Marek Cieślak po półfinale EE: Nasza drużyna wygrywała, jak była kompletna

WP SportoweFakty / Wojciech Tarchalski
WP SportoweFakty / Wojciech Tarchalski

Wielu ludzi wieszało już na szyjach złote medale ekipie Marka Cieślaka. Tymczasem w środę, atakująca z czwartego miejsca po fazie zasadniczej Fogo Unia Leszno pokazała, że w sporcie nie ma pewniaków.

Zespół dowodzony przez Adama Skórnickiego dokonał wydawałoby się rzeczy niemożliwej. Pokonał team, który na swoim obiekcie był nie do ruszenia, kolejnym oponentom nie pozwalał ugrać nawet "wody". Szkoleniowiec Grupy Azoty Unii starał się robić dobrą minę do złej gry i uważał jednak, że walki o brązowy medal z ogólnej perspektywy nie można uważać za swego rodzaju tragedię. - Większość ludzi w przedsezonowych rozważaniach czy przewidywaniach stawiała nas około piątego, szóstego miejsca. Apetyty zostały rozbudzone w rundzie zasadniczej. Chcę jednak zwrócić uwagę na jeden aspekt. Nasza ekipa wygrywała, jak była kompletna. Nie mamy takich zawodników, którzy z powodzeniem zastąpią kolejnych. Przeciwko Fogo Unii Vaculik pojechał za półtora zawodnika. Ale i tak nam zabrakło. Gdyby był Hancock bez kontuzji, to tak byśmy teraz nie rozmawiali. Uważam, że zwyciężylibyśmy zarówno w Lesznie jak u siebie. Niedużo, ale byłoby na naszą stronę. Niestety zrobiła się dziura nie do załatania i mamy to co mamy. Wiele razy ja korzystałem ze szczęścia. Trzeba też zasmakować pecha - twierdził.
[ad=rectangle]
Zaraz po ostatnim wyścigu jego podopieczni wyglądali jak bokser po ciężkim nokaucie. Nie mogli się otrząsnąć i uwierzyć, że całoroczna praca i szansa na złoty medal skończyła się na jednym dwumeczu.  - Wrażenia są smutne. Przyzwyczailiśmy się do innej jazdy na swoim torze. Wynik był dla nas bardzo korzystny już właściwie po pierwszych biegach. Leszczynianie nie dali się jednak zaskoczyć i pojechali znakomite zawody. My z małymi wyjątkami zaprezentowaliśmy się słabo - komentował.

Pora rozgrywania spotkania i właściwie brak możliwości spasowania się z torem od soboty także miały niebagatelny wpływ na to, że tarnowianie wyglądali na tle przeciwnika niczym dzieci we mgle. Najlepiej wszystko obrazują liczby. Sześć indywidualnych zwycięstw, z czego cztery sam Martin Vaculik oraz triumf drużynowy dopiero w trzynastej gonitwie, kiedy losy batalii i tego kto pojedzie o DMP 2014 ze Stalą Gorzów były już dawno rozstrzygnięte. - Nie jesteśmy przyzwyczajeni, żeby tak późno jeździć. Lało od soboty, no i tor był przez to inny, a zawodnicy także bez żadnego treningu. Ale to też nie jest jakieś wytłumaczenie, bo przyjechali chłopcy z Leszna, którzy przecież również u nas nie trenowali, a świetnie sobie radzili. Przecież my w fazie zasadniczej przegraliśmy na obcym obiekcie tylko jedno spotkanie. Nie powinniśmy się więc do końca tak zasłaniać tym, że tor nie był naszym sprzymierzeńcem w takim stopniu jak mógł być - nie próbował się usprawiedliwiać Cieślak

Po upadku w Grand Prix Challenge na owalu we włoskim Lonigo bardzo źle czuł się jeszcze Janusz Kołodziej. Jego występ w środę niemal do ostatniej chwili stał pod znakiem zapytania. Faktycznie na torze to nie był ten sam Jasiek, który czaruje kibiców swoją jazdą w Jaskółczym Gnieździe. - Tak naprawdę to my widzieliśmy w środę ćwiartkę Janusza. Ja mu w ogóle jestem wdzięczny, że spróbował wystąpić w zawodach, bo rano dostałem wiadomość, że nie będę miał go do dyspozycji. Był poobijany praktycznie wszędzie, wyliczał tylko gdzie go boli. W końcu dał się przekonać, żeby spróbować - zdradził.

Przez moment wydawało się, że piorunujący debiut w lidze polskiej może stać się udziałem Jacoba Thorssella. Szwed był o krok od triumfu w inauguracyjnym wyścigu. Pewnej trójki pozbawił go jednak defekt. Potem powietrze ze Skandynawa uszło i w kolejnych biegach nie potrafił nawiązać walki z przeciwnikami. - On tak naprawdę nie zna tego toru. W pierwszym biegu wygrał wyjście spod taśmy i jechał sobie przy krawężniku. Później warunki się zmieniły, a że nie ma doświadczenia to wiedziałem, że zginie na tym torze. To jest jednak wartościowy chłopak i z niego coś może być. Pokusiłbym się o podpisanie z nim kontraktu na przyszły rok - wyjaśniał trener małopolskiego klubu.

W tej chwili ciężko o motywację do dalszej pracy, ale na przyszłą niedzielę i walkę o trzecią lokatę ze Spar Falubazem Zielona Góra ekipa z Mościc ma być już w pełnej gotowości. - Uda się zmobilizować chłopaków. Nie mówię, że są załamani, ale każdy jest smutny i musi wszystko na swój sposób przetrawić. Uciekła nam szansa, ale na tym życie się nie kończy. To jest sport. Polega on na tym, że raz się zwycięża, a innym razem trzeba przełknąć tą gorzką pigułkę. Właśnie największą sztuką jest dźwignąć się z kolan, jak nieraz się robiło - zakończył.

[event_poll=33483]

Źródło artykułu: