie i czemu zarządzający przyznaje licencje nadzorowane. Kwestia odpowiedzialności jest w takich przypadkach bardzo ważna.

Marta Półtorak

Źródło artykułu: