Sprawnie przeprowadzone zawody żużlowe trwają około stu minut. Największą atrakcją każdego meczu są biegi z udziałem zawodników, które jednak zajmują w najlepszym wypadku około dwudziestu minut. Jeżeli do tego dołożymy tak zwaną otoczkę, czyli czas, w którym zawodnicy przygotowują się do biegu, to mamy maksymalnie 50 minut. Pozostaje drugie tyle, w których kibice pasjonują się jedynie wyścigiem polewaczki z ciągnikiem lub coraz bardziej nudną spikerką na polskich stadionach.
[ad=rectangle]
Spikerkę odłóżmy jednak na bok. Nie można wymagać, aby w każdym ośrodków wyrastał drugi Krzysztof Hołyński, który swoimi opowieściami potrafił zainteresować najbardziej wymagającego kibica. Skupmy się na otoczce spotkań, której praktycznie nie ma. Ponad dwa lata temu powołana została grupa ekspertów, w skład której weszli byli żużlowcy, prezesi lig, klubów oraz przedstawiciele mediów. Jej zadaniem miało być przede wszystkim opracowanie odpowiedniego planu rozwoju lig na kolejne lata. Z przykrością stwierdzam, że choć praktycznie każdy z członków tej grupy przedstawił swoje pomysły, to każde spotkanie kończy się… rozmową na temat regulaminu. No bo przecież regulamin, a właściwie coroczne naciski prezesów klubów na jego zmianę, są największą bolączką speedwaya. Mam żal do władz polskiego żużla, że nie potrafią stanowczo się temu przeciwstawić i zamiast wdrażać w życie pomysły, które mogłyby uatrakcyjnić mecze.
Wiem, dlaczego tak się dzieje. W polskim żużlu (Speedway Ekstralidze, GKSŻ) zaangażowanych w sprawy żużla jest za mało osób. Od dawna uważam, że czasy społecznego działania powinny odejść do lamusa. Działacze sportowi powinni pobierać godziwe wynagrodzenia, ale też być systematycznie rozliczani z tego, co zrobili. Mała liczba działaczy "na etacie" powoduje, że swoje obowiązki wykonują w wolnym czasie. Trudno, aby tak zorganizowana dyscyplina rozwijała się adekwatnie do wyników osiąganych na arenie międzynarodowej. Okres po zakończeniu sezonu upływa pod znakiem przyznawania licencji klubom i rozmyślaniom na temat regulaminu. Polecam zatem zatrudnienie ludzi. A jak już się pojawią, to niech przejrzą propozycje, które pojawiały się na przestrzeni ostatnich lat i wyciągną właściwe wnioski.
Tradycyjnie już rzucam pomysł, aby nie wyjść na malkontenta. Pomysł to symulator motocykla żużlowego, na którym zawodnicy często ćwiczą moment startu i konkurs na najlepszego "startowca" wśród kibiców. Newralgicznym momentem meczu są cztery (standardowo) przerwy na równanie toru. Przed rozpoczęciem meczu odbywałoby się losowanie 12 numerów biletów spośród kibiców przybyłych na stadion. W każdej przerwie trzech z nich na płycie boiska odbywałoby po dwie próby startu na symulatorze. Można pomyśleć o wprowadzeniu piątej próby po zakończeniu meczu lub przed rozpoczęciem. Najlepsze czasy kibiców (z dwóch lub trzech prób podczas jednej wizyty na płycie - w zależności od czasu wolnego) byłyby notowane. W każdym meczu wybierany byłby najlepszy kibic meczu i kibic kolejki (decydowałby oczywiście najszybszy czas reakcji). Suma czasów wszystkich kibiców biorących udział w tej zabawie, dałaby klasyfikację klubową. Nagrodą mógłby być na przykład karnet na kolejny sezon. Oczywiście wiem, że taki pomysł "kosztuje". Ale prosta zasada mówi, że żeby zarobić, trzeba zainwestować. Co sądzicie o tym pomyśle?
Damian Gapiński: Pomysł na żużel
Od kilku lat słyszę o potrzebie uatrakcyjnienia zawodów żużlowych. I choć pomysłów w ramach grupy ekspertów było kilka, to niestety w tym zakresie niewiele się zmienia.
Źródło artykułu:
Prawda jest taka że nas "nałogowych wąchaczy metanolu" :)
Kompletnie nie interesuje to co się dzieje na murawie...
Wszelakie konkursy zawsze przechodzą bez echa...
Nawet Czytaj całość