23-letni zawodnik kontrakt podpisał dopiero w styczniu 2008 roku. Jako zawodnik rezerwowy cyklu Grand Prix miał być czołowym żużlowcem drugiej ligi. - Ponieważ podpisałem kontrakt jako zawodnik Grand Prix miałem bardzo dobre warunki. Mój menadżer mi mówił, że te warunki były zbyt dobre! Była to druga liga, a ja byłem na równi z ekstraligą! Nie znałem historii Opola, ale teraz już jestem nauczony. Przy podpisywaniu kontraktu były media i czułem się jak Karol IV przy koronacji - powiedział Lubos Tomicek w wywiadzie udzielonym portalowi speedwaya-z.cz.
Reprezentant Czech spisywał się poniżej oczekiwań i sezon zakończył z przeciętną średnią biegową 1,696. - W pierwszym meczu zdobyłem dziesięć punktów, ale przegraliśmy. Powiedzieli mi, że to moja wina, bo powinienem zdobyć piętnaście. Powstała mała wojna pomiędzy zawodnikami polskimi a zagranicznymi. Nie chcieli ze mną rozmawiać, bo według nich zabierałem im pieniądze. Potem był mecz w Miszkolcu. Zdobyłem trzynaście punktów, ale znowu przegraliśmy. Miałem sklejać atmosferę w drużynie, ale jak można to robić, jak patrzą na ciebie jak na mordercę. Następnie była Łódź. W drodze z Gorican popsuł mi się alternator, a Polacy powiedzieli mi: "sprzedałeś mecz". Stałem w małej węgierskiej miejscowości i się załamałem. Była to ostatnia rzecz, którą chciałem usłyszeć. Czwarty mecz był u siebie. Miałem dziewięć punktów, ale przegraliśmy. Wielu próbowało naprawić atmosferę w drużynie, były podawane ręce, ale to był tylko pokaz. Zaczęto spekulować na temat Łodzi i moich wyników, że przeze mnie klub bankrutuje. W tym momencie nie miałem zapłacony za żaden mecz. To był czerwiec, a ja nie miałem pieniędzy z kwietnia - dodał Tomicek.
Prażanin swoje występy w opolskim klubie zakończył 3 sierpnia meczem z drużyną Speedway Miszkolc. Przeciwko Węgrom Czech uzyskał zaledwie jeden punkt. - Potem przyszedł początek sierpnia i Grand Prix w Pradze. Jak się okazało, miałem problemy z silnikiem i źle pojechałem w Polsce. Potem okazało się, że przyczyną były pierścienie. Silnik nie miał kompresji. Zdobyłem jeden punkt. Przegraliśmy i straciliśmy szansę na awans do play-off. To był mój koniec w polskiej lidze. Klub zachował się nieprofesjonalnie, publikując mój kontrakt. A ich profesjonalizm trwał aż do 10 grudnia, kiedy dostałem pierwsze pieniądze z kwietnia - poinformował reprezentant Czech.