Już chciałem napisać "Wandy", ale przecie to własność miasta stołecznego i królewskiego Krakowa; napiszę więc ogródkiem "w Nowej Hucie". Nie powiem, pięknie bardzo było, pogoda sprzyjająca, formacje porządkowe uprzejme, na torze ciekawie. Aliści...
[ad=rectangle]
No właśnie: zawsze musi być jakieś "aliści". Tym razem tkwi ono w konstatacji, iż w wykazie osób urzędowych znów zabrakło nazwiska pani Magdaleny Mikołajczyk, jednej z niewielu dam polskiego żużla, pełniących funkcje inne aniżeli sekretarz zawodów. Wyznać tu muszę szczerze, że jakoś przywykłem, iż w Nowej Hucie kobieta, bywająca kierownikiem zawodów, nie szokowała nikogo, a też że lubiłem, kiedy to właśnie ona rządziła w czasie meczów kompanią mężczyzn. Ba! We wdzięcznej pamięci przechowuję wspomnienie, jak pani Magda sprawnie kierowała likwidowaniem skutków błędu operatora ciągnika z szyną, któremu to dżentelmenowi zdarzyło się usypać na wirażu istną miniaturkę tatrzańskich turni. No ale cóż? Wypadła - jeśli tak można się wyrazić - z kręgu zainteresowania selekcjonera (selekcjonerów?), wysyłającego powołania do obsadzenia funkcji organizatorskich podczas meczów żużlowych Speedway Wandy. Mam nadzieję, że nie bezpowrotnie.
Żal mi nieobecności pani Magdy nie tylko dlatego, że kobiety po prostu szanuję, podziwiam i najzwyczajniej lubię. Także - bo nie mogę się oprzeć wrażeniu, iż więcej dam (pań, dziewczyn) w środowisku przydałoby się, że hej! Męski sport coś jakby straszliwie bronił się przed wprowadzeniem koedukacji na szerszą skalę; i nie mam bynajmniej na myśli dopuszczania płci niewieściej do szatni oraz składów, ale raczej wykorzystywanie przewag, przynależnych płci tej przedstawicielkom, dla dobra atmosfery meczowej, jakże często napiętej.
Czy ktoś wyobraża sobie, aby karczemne awantury, jakie przekonani o swej krzywdzie zawodnicy urządzają arbitrom - przypadki to przecież nierzadkie! - mogły podlegać takiej samej eskalacji, kiedy partnerem do rozmowy ze zżeranym od środka przez nadmiar adrenaliny żużlowca byłaby pani sędzina? Albo stado dzikoludów skandujących "Sędzia…, no, wiadomo co"? Czy szarpaninę w parku maszyn - którego kierownikiem, wkraczającym pomiędzy zwaśnionych, byłaby dziewczyna? Że już nie wspomnę o zerowym prawdopodobieństwie zobaczenia sportowca, który wyładowuje frustracje poprzez okładanie kułakami kobiety - a takie akcje między żużlowcem a kierownikiem parkingu, kierownikiem zawodów, kierownikiem drużyny, podprowadzającym, wirażowym, prezesem, mechanikiem na kilku stadionach zdarzyło mi się obserwować.
Motywowany bynajmniej nie przekonaniem, iż w każdej dziedzinie życia publicznego obowiązkowe jest stosowanie parytetu płci, jeno przeświadczeniem, iż nadobna część ludzkości ma talent do łagodzenia obyczajów, byłbym szczęśliwy, gdyby dla pań przewidziano w sporcie żużlowym więcej miejsca oraz ról aniżeli dzieje się to dziś. Potrząsanie pomponami (czy innymi rekwizytami) nie powinno wyczerpywać listy funkcji i czynności, niezbędnych do rozegrania zawodów, zarezerwowanych dla nich - a traktowanie dam jak figurantek (znamy wszak kluby, w których powierzano im godności prezesowskie albo dyrektorskie - choć i tak wszyscy wiedzieli, iż rządzi tam ktoś inny, zdecydowanie płci szkaradnej) też nie powinno mieć miejsca. Tak czy owak jestem zdania, że więcej kobiet na liście oficjeli przyniosłoby wiele pożytku.
Jako człowiek przezorny (bądź doświadczony niekoniecznie mile...) od razu spieszę sprecyzować to, co niewiele wcześniej pozwoliłem sobie wyłożyć: oczywiście, wspominając o paniach figurantkach w prezesowsko-dyrektorskich rolach nie mam (bo mieć nie mogę) na myśli Pani Prezes klubu znad Wisłoka, która przecie słono płacąc - choć niekoniecznie potrafiąc w zamian za to wymagać... - nie wykonywała niczyich poleceń, jeno krzepko dzierżyła tzw. ster w dłoniach własnych. Ani też pani prezes wielokrotnej i wieloletniej z klubu znad Odry. To tak tylko gwoli jasności.
Jasności za to nie mam żadnej w innej kwestii - czy przypadkiem nie brakuje nam też kobiet w najwyższej instancji żużlowej. Być może idealizuję żeńskość, ale jakoś tak chce mi się wierzyć, iż w swym ogóle mają więcej empatii dla bliźnich od nas, szkaradników męskich, i że gdyby od nich zależała decyzja np. w sprawie nieszczęsnego beniaminka Falubazu, chłopak już dawno wiedziałby, na czym stoi i nie przeżywał katuszy, jakie - sądzę - są jego codziennością.
Znaleziono w jego organizmie trefne substancje? Znaleziono, bez dwóch zdań. Zawieszono go? Zawieszono, no jasne. Ale co dalej? Ani konkretnej kary, ani niczego, na czym mógłby budować swoją przyszłość. Same za to niewiadome: anulują wyniki, uzyskane w czasie pomiędzy pobraniem substancji do badań a zawieszeniem - czy nie anulują, każą zwracać pieniądze - czy może nie każą... W innych dyscyplinach jakoś można mieć gotowe procedury, określające zasady postępowania w analogicznych sytuacjach, a u nas, jak zawsze, ni hu, hu.
Kobiety na pewno miałby więcej zrozumienia dla bliźniego swego. One nie dręczyłyby tak chłopaka, nie wysyłałyby pogrążających jego psychikę komunikatów, lecz walnąwszy z grubej rury konkretną karą rozwiązałyby problem. Tak myślę. Wolno mi przecież.
Waldemar Bałda
A na rozładowanie atmosfe Czytaj całość