Widziane z Rusi Czerwonej (27): Gdy zima nadchodzi

Za oknem nieciekawie, wprawdzie nie tak, jak na Suwalszczyźnie, gdzie trwa walka ze śniegiem, ale też nieprzesadnie obiecująco.

Dla kogoś, kto ceni sobie ubarwiający dodatek do codziennej szarości - w postaci speedwaya - zaczyna się pora jakże nudna, ponura. Świadomość, że trzeba przeczekać mniej więcej ćwierć roku, aby znów wybrać się na stadion, usłyszeć czarowne dźwięki, poczuć urodną woń, cokolwiek przygniata duszę. A gdy jeszcze nałożą się myśli, skądinąd rozsądne, że czy na pewno to coś, na co się czeka i do czego tęskni, warte jest owego czekania i tęsknoty - zaczyna być całkiem nieoptymistycznie.
[ad=rectangle]
Wtedy sentymenty same się nasuwają. Kiedyś, kiedyś, w normalnych czasach - PT Młodych Czytelników zapewniam, że takie były! - zafascynowany sportem żużlowym też miał w okresie późnojesienno-zimowo-przedwiosennym Myślenice, bo przecież są one esencją kibicowania: myślało się jednak wtedy, czy lider najbliższej sercu drużyny nie obniży w przyszłym roku lotów, czy konkurujący z nim o numer 9 (albo 1, na wyjazdach, naturalnie) zdoła wspiąć się na wyższy poziom, czy zawodzący częstokroć przedstawiciele tzw. drugiej linii zdołają na tyle rzetelnie przepracować czas między sezonami, aby zrobić krok ku podniesieniu umiejętności; i czy juniorzy, jakich macierzysta szkółka wylaszowała, potwierdzą, iż drzemią w nich niebagatelne talenty. A ogólnie: czy nie dojdzie aby w zimie do jakichś przetasowań wewnątrzklubowych, skutkiem których mogłyby być niekorzystne dla wszystkich zawirowania, prowadzące do niewłaściwego zorganizowania przygotowań: obozu kondycyjnego, przerzucania ton w siłowni, jazd narciarskich, śmigania po krosowiskach, wyjazdu na wcześniej niż w Polsce obsychające tory na Węgrzech, Bałkanach względnie (jeśli kogoś stać) we Włoszech. Oraz - co jednak było warunkiem niekoniecznym - czy, a przede wszystkim kto, byłby skłonny dołączyć do klubu, sercu najbliższego.

Czy dziś można żywić podobne oczekiwania - i szukać informacji, potwierdzających prawdopodobieństwo oczekiwań tych ziszczenia? Źródeł wiedzy mamy nieporównanie więcej, nie trzeba zdawać się na ucho sąsiada, który zna z pracy szwagra kuzynki jednego czy drugiego żużlowca, wystarczy dysponować komputerem, łapiącym Internet. I jeśli nie (macierzystej formacji mej przyznając prymat w wyliczance) branżowa prasa, jeśli nie SportoweFakty.pl albo inny portal, jeśli nie strony klubowe to bodaj społecznościowe portale każdego dnia, w każdej niemal chwili przynoszą wiadomości: że X, Y, Z chcą, ale nie muszą, jeździć w impresariacie A, B albo C, że wybitny trener Jarząbek (albo jego pobratymcy w lizaniu sempitern prezesowskich) obiecuje - nie gwarantując wszelako, rzecz jasna - że jeśli pryncypał dokupi mu siedmiu sugerowanych kondotierów, być może zawojuje świat, no a jeśli go nie zawojuje to, naturalnie, będzie to winą nie trenera lecz niedorastających mu do pięt wykonawców jego genialnych zarządzeń; że prezes Ą, Ę czy też Ó sprawi cud i zdominuje ligę - byle tylko miasto (powiat, województwo) wzięło na utrzymanie zawezwaną przezeń pod broń zaciężną trupę. Informacji mamy aż nadto, ale czym tu się tak naprawdę ekscytować? Ja powodów - nie znajduję.

Dziwię się tylko niezmiennie naiwności (bo nie mam odwagi zastąpić "naiwności" - "głupotą") bliźnich, usytuowanych na wysokim szczeblu, którzy zastanawiają się niczym pierwsza naiwna, dlaczego świat nie chce kupować produktu, jaki byliby skłonni mu zaoferować: produktu będącego rozgrywkami formatu i rozmiaru europejskiej Ligi Mistrzów w piłce kopanej. Czyżby naprawdę niebożątka nie dostrzegały tego, co każdy zdrowy na oczach i rozumie już dawno zobaczył, przemyślał, zrozumiał oraz przyswoił, a mianowicie, iż świat nie chce zajmować się przeżywaniem kiszenia we własnym sosie, ergo fascynować dyscypliną, w której pięciu na krzyż zawodników rywalizuje między sobą o wszystkie wywołujące bodaj cień ekscytacji publiki trofea?

Przecież kogo normalnego obchodzi podniecanie się, czy Pedersen wyprzedzi w hierarchii cyklu Grand Prix Sajfutdinowa, czy też Sajfutdinow utrzyma przewagę nad Pedersenem w klasyfikacji mistrzostw Europy, ewentualnie czy Sajfutdinow ze skleconą ad hoc zbieraniną wykaże wyższość nad Pedersenem, któremu impresario niewiadomego pochodzenia powierzy funkcję generała zaciężnego oddziału, powołanego w celu pokazania się w serii pokazów, uszlachconych rangą rozgrywek o puchar kontynentu? Świat takie hucpiarskie wydmuszki już dawno skwantyfikował: tego rodzaju zabawy sprzedawane są na pokazach cyrkowych albo - za przeproszeniem - galach. Świat kocha sportowe rywalizacje, sportowe wojny- ale świat wymaga, aby było toczone naprawdę, nie li tylko oraz absolutnie wyłącznie gwoli nabicia kasy antreprenerowi, organizującemu pokaz dla gawiedzi.

Oczywiście: każdy szuka podniet, jemu najbliższych, i każdego interesuje coś innego. Jeden kocha w sporcie żużlowym upadki - im bardziej malownicze, ergo dramatyczne, tym lepiej - inny zwycięstwa tych, których uznaje za swoich (bez względu na styl oraz użyte sposoby), jeszcze innego pociąga magia nazwisk, a tamten z trzeciego rzędu siódmego sektora czuje się wprawiony w ekstazę wyłącznie wtedy, gdy początkujący młodzieżowiec dojeżdża ma metę przed wielokrotnym medalistą mistrzostw globu. Każdy ma prawo do swoich preferencji, i mnie nic do tego. Aliści, bazując na prawie każdego do wszystkiego, takoż roszczę sobie (a i swoim pobratymcom, poświęcającym czas, uwagę oraz, niestety, pieniądze na oglądanie zawodów żużlowych przez lat wiele, wiele...) prawo do zachowywania zdania odrębnego: iż speedway polaco modo stał się dobrem (złem?) cokolwiek trudnym do trawienia. Albowiem wartości, uznane w nim za nadrzędne, względne narzucone do postrzegania jako fundamentalne, wydają się mocno wątpliwe, by nie rzecz: bezwartościowe.

Bo jaką wartość wyższego kalibru tworzy fakt, iż nieidentyfikujący się w głębi serca z nikim, poza sobą i swoimi pracownikami, zawodnik Sajfutdinow (Pedersen, Woffinden, Hampel) zechce raczyć oczy występami w barwach bydgoskich, częstochowskich albo rzeszowskich? Jakie dobro sportu wypłynie z impresariatu, którego szefem jest notoryczny kłamca i oszust? Co speedway polski oraz światowy zyska dzięki temu, że towarzystwo przyjaciół króliczka, a także Prosiaczka i Myszki Miki, postanowiło, iż decydującą rolę w wyłonieniu mistrza trzeciej ligi odegra oświetlenie, pozbawione - w zgodzie z wszelkimi kategorii myśli filozoficznej - własnej woli?

Bawmy się tak dalej. Na żużlowy Puchar Europy, emanację takiego myślenia i postępowania, na pewno czeka cały świat.

Waldemar Bałda

Źródło artykułu: