Kto chce niech czyta, ale drodzy hejterzy to akurat nie jest obowiązkowe. W poprzednim moim Bigosiku pisałem, że kilku naszych żużlowców-malkontentów już narzeka, że polski tłumik Poldem jest cięższy od zagranicznych, co dla zawodników, którzy nie mają postury planktonu, tylko są postawniejsi, może to być spory problem.
[ad=rectangle]
Natychmiast wieczorem dostałem esemesa od twórcy Poldemu, pana Leszka Demskiego. Zacytuję, bo chyba mi wolno w tej sytuacji:
"Witam Panie Bartku! Gratuluję artykułu i dziękuję. Małe sprostowanie - Poldem, ten homologowany, nie jest cięższy od Depa. Cięższy był ten pierwszy model testowany przez zawodników. Pozdrawiam. Leszek Demski".
No to tylko się cieszyć, że nasz krajowy produkt nie dostaje w doopę od Depa. Ale co z Kingiem, bo to chyba może być największa konkurencja dla polskiego przelotowego tłumika? Tak czy siak, zawodnicy wybiorą bez sentymentu i patriotyzmu. Ja trzymam kciuki za Poldema.
- Słyszałeś, że niektórzy nasi żużlowcy narzekają, iż Poldem jest za ciężki? - zapytałem coacha WTS Betardu Sparty Wrocław Piotra Barona.
- Doszły do mnie takie głosy. Poczekajmy. Będzie tak jak zawsze: wszyscy przetestują wszystkie możliwe konstrukcje i warianty, i jak zwykle skończy się na tym, że wszyscy zawodnicy pojadą na jednym typie tłumika, który akurat będzie najmodniejszy. Taka tradycja, nic nowego. Ja czekam na pierwsze treningi i testy. Stoper pokaże, który tłumik jest najlepszy - odrzekł Baron.
Taniej i powszechniej!
Jedni walczą o ekologię i wyciszają żużel, co nam się akurat nie podoba, a inni chcą, żeby uprawianie tej dyscypliny sportu było tańsze i by konkurencja była bardziej wyrównana, jeśli chodzi o sprzęt i żeby przyciągnąć do speedwaya potężne, bogate koncerny. Metanol nie jest magnesem dla paliwowych potentatów, tak samo jak jedna marka silnika: GM. Bo jawa to na razie tylko ice speedway i ramy na klasyczne tory. Ale Czesi, po zmianie właścicieli fabryki także chcą - przy pomocy Polaków - jakoś zaistnieć na rynku. Pisałem już o tym. Mirosław Dudek i jego kompan Sławomir Walczak umyślili sobie, że do żużla można wprowadzić zmodyfikowany dwuzaworowy silnik jawy, podobny do tego, jaki używa się w ice speedwayu. Przypominam, że od 1974-75 roku na "szlace" królują czterozaworówki. Walczak twierdzi, że ta "dwójka" nowej generacji o pojemności 570 ccm to będzie silnik wolniejszy, ale tani, nie do zdarcia "stal gniosta nie łamiotsa", że skończy się era tunerów, a wystarczy mechanik klubowy. Ma być sześć razy taniej niż teraz. Utopia?
Anglicy z kolei lansują w żużlu Formułę 2 ze standardowymi, takimi samymi dla wszystkich, silnikami o pojemności 450 ccm napędzanymi benzyną. To z pewnością byłby kop dla światowego żużla pod każdym względem. Postęp. Gdyby w ten sport weszły honda, suzuki, yamaha, czy kawasaki, albo niemieckie bmw itp. plus benzynowe koncerny, wówczas speedway wyszedłby z opłotków. Przestałby być niszowy. Mówi się jednak, że te silniki na razie są za słabe i na przyczepnych torach, a te królują w lidze brytyjskiej, ciężko byłoby na nich ujechać. I czy na pewno byłoby taniej i po równo dla wszystkich?
Uważam jednak, że kierunek jest dobry. Zresztą każdy pomysł, który ma uzdrowić sytuację "szlaki" i pchnąć ją w nowoczesność oraz zmniejszyć koszty jest na wagę złota.
Nie taci bogaci, jak się malują?
Czytam w pewnej sportowej gazecie, że Stal Gorzów ma mieć rzekomo 10 mln budżetu na nadchodzący sezon, zaś Unia Leszno i Falubaz jeszcze więcej. A ile Staleczka ma w kredycie? - ja się złośliwie zapytam. To kwoty - o ile są prawdziwe - świadczące o tym, że kontrakty zawodników nadal są chyba, jak podejrzewam, przepłacone (a tyle się mówi o oszczędnościach i co z regulaminem finansowym?). Czyżby kluby bez opamiętania wciąż pchały siebie i cały nasz ligowy żużel do przepaści? Za 5-6 mln zł można dość spokojnie przejechać Ekstraligę, a nawet powalczyć o play offy. Powiecie relatywiści moralni:
- A kto bogatemu zabroni?
Tyle, że pod koniec sezonu zwykle okazuje się, iż bogaci wcale nie byli aż tak bogaci (z wyjątkiem pana Karkosika, którego już nie ma) i też wiszą swoim żużlowcom sporą kasę. Czyli nadal żyjemy w speedwayowym Matriksie.
"Krzysztof Kasprzak otwarcie mówi (na SF.pl) o tym, że w jego przypadku chodzi o inwestycje sięgające pół miliona złotych. Zapytany o to, na co przeznaczył swoje pieniądze, odparł: - Na różne części, a zwłaszcza na silniki, bo gdy ma się ich piętnaście, to można być spokojnym. Na marzec zamówiłem dziesięć jednostek, a pięć dokupię w lipcu. To musi wystarczyć".
Hm, rozumiem, że sympatyczny Kris podpisał regulaminowy kontrakt ze Staleczką Gorzów na 175 tys. zł za swój autograf i po 4,5 tysiączki zyla za punkt, tylko mu się cudownie pieniążki rozmnożyły, bo przecież wydatki to nie tylko sprzęt, ale i cała kosztowna logistyka, no i z czegoś trzeba żyć. Sponsorzy są aż tak hojni? A jak to się wszystko ma do wspomnianego regulaminu finansowego?
Ale na kosmiczne kontrakty forsa jest
Czytam na moich ulubionych SportoweFakty.pl i ostatnie włosy stają mi dęba:
"Właściciel toruńskiej firmy Gabo, zajmującej się dystrybucją sprzętu i części do motocykli szacuje, że zadłużenie klubów względem podmiotów, których spłaty Regulamin Licencyjny nie przewiduje, może być liczone w milionach. - Według moich obliczeń zadłużenie względem firm współpracujących z klubami może być równie wysokie, jak to w stosunku do zawodników. Co z tego, skoro kluby nie muszą tego zapłacić? Sam przez te wszystkie lata straciłem kilkaset tysięcy złotych. Straciłem na klubach, które bankrutowały w Grudziądzu, Ostrowie, Rybniku, Warszawie czy Gnieźnie. To nie jest tylko problem mojej firmy. Ktoś powie, że mogłem iść z tymi sprawami do sądu. Mam nakazy i co z tego? To jest problem naszego żużla i polskiego prawa - dodał Bożejewicz.
Jak się okazuje, problem ułomności Regulaminu Licencyjnego był zgłaszany do Głównej Komisji Sportu Żużlowego. Pozostał jednak nierozwiązany".
A to polski żużel właśnie. Za to na kosmiczne kontrakty z zawodnikami forsa zawsze się znajdzie! Bo każdy chce wygrywać w lidze za wszelką cenę. Firmy prywatne, takie jak Gabo, KW, Maliniak i inne nie są w żaden sposób chronione przed klubami - dłużnikami. Żużlowy regulamin licencyjny pomija owe firmy, a PZM stara się chronić kluby, zaś prawo powszechne... jest jakie jest. Jego młyny mielą bardzo powoli, o ile w ogóle mielą. Jedyną radą dla tych firm jest natychmiastowe pobieranie zapłaty przy wydawaniu towaru lub po wykonaniu usługi. Problem w tym, że kluby nie zawsze mają płynność finansową. Często czekają na raty od sponsorów czy wpływy z biletów na kolejny mecz. W kasie bywa więc pusto, a części są potrzebne, zaś firmy muszą jakoś handlować, funkcjonować, więc dają na krechę lub na dłuższe okresy płatności. I jakoś to się kręci, choć nie zawsze, jak widać po wypowiedzi pana Bożejewicza z Gabo.[nextpage]PZM pójdzie pod sąd?
Jak zwykle podpieram się tu mądrzejszymi ode mnie autorami ze SF.pl:
"Problem w tym, że ekstraligowcy z Gdańska i Częstochowy zarówno nie spłacali swoich zaległości, jak również nie wykonywali zaleceń zawartych w licencji warunkowej. W ten sposób same zobowiązania względem zawodników sięgają kwoty 7 milionów złotych! Tajemnicą poliszynela jest, iż chcące wystartować w rozgrywkach o DM II ligi Stowarzyszenia z tych miast nie będą musiały mimo zapisów Regulaminu Licencyjnego regulować zobowiązań "upadłych spółek" wobec zawodników, co więcej nie będą musiały zawrzeć porozumień w sprawie spłat z zawodnikami, albowiem na podstawie "furtki" pozostawionej przez PZM w powyższym regulaminie wystarczy, że w jakikolwiek sposób dojdą do porozumienia z PZM w tym zakresie bez udziału samych pokrzywdzonych zawodników. W zaistniałej sytuacji może okazać się, iż jedyną drogą dla zawodników pozostawionych przez kluby i PZM na przysłowiowym lodzie może okazać się próba dochodzenia przez nich roszczeń odszkodowawczych od… PZM"..
PZM pod sąd?! Choć mało realne, to słusznie by było ! Dosyć już bowiem robienia zawodników w ciula w imię ratowania żużla w upadłych ośrodkach. Gdańsk i Czewa nie są pierwszymi na tej liście! Drogi PZM-ie, a kto wymyślił i wprowadził bezsensowne licencje nadzorowane, mimo, że oba kluby były już zadłużone wobec swoich zawodników ponad miarę? Skoro szef PZM Andrzej Witkowski chce być takim dobrym wujaszkiem dla tych klubów (acz z Włókniarzem, który odżegnuje się od współpracy ze spółką akurat jest trochę inna historia niż z Gdańskiem, którego też na swój sposób jest mi żal), to niech zawodnikom zapłaci z własnej kieszeni to, co są one im winne!
Są jednak i pomysły, żeby zaskarżyć Komisję Licencyjną (już mało kto wierzy w to ciało, np. sprawa Jamroży i Lahti kontra Ostrovia) lub... władze Ekstraligi, które musiały widzieć kontrakty i zdawać sobie sprawę, że tonący w długach Włókniarz podpisuje umowę z młodym Drabikiem na 150 tys. zł, smaruje Czai 200 tysiączków za podpis i daje Walaskowi 4,5 tys. zł za punkt, jakie to kwoty podaje centralna gazeta sportowa. I Ekstraliga nie zrobiła z tym nic!
Kto kogo namawia do rozsądku?
Z pewnym zdziwieniem przeczytałem więc na SF.pl słowa szacownego pana prezesa Ekstraligi Wojciecha Stępniewskiego:
"- Najważniejsze narzędzia mają prezes klubowi. Tym narzędziem jest zdrowy rozsądek. Kilka ostatnich miesięcy pokazuje, że ten zdrowy rozsądek jest możliwy. Może nie wszędzie, ale ja osobiście nalegam, by myśleć o tym, ile ma się do wydania, a nie ile będzie trzeba wydać. Od tego trzeba zacząć, tworząc każdy budżet. Temu, by nie powtarzały się sytuacje jak w Gdańsku czy Częstochowie ma służyć także zmiana kontroli finansowej klubów przez Ekstraligę - zakończył nasz rozmówca".
Hm, a dopiero całkiem nie tak dawno szacowny pan prezes Ekstraligi na łamach "TŻ" osobiście raczył chwalić licencje nadzorowane i jak to fajnie Włókniarz Częstochowa… spłaca swoje długi. Mówił to akurat w czasie, gdy zniecierpliwiony Sajfutdinow wysyłał do Włókniarza komornika. Te licencje nadzorowane to był pokaz rozsądku żużlowej władzy, czy może odwrotnie? Raczej antyrozsądku! I jaki dotąd był nadzór finansowy Ekstraligi nad jej klubami? Prezes z nie wszystkimi krytykami się zgadza (ze mną z pewnością się nie zgadza, lecz jakoś to przeżyję) i woli mówić o sukcesach. Dobra, owszem, obecnie NC+ zapłaci dużo więcej za transmisje z Ekstraligi, co cieszy, lecz powtarzam:
- To wciąż malutko w porównaniu do tego, co dostaje piłkarska Ekstraklasa, która ma podobną oglądalność na trybunach i przed telewizorami.
I czemu nie wspomina się o tym, że do żużlowej Ekstraligi trzeba było teraz brać Grudziądz z łapanki, bo popelina by była z zaledwie siedmioma ekipami.
Maskotka?
Jako nędzna, męska, szowinistyczna świnia (jako zwierzęta na wymarciu jesteśmy obecnie pod damską ochroną, gdyż zastąpić nas chcą zniewieściali faceci ubrani niczym panienki na wydaniu) nie bardzo toleruję kobiety w żużlu. Pod jakąkolwiek postacią. To generalnie nie ich sport. To raczej taki zakon męski. Ale kilka z nich lubię, a nawet szanuję jak m.innymi Krysię Kloc, Sylwię Dekiert, Darię Kabałę, Michaelę Krupickovą, Nannę Jorgensen i naszą Klaudię Szmaj. Ta ostatnia jest nawet moim natchnieniem, bo skoro ona zdobyła licencję, to dlaczego nie ja? Zresztą zdarza nam się trenować na jednych zajęciach na torze. I ja jej kibicuję, acz boję się o jej zdrowie. Klaudynka z podwrocławskiej Żórawiny ostatnio postawiła się w mediach, że nie lubi jak się ją traktuje niczym maskotkę Falubazu. A ja nie widzę w tym nic złego. To przecież sympatyczne traktowanie swojej zawodniczki przez jej klub. Mnie się podoba, gdy trener Piotr Baron, mechanik Alek Krzywdziński, obsługa toru, drużyna Betardu Sparty, czy koledzy-amatorzy traktują mnie właśnie niczym swoją maskotkę. To taki dowód sympatii z ich strony i tak to odbieram.
Szkoda tylko, że jakby nie jestem maskotką szefostwa WTS-u, bo byłoby mi jeszcze łatwiej z tym moim żużlowaniem, tak jak łatwiej jest ślicznej Klaudii w Falubazie. Nie ma więc co się obruszać.
Bomber, czyli niewypał?
Angol Chris "Bomber" Harris, który z roku na rok jedzie coraz gorzej (owszem, wreszcie na torze awansował do GP, ale w jedynym z najsłabiej obsadzonych Challenge'ów w historii, sorry Maciek Janowski) szuka winy wszędzie, tylko nie w sobie. Wyrzucił z roboty uznanego polskiego mechanik Piotra "PePe" Zieleśkiewicza, że niby ten źle mu przygotowywał "szafy". I nie pozostawił w mediach na majstrze suchej nitki. Polak się zrewanżował i owe media miały uciechę w okresie ogórkowym. Zrobiło się niezłe bagienko, a sprawa trafiła nawet do brytyjskiej policji. Ja wiem, że polscy mechanicy są najlepsi na świecie, zaś PePe cieszy się świetną opinią. A oto, co on wyjaśnia (ciekawe rzeczy):
"Moim zdaniem pan Chris Harris ma duże problemy finansowe i próbuje obarczyć mnie winą za swoje niepowodzenia. Kiedy podejmowałem pracę w 2013 roku jako drugi mechanik, współpracowałem ze wspaniałym mechanikiem angielskim Robem Painterem. Wtedy to tamtejszy tuner Peter Jones zgodził się na wykonanie silników dla naszego zespołu, co przyniosło efekt (trzecią średnią w Polsce). Kiedy Rob zakończył pracę, przejąłem jego obowiązki, a silniki wykonywał mechanik niewiadomego pochodzenia. Aktualnie obwinia się mnie za niepowodzenia w lidze szwedzkiej, polskiej czy SGP. Przed okresem świątecznym zostałem również posądzony o utworzenie fikcyjnego konta na Twitterze, w którym rzekomo podaję się za jedną z wielu kochanek pana Chrisa Harrisa ujawniającą ich romans. Jestem jednakże dorosłym mężczyzną i nie bawię się w tego typu zagrywki. Absolutnie nie interesuje mnie życie prywatne pana Harrisa. Z informacji, którą otrzymałem dzisiaj od pana Chrisa, sprawą tą zajmuje się angielska policja. Mam nadzieję, że sprawa zostanie jak najszybciej rozwiązana, a pan Harris na łamach social media oficjalnie przeprosi mnie za wszystkie oszczerstwa".
No, no, no, wiele kochanek Harrisa? Jakoś trudno w to uwierzyć. Breszczate na jedno oko, czy co?
Harris nie jest jedynym i największym kłopotem brytyjskiego żużla. Lider Wyspiarzy Tai Woffinden zrezygnował ze startów w tamtejszej lidze, co jest dla Angoli szokiem i ogromnym ciosem. Teraz ichni urząd, jak dokładnie podawały już SF.pl, uważa, że brytyjskie kluby żużlowe omijały prawo i nie chce wpuścić do Anglikowa, a zwłaszcza do pracy tam, m.in. Kangurów Batchelora, Holdera czy Doyle’a. Kłopotów końca nie widać. To kara od Bozi dla dumnych synów Albionu, że tak flekują toruńską firmę Sport One, jej SEC (IME) i jej nieoficjalne MŚP?
Komentuje Pawlak z "Samych Swoich": - No i Angole popadli w kabałę, a czort (brytyjski urząd imigracyjny) karty rozdaje. Kangury bez wizy, przynajmniej póki co!
Dobra, walczymy o Warda, ale co z Dudkiem?
Czytam, że kibice zbierają podpisy pod petycją o uwolnienie "Bad Boy’a" Warda od kary za pijaństwo. To jest tak samo jak z tłumikami. Zawsze popieramy to co obce, zachodnie. A może by tak jakaś petycja w sprawie Patryka Dudka? Nikt rozsądny bowiem nie wierzy, że chłopak wziął to świństwo z premedytacją. To był tylko chwilowy brak profesjonalizmu. Dlaczego kibice więc nie wstawią się także za swoim, polskim talenciakiem? Ja się wstawiam! Piszemy jakąś petycję?
I żeby nie było! Jestem za obowiązkowym badaniem alkomatem wszystkich żużlowców przed każdymi zawodami, w których startują. A jeśli komuś wyjdą promile, to taki delikwent dla pewności od razu winien trafić na badanie krwi. Jestem także za niespodziewanymi, regularnymi tzw. olimpijskimi badaniami antydopingowymi. Także na obecność narkotyków i innych odurzających świństw. Te wszystkie dopalacze, czy marychy to jest spory problem w speedwayu. Także w polskim. Ludzie z troską piszą do mnie na priva, że mieszkają po sąsiedzku z jakimś młodym jeźdźcem i widzą jak ten się "upala" Taki kolo niszczy siebie, ale na torze może być groźny również i dla innych z uwagi na zrytą psyche. Czas więc na męskie decyzje w sporcie żużlowym! Taka moja petycja.
I na razie tyle tego mojego żużlowego Bigosu. Jak wiecie, on najlepiej smakuje dopiero po kilkukrotnym odgrzaniu. Smacznego.
Bartłomiej Czekański
Szacunek Don Bartolo !
Stracone bezpowrotnie 5 minut.