Spojrzenie z Zachodu (28): Dzikie karty jak kapiszony

Przyznawanie dzikich kart przez władze BSI przypomina trochę strzelanie z kapiszonów. Zawsze jest dużo huku, ale prawie zawsze ów huk nic nie daje poza specyficznym zapachem.

W tym artykule dowiesz się o:

Ot, takie strzelanie z kapiszonów. Duńczycy: Niels Kristian Iversen, Michael Jepsen Jensen, Australijczyk Troy Batchelor i Szwed Thomas H. Jonasson - to szczęśliwcy, którzy zostali zauważeni przez władze brytyjskiej firmy BSI. Czy byli lepsi od innych? Nie wiem. Czym sobie zasłużyli? Nie wiem. Jakie były kryteria takiego, a nie innego wyboru? Nie wiem. Tak jest co roku. Władze ogłaszają decyzję, a społeczeństwo niech się domyśla, dlaczego jeden z drugim dostąpili prawa uczestnictwa w cyklu, a inni muszą obejść się smakiem. Subiektywna ocena organizatora ma to do siebie, że oczywiście nie wszystkim musi przypaść do gustu. Problemem jest jednak brak jakichkolwiek kryteriów, które pomogłyby uzasadnić ów wybór. Przyznawanie "dzikusów" przypomina mi suto zakrapianą imprezę z kilkoma świetnie rozumiejącymi się panami, którzy po wypiciu kilku napojów wyskokowych strzelają z żużlowych kapiszonów. Najczęściej pudłują.
[ad=rectangle]
W moim odczuciu w stu procentach broni się tylko kandydatura Nielsa Kristiana Iversena. Duńczyk, gdyby nie feralna kontuzja w Gorzowie, walczyłby o medal mistrzostw świata. Pech pozbawił "PUK-a" pewnego miejsca w czołowej ósemce. Iversen od kilku lat konsekwentnie trzyma się czołówki, zdobywając brązowy medal. Może nie imponuje błyskotliwymi atakami, ale technik z niego wręcz wybitny. Na plus należy mu zatem zapisać jego sportową dyspozycję i wysoki poziom, choć o fajerwerkach czy medialnym potencjalne trudno mówić. Ale pozostali? Ewentualnie widziałbym Michaela Jepsena Jensena. To jeden z młodych wilczków, który dopiero wchodzi na żużlowe salony. Moim faworytem był wprawdzie inny przedstawiciel "Gangu Olsena" trzy lata starszy Peter Kildemand, ale nominacja przyznana żużlowcowi o najniższym głosie świata też nie może dziwić, choć gdyby BSI postawiła na wspomnianego Kildemanda, pewnie nikt nie miałby pretensji. Żużlowiec Włókniarza zanotował bowiem świetny sezon, a w Grand Prix Challenge awans miał na wyciągnięcie ręki. Dwa wykluczenia w dwóch ostatnich wyścigach pozbawiły go jednak szansy, a szkoda bo akurat ofensywna jazda Kildemanda rozruszałaby trochę stawkę przyszłorocznego cyklu. Za dużo Duńczyków w cyklu też nie wszystkim przypadłoby do gustu...

Dwie kolejne kandydatury to efekt polityki BSI. Polityki, której nie jestem w stanie pojąć, bo nie ma w niej ani dalekowzrocznej wizji ani podłoża marketingowego. Troy Batchelor niczym specjalnym nie zachwycił. Poza jednorazowymi wyskokami - w tym świetnym występem w Kopenhadze - to średniak bez wigoru, charyzmy i drapieżności. Czy ktoś zauważyłby brak "Batcha" w przyszłorocznej stawce? Nie sądzę. BSI wykonała jednak ukłon w kierunku Australijczyków, którzy - obok Holdera i nowicjusza Doyle'a - będą mieli trzeciego reprezentanta. Aż żal, że zabraknie "enfant- terrible" żużlowego światka - Darcy'ego Warda. Brak decyzji Międzynarodowej Federacji Motocyklowej w sprawie kary dla niezdyscyplinowanego Kangura to kolejny skandal. Jak długo Ward ma czekać wysokość kary za pijackie wybryki? Sam żużlowiec nie wie na czym stoi, a temat ciągnie się dość długo. Nawet jeśli jego absencja w Grand Prix potrwa tylko rok uważam, że żużel sporo straci. Bo przecież Ward to gotowy materiał na mistrza świata.

Nominacja przyznana Thomasowi H. Jonassonowi budzi największe kontrowersje. Blondwłosy Szwed szału w dotychczasowej karierze nie zrobił. Wybitnym i walecznym jeźdźcem na pewno nie jest. Dlaczego więc "dzikus" trafił do Jonassona? Wszystko przez upadający na międzynarodowym podwórku poziom szwedzkiego żużla. Reprezentanci "Trzech Koron" już dawno nie wypuścili żadnego młodego wilczka, który mógłby skutecznie walczyć z tuzami światowego żużla. Całą szwedzką drużynę ciągnie za uszy chimeryczny Andreas Jonsson i... to wszystko. Fredrik Lindgren już chyba na zawsze pozostanie niespełnioną szwedzką nadzieją. O pozostałych wiecznie "młodych-zdolnych" - jak choćby o Antonio Lindbaecku - nie ma nawet co wspominać, bo to raczej melodia zdartej starej żużlowej płyty, którą trudno gdziekolwiek odtworzyć. Jonasson skorzystał więc na tym, ze jego rodzimy żużel znajduje się w wielkim kryzysie. Lepszych od niego nie ma, ale szwedzkie lobby po prostu zadziałało.

Nie jest tajemnicą, że w tym towarzystwie brakuje rosyjskiej krwi. Emil Sajfutdinow i bracia Łagutowie podnieśliby nie tylko poziom rywalizacji o miano najlepszego, ale także adrenalinę u kibiców. Wiadomo, że Emil dał sobie spokój ze względu na pieniądze, a raczej ich brak. Z obozu Łagutów docierają różne, często niejednoznaczne sygnały. Wniosek jednak jest jeden: BSI nie chce się otworzyć na rosyjski rynek i nie zamierza powalczyć o rosyjskich żużlowców. A szkoda, bo przecież wschodni temperament przydałby się w cyklu Grand Prix, oj przydał... A stadion w Togliati pomieściłby kilkadziesiąt tysięcy spragnionych dobrego żużla rosyjskich kibiców.

Z dzikimi kartami nie ma więc łatwych wyborów, bo zawsze będą kontrowersje. Problem leży gdzie indziej. Mianowicie, BSI nie ma jednak pomysłu, w którym kierunku zmierzać. Czy stawiać na widowisko i rozszerzać swój rynek, czy może zamknąć się w przysłowiowych czterech ścianach i czerpać zyski, nawet jeśli te są minimalne, we własnym sprawdzonym gronie? Odnoszę wrażenie, że władze brytyjskiego organizatora wolą stać w miejscu i pełnić rolę cichego obserwatora niż podmiotu, który kreuje po swojemu, nawet często bezczelnie i wbrew logice, pewne kierunki rozwoju. Mistrzostwa świata pod egidą BSI to często ładnie zapakowany produkt. Ładnie tylko od zewnątrz. "Dzikusy" są więc najczęściej słabymi kapiszonami, po których pozostaje tylko huk. I nic więcej. Gdy ucichnie, wszystko zostanie po staremu.

Maciej Noskowicz
Radio Zachód/Program Pierwszy Polskiego Radia

Źródło artykułu: