Maciej Kmiecik: Po bardzo dobrym występie w Gorzowie i wcześniejszym zwycięstwie w Daugavpils pojawiła się duża szansa na medal w końcowej klasyfikacji...
Krzysztof Kasprzak: No tak. Cały czas chcę jechać jak najlepiej. Punktów nie ma sensu liczyć. Zobaczymy, co to da na koniec. Przed nami jeszcze trzy rundy. Wiele się może zdarzyć.
Z trzeciego miejsca jesteś chyba zadowolony?
- Jak najbardziej. W Gorzowie wcale taki szybki nie byłem. Ogólnie, to był ciężki dzień dla mnie. Byłem jakiś nieswój. Fajnie było odsłuchać na koniec hymn na podium. Jestem zadowolony, bo udało się bardzo dużo wyciągnąć z tym zawodów.
[ad=rectangle]
Teraz tym bardziej chyba żal tej kontuzji, przez którą praktycznie straciłeś dwa turnieje...
-Trudno. Stało się. Staciłem przez to pewnie około 16 punktów. Inni jednak też pauzują z różnych przyczyn. Każdy ma jakiegoś pecha w tym roku. W Gorzowie na pełnym gazie nie jechał Nicki Pedersen. Zabrakło Taia Woffindena. Niels Kristian Iversen nabawił się urazu kolana. Greg Hancock miał upadek. Czterech pewniaków z czołówki wypadło z walki w tych zawodach. Można powiedzieć, że było to słabo obsadzone Grand Prix.
Wspomniałeś o tym, że byłeś nieswój. W czym tkwił problem?
- Tor był inny niż na zawodach. Przez całe zawody musiałem szukać optymalnej szybkości, ale i tak jej nie znalazłem. Cieszę się, że dojechałem do finału i znalazłem się na podium. Przygotowany do zawodów byłem dobrze. Niestety, doskwierał mi nadal ból tego kontuzjowanego kciuka. Kiedy są dziury na torze, to "wyrywa" mnie jeszcze. Było to widoczne chociażby w Lesznie podczas meczu ligowego.
Pijesz do tego wszystkiego, co powiedziano i napisano po meczu Stali Gorzów w Lesznie i tego ostatniego wyścigu...
- Opowiadanie czy pisanie o tym, że specjalnie zamknąłem gaz, to są totalne bzdury. Pisze to ktoś, kto pewnie nigdy nie siedział na motocyklu i nie ma pojęcia, jak to jest jeździć z zerwanymi więzadłami w kolanie i ze złamanym kciukiem. Na dodatek na trudnym torze w Lesznie. Trzeba wsiąść na motor i spróbować wejść z gazem na zbronowanej po deszczu nawierzchni. Wówczas może inaczej będzie się to komentować. Ta ostatnia dyskusja, że puściłem specjalnie Grzegorza Zengotę to totalne bzdury. Fogo Unia Leszno i tak byłaby w play-off, bo jestem przekonany, że wygra w Częstochowie. Chciałbym tym zakończyć ten cały temat.
Tor w Gorzowie też nie był chyba najłatwiejszy do jazdy?
- Zdecydowanie tak. Po opadach deszczu bardzo się wyrywał. Widać było to zresztą chociażby po jeździe Nickiego Pedersena, który z obolałym barkiem nie radził sobie na takiej nawierzchni. Nie mógł ujechać na tych dziurach.
Całe podium obsadzili reprezentanci Stali Gorzów. Dla miejscowych kibiców trudno o lepszy scenariusz...
- Niesamowita sprawa. Być może miało to miejsce pierwszy raz w historii. Cieszę się, że tak świetnie pojechaliśmy przed własną publicznością. Szkoda tylko Nielsa Kristiana Iversena, który nie ukończył zawodów z uwagi na kontuzję. Ma ponoć problem z więzadłami w kolanie. Mam nadzieję, że będzie z nim ok, bo jest nam potrzebny na play-offy.
Trudniej jechało się przed własną publicznością? Presja była większa?
- Dokładnie. To były naprawdę ciężkie zawody właśnie z uwagi na obecność tylu moich kibiców i sponsorów. Na trybunach zasiadło 60 moich sponsorów. Była również mama. Zewsząd słyszałem - finał to minimum, a pewnie wygrasz. Nie pomagało mi to. Dopiero po dwóch - trzech wyścigach, w których pojechałem bardzo dobrze, ciśnienie puściło. Cały czas w głowie miałem tę presję i oczekiwania nie tylko kibiców, ale mojego otoczenia. Chyba wolę jeździć zagranicą...