To miały być wyjątkowe zawody pod każdym względem. I były. Najpierw przygotowano dla zawodników nawierzchnię, która niczym nie przypominała toru żużlowego. Niepokojące wydarzenia z piątkowego treningu nie stanęły jednak na przeszkodzie i postanowiono, że po porannych jazdach w sobotę zawody ostatecznie się odbędą.
[ad=rectangle]
I tutaj również zaskoczenie. Nie tam jakieś normalne wyścigi z nudnym ściganiem na cztery okrążenia. Powtórki w nieskończoność, aż wreszcie starty na światło, a nie tradycyjnie spod taśmy. W to wszystko wkomponował się sędzia Lawrence, który podejmował decyzje w rekordowo długim czasie. Kiedy jednak kibice myśleli, że to już koniec atrakcji, zaserwowano creme de la creme, czyli zabawę w podchody. I tutaj wielkie brawa dla zawodników, bo chyba nikt (włącznie z organizatorami) nie spodziewał się, że w przeciwieństwie do tradycyjnej formuły tej zabawy, nie zostawią chociażby strzałek sugerujących, gdzie się schowali. Po godzinie poszukiwań stwierdzono, że zawody nie będą kontynuowane. Bez żadnego wytłumaczenia pokazano 50 tysiącom luda na Stadionie wysoko wyciągnięty środkowy palec. Publika podłapała ten dowcip i w trybie natychmiastowym zaczęła opuszczać "Narodowy". Wtedy organizatorzy zdecydowali się na pożegnanie największej polskiej legendy torów żużlowych - Tomasza Golloba.
Przy pustych trybunach pożegnano człowieka, którego zasługi dla speedwaya są ogromne. Przyznajcie się - wpadlibyście na bardziej oryginalną formułę zawodów? Na pewno nie!
Dość tego sarkazmu. Żenada. Wstyd. Kompromitacja. Te słowa nie oddają tego, co wydarzyło się w sobotę na Stadionie Narodowym. Gang Olsena, BSI i PZM powinni spalić się ze wstydu. Każdy w równej mierze i bez wyjątku. Nie trafia do mnie tłumaczenie, że to Duńczycy są odpowiedzialni za ten skandal. Odpowiedzialność zbiorową ponoszą wszyscy, którzy podjęli się tego przedsięwzięcia.
Od samego początku nie byłem zwolennikiem Grand Prix na Stadionie Narodowym. Z dwóch powodów. Po pierwsze nigdy nie uważałem za dobry pomysł organizacji zawodów na torach jednodniowych. Po drugie miałem duże obawy, czy Polski Związek Motorowy jest w stanie udźwignąć ciężar promocji żużla po ewentualnym sukcesie organizacyjnym, frekwencyjnym i wizerunkowym na Narodowym.
Nie da się bowiem "marketingu" w tak dużej organizacji "robić" rękoma kilku osób.
O tym, czy PZM byłby w stanie udźwignąć ciężar sukcesu, przynajmniej przez rok się nie dowiemy. Wiemy natomiast na pewno, że będzie musiał sobie poradzić z brudem, którego jest współautorem. Honor nakazywałby, aby osoby odpowiedzialne za ten blamaż, złożyły rezygnacje, a firmy odpowiedzialne za tę kompromitację zapłaciły milionowe odszkodowania. Przynajmniej każdy kibic będzie mógł otrzymać zwrot za zapłacone bilety.
Z całą jednak pewnością nie można tych zawodów traktować jako pożegnania Tomasza Golloba. Największemu wrogowi nie życzę, aby dziękowano mu w ten sposób, a co dopiero legendzie polskiego żużla. Taki turniej musi zostać zorganizowany jeszcze raz. Niekoniecznie na Stadionie Narodowym, będącym jak się okazuje lekarstwem na kompleksy wielu dyscyplin, które ten obiekt uznają za najbardziej właściwy.
Krótko po decyzji o odwołaniu zawodów zadzwonił do mnie Józef Dworakowski, który zadeklarował, że on sam i Unia Leszno zgłaszają gotowość organizacji turnieju Grand Prix na właściwym poziomie organizacyjnym. Może nie będzie 50 tysięcy ludzi, ale przynajmniej w sposób godny pożegnamy naszego mistrza świata.
"Od samego początku nie byłem zwolennikiem GP na narodowym." - Kto jak kto ale ty żyjesz z takich właśnie imprez. Ciekawe czemu to p Czytaj całość