Spojrzenie z Zachodu (30): Falubaz czeka na Walaska?

Okres transferowy w polskim żużlu przypomina trochę polowanie na rzadką zwierzynę. Chętnych jest sporo, tyle tylko że z tą zwierzyną odwieczny kłopot.

Albo się ukrywa i nie chce się pokazać, a jeśli już ów myśliwy ją zobaczy i wykona decydujący strzał, ma problem, gdyż obok niego jest kilkunastu innych śmiałków do jej ustrzelenia. Dobranie zwierzyny - przepraszam - żużlowca do istniejącego zespołu to nie lada wyzwanie dla układających biznesplan prezesów. Najlepiej, żeby kandydat był jak najtańszy, ale jednocześnie gwarantował wysoki poziom sportowy. A jeśli jeszcze biegi z jego udziałem są ekscytujące, a bohater jest postacią nietuzinkową, znaleźliśmy idealnego i wymarzonego kandydata. Tylko gdzie odszukać takiego, który spełnia wszystkie kategorie?
[ad=rectangle]
Skupię się dziś na Zielonej Górze. Podrażniony były mistrz Polski rozłożył sidła na kilku grajków o duńskim rodowodzie jednocześnie mrugając okiem w stronę konkurentów, że przecież oto żadnej rewolucji nie będzie, bo Falubaz ma kontrakty długoterminowe z większością zawodników. To święta prawda. Potrzeba zatem jednej zwierzyny, najlepiej grubej, która pomoże Falubazowi wrócić do gry o tron. Nie mam wątpliwości, że takim zawodnikiem jest tylko Grzegorz Walasek. "Greg" wygrywa konkurencję z przymierzanymi do składu Peterem Kildemandem i Leonem Madsenem. Ba, bije ich na głowę, bo Falubaz potrzebuje grajka o sportowych i charakterologicznych cechach 38-letniego żużlowca.

Gdy w 2009 roku Falubaz zdobył upragniony złoty medal mistrzostw Polski, nikt w dzikiej euforii i szampańskiej zabawie na toruńskiej Motoarenie nie przypuszczał, że oto za chwilę dotychczasowy kapitan złotej drużyny będzie chciał dryfować na innym okręcie niż ten z żółto-zielono-białą flagą. Nie było różowo. Walasek nie dogadał się z ówczesnym prezesem Robertem Dowhanem. Zamiast "misia", uścisku dłoni i hasła: "Odchodzę, ale może tu jeszcze wrócę", usłyszeliśmy jedynie wylewane żale i pretensje na łamach prasy, radia i telewizji z obu stron. Z tej medialnej wojenki, której stawką była gra o świadomość kibica Falubazu i to, komu uwierzy zwycięsko wyszedł Robert Dowhan. Obecny senator nigdy nie miał umiejętności godnego żegnania się z tymi, którzy dla klubu coś zrobili. Tak było i w tym przypadku. Dowhan pozostał czysty, a kibice raczej Walaska winili za odejście.

Pseudonim "złotówa" - to jeden z najłagodniejszych epitetów w tamtym czasie. Czas jednak goi rany. Walasek po bydgosko-rzeszowsko-częstochowskiej tułaczce jest wolnym żużlowcem. Trochę zmęczonym i zniesmaczonym, ale trudno się dziwić po tym, co zastał pod Jasną Górą. Walasek zobaczył tam cuda, ale nie te jasnogórskie, tylko wirtualne pieniądze, których pewnie nigdy nie odzyska. Mistrzem świata już pewnie nie będzie, ale solidnym i pewnym punktem drużyny ekstraligowej jak najbardziej. Dlaczego zatem pasuje do Zielonej Góry? To proste. Bo właśnie w Winnym Grodzie stawiał swoje pierwsze żużlowe kroki. Nie tylko o same korzenie zresztą chodzi, choć podkreślam ich znaczenie jako dowód, że jednak kibice lubią mieć swoich w drużynie. Jest jednak coś jeszcze. Walasek jest "jakiś". Można nie cenić jego celnych ripost i specyficznego poczucia humory. Nie każdemu musi się podobać często rubaszno-zawadiacki styl bycia Grzegorza. Nie zawsze jest łatwy i otwarty, niejednokrotnie miewa swoje humory, ale to tylko działa na plus. Wobec niego trudno jednak przejść obojętnie. Bo Walasek dodaje klimatu drużynie, w której jeździ. A że dodałby klimat Falubazowi? W to nie wątpię, bo chyba głównie klimatu zwycięstwa brakowało w minionym sezonie.

Takich żużlowców jak Walasek jest dziś w Polsce coraz mniej - ze wspomnianym klimatem, luzem, autoironią i charakterem. Za powrót Walaska do Zielonej Góry wielu oddałoby wiele. Bo to swojak, do tego charakterny. I pasuje do Falubazu. Pytanie, czy on sam pragnie Falubazu tak, jak Falubaz jego? Poza tym na te zwierzynę polują myśliwi nie tylko z falubazowego koła...

Maciej Noskowicz
Polskie Radio Zachód / Program Pierwszy Polskiego Radia

Źródło artykułu: