Michał Świącik: Na play-offach zarobiliśmy niemało. Czas na finał sezonu

W niedzielę zakończenie sezonu w Częstochowie. Trudnego, bo bez udziału Włókniarza w lidze, ale nie dramatycznego, gdyż SGP Arena tętniła życiem. O niedawnych play-offach, czy planowanym finiszu opowiedział nam Michał Świącik.

WP SportoweFakty: Jest tak, jak pan powiedział, czyli 4 października odbędzie się turniej o puchar prezydenta miasta. Musi pan jednak przyznać, że informacja o zawodach, jak i ich organizacja, zostały zrobione na ostatnią chwilę. Z czego to wynikło?

Michał Świącik: Z play-offów.

Tylko?

- W zasadzie tak. Po pierwsze organizacyjnie play-offy dla nas to było bardzo duże przedsięwzięcie. Wszyscy wiedzą, że Włókniarz nie startował w lidze, że spółka akcyjna ogłosiła upadłość i żużel w wydaniu ligowym przestał istnieć. My jako Stowarzyszenie Włókniarz zaczęliśmy to odbudowywać. W takim momencie nagle organizacja play-offów, w tym finału Ekstraligi, była dla nas sporym wyzwaniem, ale podołaliśmy. Sądzę, że w kilku innych ośrodkach drugoligowych w ciągu 4 tygodni nie udałoby się czegoś takiego dokonać. Proszę również pamiętać, że do końca nie wiedzieliśmy, czy turniej dojdzie do skutku 4 października, a to z tego względu, że data ta była data awaryjną na finał play-off.

Ale przecież organizacja tych dwóch meczów była wspólna, wy razem z Betard Spartą Wrocław.

- Owszem, ale tak naprawdę większość prac, która została wykonana, robiliśmy my. Oczywiście jesteśmy zadowoleni z organizacji tego przedsięwzięcia. Pojawiają się opinie, że wrocławski klub fajnie zareklamował mecz, a prawda jest taka, że w kwestii marketingowej Wrocław w Częstochowie nie działał nic. W obszarze marketingowym robiliśmy wszystko my.

Jednak jakoś w organizację Betard Sparta na pewno się włączyła.

- Naturalnie i z tej współpracy jesteśmy bardzo zadowoleni, ale wracając do sedna - wszystkie środki fizyczne i nie tylko poszły na organizację play-offów.

A opłacało się to robić? Dobrze na tym wyszliście finansowo?

- Powiem szczerze, że zarobiliśmy niemało.

I nie dołożyliście nic?

- Nie, tak jak już mówiłem kiedyś, organizacja widowiska sportowego, jakim był play-off to jedno, a drugie finanse, które w tym przypadku dla Włókniarza były najważniejsze.

Rozumiem, że przygotowania do niedzielnego turnieju są już na ostatniej prostej.

- Dokładnie. Przez ostatnie dwa tygodnie położyliśmy nacisk na reklamę tych zawodów. Tak, jak na play-offach, uruchomiliśmy reklamy w częstochowskich rozgłośniach radiowych, lokalnych mediach, telebimach, czy mobilnych bannerach. Ponadto od piątku do niedzieli mocną kampanię reklamową robi jedna z firm internetowych, AMP Media. Dodatkowo pragnę podziękować kibicom, bo wielu z nich robi fajną robotę w internecie udostępniając informacje na temat turnieju. Super widzieć takie wsparcie.

Jak będzie w niedzielę na stadionie wyglądać kwestia logistyczna? Wiemy, że na play-offach na trybuny można było się dostać jedynie jednym wejściem.

- Zrobimy to po częstochowsku…

Czyli w tym była ingerencja Sparty Wrocław?

- Takie były ich wytyczne. Spotkałem się z dużą grupą kibiców, którzy nie byli do tego przyzwyczajeni i byli niezorientowani. Mimo że były informacje w mediach, nie byli na to przygotowani.

Aczkolwiek mimo udostępnienia tylko jednego wejścia, ponoć sprawnie poszło.

- W rzeczy samej. Obsługa była sprawna, kasjerki były blisko siebie i wszystko miało ręce i nogi. Nie chodzi jednak o to, by pracownikom było wygodnie, lecz kibicom. Dlatego z wejściem na trybuny zdecydujemy się na wariant częstochowski, jednak pewne zagadnienia, które wypracowywaliśmy z Wrocławiem, np. związane z logistyką na stadionie, będziemy pozostawiać. Szczególnie, jeśli chodzi o media, czy vipów. Rozwiązania zaczerpnięte przez Wrocław w cyklu Grand Prix, zamierzamy stosować w Częstochowie. Sądzę, że będzie to wygodniejsze dla wszystkich.

Słówko o obsadzie niedzielnych zawodów. Z cyklu Grand Prix jest tylko Andreas Jonsson. To taki kamyczek w pana ogródek, bo mówił pan o głośniejszych nazwiskach. To wynik nałożenia się terminów innych zawodów?

- Po pierwsze w niedzielę zawody żużlowe odbędą się nie tylko u nas, w sobotę czeka nas Grand Prix w Toruniu, a po trzecie, i chyba najważniejsze, nie pozwolił nam na to budżet, którym dysponujemy na ten turniej. Jest on fajny i nawet nie mały, ale nie mogliśmy się zgodzić na to, aby 2/3 tego budżetu wydać na dwóch zawodników ze światowej czołówki, a resztę składu uzupełnić zawodnikami z drugiej ligi. Proszę mi wierzyć, że wariant ten jest optymalny.

Turniej jest sygnowany przez prezydenta, więc pewnie władze miasta musiały dołożyć.

- Dokładnie, rzekłbym nawet, że lwią część.

Ale miasto nie pokrywa całości kosztów?

- Jak zawsze coś klub będzie musiał dołożyć. Jednak szacunek wielki, jest to cykliczna impreza i myślę, że w kolejnych latach też można się jej spodziewać. Wracając jednak do pytania o samych zawodników to powtórzę - mieliśmy do wyboru, hipotetycznie, dwa nazwiska - Greg Hancock i Nicki Pedersen, natomiast reszta zawodników byłaby dużo słabsza. To tak naprawdę nie zapewniłoby walki na torze...

Dlatego postawiliście na to, żeby stawka była bardziej wyrównana?

- Otóż to. Wyrównana i waleczna. Trudno odmówić walki Buczkowskiemu, Przemkowi Pawlickiemu, Leonowi Madsenowi, czy Milikowi, którego podczas play-offów w Częstochowie oglądaliśmy. Do tego doświadczenie Andreasa Jonssona. Jest świeża krew w osobie Maksyma Drabika, czy będący w sztosie Grzegorz Zengota. No i niektórzy mówią, że kontrowersyjny Adrian Miedziński.

O właśnie, skąd pomysł tej kandydatury?

- Chcieliśmy, aby troszkę się działo (śmiech).

Jednak spodziewa się pan, że Adrian Miedziński ciepło przez częstochowskich kibiców nie zostanie przyjęty, ponieważ zwyczajnie nie jest lubiany.

- Adrian był współtwórcą niektórych kontrowersyjnych sytuacji. Stało się, jak się stało. Pamiętajmy jednak, że kiedyś mocno gwizdano u nas na Krzyśka Kasprzaka. Po jego wypowiedziach pochlebnych na temat Włókniarza podczas play-offów w 2013 roku w Toruniu, zyskał sobie sympatię chociażby części kibiców z Częstochowy. Jako jedna z nielicznych osób publicznie w telewizji bronił Włókniarza. Podobnie było z Damianem Balińskim. Ta zła opinia minęła i słyszałem, że może taki "Bally" w Częstochowie kiedyś by się przydał, bo to jest taki fighter, który nie odpuszcza. Tak samo Adrian Miedziński. Dajmy chłopakowi się wykazać, być może nawet zrehabilitować dla tych naszych częstochowskich kibiców. Staraliśmy się ściągnąć takich zawodników, którzy gwarantują emocje, a nie są startowcami.

W stawce są też zawodnicy, którzy z reguły startowali w Polsce w niższych ligach. Czy będą obserwowani pod kątem przyszłorocznej drużyny Włókniarza?

- Rozumiem, że mówimy o naszych sąsiadach ze wschodu, z Rosji i Ukrainy? Nie ukrywam, że patrzymy przyszłościowo. Ci zawodnicy jednak bardziej myślą o pierwszoligowych rozgrywkach, niż drugoligowych i ewentualnie pozyskanie zawodników tego poziomu byłoby dla naszego bytu w najniższej lidze bardzo ważne. Pytają się też kibice, dlaczego na liście startowej znalazł się Dawid Stachyra. Z prostego względu. Ten chłopak przed sezonem podpisał z nami kontrakt, był pewny, że wystartujemy w lidze, zawsze ciepło o Włókniarzu się wypowiadał. Uważam, że w niedzielę ma szansę się pokazać.

Jednak ostatecznie podpisał porozumienie z Wybrzeżem Gdańsk i można odnieść wrażenie, że to było dla was gwoździem do trumny.

- Nie sądzę, że to przeważyło o naszym ligowym niebycie. Myślę, że tam o coś zupełnie innego chodziło. Może kiedyś będzie można bardziej na ten temat porozmawiać. Dawid też nie miał wyjścia, a później przez to, że z nami podpisał umowę, pół sezonu nie jeździł.

Cóż, kończąc, chyba pozostaje częstochowskich kibiców zaprosić w niedzielę na stadion.

- Myślę, że będzie fajna zabawa. Tak jak wcześniej powiedziałem, na nasze możliwości finansowe zaprosiliśmy taką stawkę, żeby kibice mieli jak największą pociechę z oglądania tych zawodów. W tym też rola naszego trenera i toromistrza Józefa Kafla, który robi wszystko, by zrobić tor do walki, tak po częstochowsku...

Ma za zadanie przyprowadzić go do częstochowskiego stanu?

- Tak, aby już w 3., czy 4. biegu chodziła szeroka i by zawodnicy mogli się wyprzedzać na całej długości i szerokości toru. Ściągnęliśmy też Tomka Lorka, czyli komentatora z najwyższej półki. Będzie on razem z Jackiem Tolewskim prowadził imprezę z dołu, na wieżyczce tradycyjnie zasiądzie Wojciech Wierzbicki. Ma to być święto żużlowe w Częstochowie i tak do tego podchodzimy.

Finał sezonu - tak jak brzmi hasło na plakacie promującym.

- Oficjalna ostatnia impreza, jednak jeśli coś jeszcze się nadarzy, to pozostajemy otwarci, bo chcemy, by tego żużla było w Częstochowie jak najwięcej.

Rozmawiał Mateusz Makuch

Źródło artykułu: