W piętnastym biegu na czoło wysunął się Andriej Karpow. Polonia była już pewna zwycięstwa i awansu do play-off, więc Szymon Woźniak nie oglądając się na partnera z zespołu ruszył w pogoń za rywalem. - Skupiałem się na wyprzedzeniu rywala przede mną - skomentował po meczu 22-latek. - A to, że może wjechałem Patrickowi w jego tor… cóż, ja mimo wszystko byłem z przodu i ja miałem priorytet, a tak się przydarzyło, że wybraliśmy tą samą ścieżkę do ataku. Ale ostatecznie Patrick tam chyba jeszcze powalczył, więc nie ma tragedii - dodał.
Woźniak nie zamierzał kryć radości, którą dzielił się ze wszystkimi zgromadzonymi w parku maszyn. Z szerokim uśmiechem rozdawał autografy, pozował do zdjęć i przyjmował gratulacje. A te chciał mu złożyć każdy. Nic dziwnego - ostatnim "swoim", który dla Polonii wykręcił komplet (14+1) był… Emil Sajfutdinow, który dokonał tego w 2012 roku.
[ad=rectangle]
- Nareszcie udało mi się zdobyć ten pierwszy komplet ligowy w karierze i w takich momentach przypominają się te wszystkie lata startów, każda przepracowana zima, każdy trening, każde okrążenie… A tego jest naprawdę masa. Masa pracy mojej, chłopaków w teamie, kupa pieniędzy moich sponsorów, masa pracy moich rodziców. I w takich chwilach to wszystko się przypomina. Dla takich chwil warto to wszystko robić, warto wprowadzać te wszystkie wyrzeczenia w swoje życie - przyznał.
Dla wychowanka Polonii Bydgoszcz ostatnie dni były bardzo ciężkie. Od czwartku do soboty codziennie występował w barwach Leicester Lions, ale nie przeszkodziło mu to w świetnym występie. Czy to jest właśnie recepta na sukces?
- Może potrzebuję takiego ciągłego życia w biegu. Jestem osobą, która nie lubi nudy, wolę dużo pracować. Wtedy jestem zmęczony, ale czuję się z tym dobrze. Cóż, cieszę się, że udało mi się dzisiaj pomimo takiego upału wykrzesać trochę energii. Gdybym robił komplety to mógłbym jeździć przez 365 dni w roku. Na wszystkim co ma silnik, byle by zasuwać, byle by wygrywać, bo to mi przynosi największą frajdę. I nigdy mi się to nie znudzi - podsumował Woźniak.