Jarosław Galewski: Przed startem sezonu 2015 powiedział pan, że beniaminkom z Grudziądza i Rzeszowa będzie bardzo ciężko w PGE Ekstralidze. Miał pan rację, bo obie te ekipy zamykają tabelę. Rok po awansie jest dla każdego klubu bardzo trudny, co potwierdza przepaść pomiędzy klasami rozgrywkowymi w Polsce. Pana Ostrovia jest w grze o awans. Czy warto jednak pchać się do Ekstraligi?
Marek Cieślak: To jest bardzo dobre pytanie. Słyszę bardzo wiele komentarzy, kiedy zbliża się mecz mojej drużyny. Niektórzy pewne sprawy bardzo upraszczają i sprowadzają je do stwierdzenia - Cieślak przyszedł do Ostrowa, więc ma być Ekstraliga. Pewnie i mają trochę racji, ale pewne rzeczy nie mogą wydarzyć się od razu. Nie jestem żadnym czarnoksiężnikiem, który przychodzi i od ręki załatwia awans. Zresztą, taki schemat działania nie miałby sensu.
[ad=rectangle]
Dlaczego?
- Drużyna i klub muszą być przygotowani na awans do Ekstraligi. Dla Ostrowa awans do najwyższej klasy rozgrywkowej byłby na ten moment wielką krzywdą. Inna sprawa, że być może wygramy ligę, bo wcale nie jesteśmy bez szans. Obiecuję, że ja i zawodnicy zrobimy wszystko, by końcowy wynik był jak najlepszy. Droga jest jeszcze długa. Przegraliśmy wprawdzie dwa mecze z najgroźniejszymi rywalami, ale oni u nas też przegrali. Wszystko jest nadal otwarte.
Wracając jednak do tematu. Jakie warunki należy spełnić, żeby Ekstraliga stała się faktem?
-
Konieczne jest na pewno zbudowanie zaplecza finansowego, a więc odpowiedniej bazy sponsorskiej. Istotny jest w tym wszystkim także aspekt sportowy. Proszę też pamiętać, o jakich celach mówiło się, kiedy byłem pozyskiwany do Ostrowa.
Miał pan tworzyć ciekawe widowiska i robić dobry żużel.
- Dokładnie, nikt mi wtedy nie powiedział, że ma być awans do Ekstraligi. Liczył się dobry żużel i uważam, że ten cel naprawdę dobrze realizujemy. Mecze, które rozgrywamy u siebie, są atrakcyjne dla kibica i dostarczają mu wiele emocji. Tak było między innymi z Lokomotivem Daugavpils. To był dramatyczny mecz, który do końca trzymał w napięciu. O to mi właśnie chodzi. A Ekstraligę trzeba sobie wypracować całym klubem i wieloma działaniami. Wynik sportowy to nie jest wszystko. Proszę też pamiętać, że zbyt szybki awans może okazać się tragedią do klubu.
Najlepiej pokazują to ostatnie lata. Beniaminkowi jest zawsze bardzo ciężko i najczęściej pobyt w Ekstralidze trwa rok.
- Powiedziałbym nawet, że beniaminek ma zawsze przesrane. Przecież trzeba wymienić trzy czwarte drużyny, a czasami nawet jeszcze więcej.
W przypadku pana klubu też byłaby taka potrzeba?
- W Ostrowie pewnie trzeba by dokonać właśnie jeszcze większych zabiegów kadrowych. A na to wszystko trzeba wziąć pieniądze. Skąd? Łatwo się mówi, ale później można przegrać w Ekstralidze jeden, drugi, trzeci mecz i są puste trybuny. Proszę mi wierzyć, że ja naprawdę nie żyję Ekstraligą. Dla mnie liczy się dobra jazda zawodników, których mam w składzie. Do tego ważne są widowiskowe mecze i zadowolenie ludzi, którzy przychodzą na stadion w Ostrowie. Czasami tak jest lepiej. Jeździłem kiedyś w Anglii i pamiętam drużyny z Premier League, które tam ciągle wygrywały. Spotkałem się później z właścicielem takiego klubu i zapytałem go, czemu nie chcą spróbować swoich sił wyżej. On odpowiedział mi pytaniem: a po co? Wyjaśnij mi, że przecież mają dobre mecze, wygrywają u siebie, kibice są wierni i przychodzą, bo kochają zawodników, którzy tu jeżdżą. To im w zupełności wystarczało, bo na więcej ich nie było stać. To było zdroworozsądkowe podejście, a to też wiąże się z robieniem dobrego żużla. Zrozumiałem, że facet ma rację. Dla wielu klubów awans to rozłożenie klubu na łopatki. Ekstraliga może być celem, ale na to trzeba być przygotowanym. Niech pan zwróci uwagę, że drużyna, którą prowadzę, rok temu jeździła jeszcze w drugiej lidze. Zmiana jest istotna i wyraźna już teraz, a Ekstraliga byłaby po prostu wielkim szokiem. To mogłoby być bardzo nieprzyjemne. Moim zdaniem to jeszcze nie ten czas dla Ostrowa.
Przeskok finansowy, organizacyjny i sportowy pomiędzy ligami jest ogromny i dla większości klubów jest to poprzeczka, której nie udaje się przeskoczyć. Czy to prowadzi do wniosku, że Ekstraligę należy zamknąć, aby ułatwić klubom zadomowienie się w najwyższej klasie rozgrywkowej?
- W porządku, ale niech pan pamięta, że kij ma dwa końce. W takiej sytuacji stworzymy coś sztucznego i wbrew pozorom sporo ryzykujemy. Mogą bowiem pojawić się kluby, które nie będą nic robić i nie będą inwestować. Oni będą w tej lidze po prostu siedzieć, przegrywać mecze do 25, a taka sytuacja nie jest dobra dla całych rozgrywek. Uważam, że problem leży gdzieś indziej. Na awans trzeba po prostu popracować - dwa, trzy, a może i cztery lata. Drużyna musi zacząć jeździć bardzo dobrze w pierwszej lidze. Zespół należy budować, biorąc młodych zawodników, którzy są w stanie się rozwijać. Bez sensu jest kupowanie od razu całej ekipy. Ekstraliga wymaga pracy. A jeśli ktoś chce do niej wskoczyć po roku bez żadnych podstaw, to jest skazany na klęskę. Wiem jednak, że wielu osobom w klubach trudno jest wytłumaczyć, że trzeba wziąć kilku młodych chłopaków, z którymi będziemy teraz przez dłuższy czas pracować, a później z nimi awansujemy i oni będą od razu ważnymi ogniwami. To wszystko wymaga czasu, a wszyscy chcą mieć sukces dziś, a najlepiej wczoraj. Taki cud może wydarzyć się tylko, kiedy do klubu przyjdzie miliarder, który otworzy walizkę, wyciągnie kasę i powie, że teraz bierzemy, kogo chcemy. To jednak w moim odczuciu nie jest robienie sportu, tylko cyrk objazdowy na kółkach. Nie chcę się narażać ostrowianom. Bardzo ich szanuję, bo to sympatyczni ludzie. Cieszę się z pracy w ich mieście. Chciałbym jednak, żeby oni też zaczęli na to patrzeć w kategoriach tworzenia sportu, ciekawych widowisk. Nie możemy od razu chcieć mistrzostw Polski. Zdobywałem tytuły z różnymi klubami. I to też nie zawsze przekłada się na to, że jest lepiej.
Co ma pan na myśli?
- Wiele razy po tytule było gorzej. Złoto wcale nie oznaczało napływu nowych sponsorów. Zdarzało się też, że cena była wysoka. Był KSM i trzeba było oddać dwóch liderów. Zawodnicy dobrze jeździli, wywalczyli pierwszą pozycję, ale wyśrubowali też wysokie średnie. No i był kłopot. Jak to mówił "Siara", cały misterny plan poszedł...
Część ostrowskich kibiców uważa jednak, że trzeba wykorzystać do maksimum obecność Marka Cieślaka w Ostrowie i awansować już teraz. Nie brakuje opinii, że jest pan tutaj tylko na rok, a później, jeśli nie będzie awansu, to odejdzie pan do Ekstraligi. Jak może pan to skomentować?
- Mogę powiedzieć takim kibicom, że są w błędzie. To nie jest przecież tak, że ja nie chciałem pracować w Ostrowie. Nikt mnie stąd nie zabierze. Idę tam, gdzie chcę. Jeśli będzie dobra atmosfera i plan długofalowego działania, to przecież nie będę mieć powodów, by odchodzić. Inna sprawa, że jeśli ktoś będzie chciał ode mnie nie wiadomo czego, to pewnie odpowiem, że ma robić to sam. Nie ma nic gorszego niż chore ciśnienie. Jestem w tym sporcie wiele lat i potrafię ocenić, na co w danej chwili klub jest gotowy. Ostrów w tym momencie na Ekstraligę na pewno gotowy nie jest. Mówię to otwarcie i nie zamierzam tego ukrywać. Stać nas na dobry żużel i ciekawe widowiska. Do drużyny mogą co roku dochodzić również młodzi, solidni zawodnicy. W ten sposób można osiągnąć konkretny poziom, przykładowo ten ekstraligowy. Zresztą, niektórzy z moją rolą trochę przesadzają. Gdybym obiecał komuś tutaj Ekstraligę, to postawiłbym sprawę inaczej.
Jak?
- Pewnie przedstawiłbym listę nazwisk, które trzeba w Ostrowie zatrudnić. Jeszcze raz jednak podkreślam, że celem był dobry żużel. W tej sytuacji można było budować skład inaczej. Od siebie podpowiedziałem dwa, trzy nazwiska, których inni nie chcieli. Oni są w zespole i całkiem nieźle to wychodzi. Bracia Szczepaniakowie jadą całkiem dobrze, choć czasami "dziurawo", Holta odżył, punktują juniorzy, a świetnym zawodnikiem staje się Michelsen. Teraz na nogi musi stanąć jeszcze Porsing lub Nicholls. Wtedy będzie super. Bardzo mnie to wszystko cieszy. Medale nie są teraz najważniejsze. Zdobyłem ich w życiu już sporo i wcale nie muszę iść do Ekstraligi, żeby przypinać sobie kolejne. Byłem bardzo zadowolony z wszystkich sukcesów, ale potrafię się również cieszyć z tego, że bracia Szczepaniakowie czy inni zawodnicy wygrywają z rywalami.
Rozmawiał: Jarosław Galewski