Mnóstwo emocji było w piątek na "Smoku". SPAR Falubaz Zielona Góra zdołał jednak wywalczyć tylko 42 punkty, co w końcowym rozrachunku było za mało, by awansować do fazy play-off. Na miarę oczekiwań pojechał Darcy Ward, a pozytywnie zaskoczył wszystkich Patryk Dudek. Więcej jednak na pewno można było spodziewać się po juniorach.
[ad=rectangle]
- Smutno się zrobiło na koniec. Myślę, że nie tylko mecz zakończyliśmy ze łzami w oczach, ale i cały sezon. Plany były zupełnie inne. I nawet to spotkanie i upadek Piotra Protasiewicza w pierwszym biegu, to jest kwintesencja naszego obecnego sezonu. Odnowiła mu się kontuzja. Piotr powiedział nam przed biegami nominowanymi, że tego ostatniego wyścigu już raczej nie pojedzie, stąd pojawił się Andreas Jonsson. Żal wielki, bo była opcja by przed czternastym wyścigiem wygrać 5:1, albo przegrać 4:2 i mieć zawodnika na tę właśnie gonitwę. Najgorsze jest to, że walczymy jak nigdy, a przegrywamy ostatnio, jak zawsze. Były to zacięte mecze, ale niestety one nie dały nam punktów, a w efekcie play-offów - powiedział po meczu Jacek Frątczak.
Sześć punktów straty przed biegami nominowanymi stało się normą zielonogórzan w Lesznie w ostatnich trzech latach. W roku 2013 udało im się uratować remis, a sezon później nawet zwyciężyli. Frątczak był pewien, że historia się powtórzy i jego podopieczni ponownie zgarną jakieś punkty.
- Była wiara przed biegami nominowanymi. Powiem więcej, byłem przekonany, że my ten mecz jeszcze wygramy. Powiedziałem to też naszym zawodnikom, jak ustawialiśmy pola startowe, które mieliśmy korzystne. Tę całą sytuację mieliśmy dobrze wyrzeźbioną. W poprzednim biegu Andreas Jonsson wykazał się wielką determinacją. Wierzyłem też, że powtórzy to z Patrykiem Dudkiem w nominowanych. I historia z poprzednich lat by się powtórzyła. Nie mieliśmy jednak czwartego zawodnika do gry, więc tylko ten wariant nam tak naprawdę pozostał. Chciałem podziękować naszym zawodnikom, ale przede wszystkim Piotrkowi Protasiewiczowi, bo to jest dopiero heroizm. Przyjechał z niewyleczoną kontuzją i walczył jak lew, ale w pierwszym wyścigu zaliczył potężny dzwon - przyznał.
Zielonogórzan w tym sezonie nie opuszczały kontuzje. Najbardziej klub ucierpiał jednak po upadku Jarosława Hampela w Gnieźnie podczas Drużynowego Pucharu Świata. Doszło wówczas do bardzo skomplikowanego złamania nogi i od razu mówiło się o możliwym końcu sezonu dla "Małego". Kolejnych urazów doznawali także Grzegorz Walasek i Piotr Protasiewicz. W związku z tym do SPAR Falubazu zdecydowano się ściągnąć Darcy'ego Warda. Po meczu w Lesznie to wszystko jednak poszło na marne.
- Zastanawiam się szczerze mówiąc nad przyszłością klubu. Ja o swojej przyszłości już powiedziałem. Tu jednak też nie jestem najważniejszy, czarodzieje jeżdżą na torze i walczą o punkty, a sztab szkoleniowy można przecież zmienić. Być może brakuje nam po prostu szczęścia, ale może też jako trenerzy robimy wszystko źle. To jest dla mnie szok, że nie będziemy walczyć o medale. Inaczej to wszystko mieliśmy zaprojektowane. Ściągnięty był Darcy Ward. Wydawało się wtedy, że mamy wszystko opanowane, ale mimo to dopadała nas plaga nieszczęść. Może też trzeba było w pewnych momentach więcej zaryzykować, ale na głębokie podsumowanie jeszcze przyjdzie czas - oznajmił Frątczak. - Brak play-offów będzie jednak dużym problemem dla klubu - dodał.
Zawodnicy spod znaku Myszki Miki mają do odjechania jeszcze mecz z Grudziądzem w Zielonej Górze. Punkty są im bardzo potrzebne, bo w przypadku przegranej mogą jeszcze dużo bardziej skomplikować swoją sytuację, spadając z miejsca zapewniającego utrzymanie w PGE Ekstralidze. - Aż tak skrajnych myśli nie mamy. Cokolwiek by się nie miało dziać, to pójdziemy na żyletki. Mecz z Grudziądzem musimy wygrać, a jeśli tak się nie stanie, to po prostu musimy się rozejść do domu, zamknąć stadion i tyle - zakończył.
wynagrodzenia zawodnikow,ktore zaczely sie od Honorowego. Czytaj całość