W tym artykule dowiesz się o:
WP SportoweFakty: Stal Gorzów ma za sobą bardzo słaby sezon w wydaniu ligowym. A jaki był dla was cały rok?
Ireneusz Maciej Zmora: Zabrakło nam sukcesu w lidze, czyli w najważniejszych rozgrywkach z punktu widzenia każdego klubu. Mimo to ten sezon zaliczymy do udanych. Zdobyliśmy pięć medali mistrzostw Polski - dwa złote, dwa srebrne i jeden brązowy. Nasz wychowanek po raz pierwszy w historii został najlepszym juniorem świata. Poza tym klub podpisał umowę na organizację Grand Prix i DPŚ. Mamy zapewnione wielkie imprezy przez najbliższe cztery lata. Drużyna piłki ręcznej awansowała do drugiej ligi pomorskiej, gdzie z kompletem trzynastu zwycięstw przewodzi w tabeli. Powołaliśmy też do życia akademię piłkarską. Drużyna futbolu amerykańskiego zdobyła srebrny medal mistrzostw Polski w rozgrywkach PLFA8. Lista sukcesów Stali Gorzów, która stała się klubem wielosekcyjnym, jest bardzo długa.
Trzeba was docenić za marketing i relacje z kibicami. Przez długi czas drużyna spisywała się fatalnie, ale nie przełożyło się to na frekwencję. Stadion był przez cały czas wypełniony. Teraz znakomicie sprzedają się wam karnety. W innych klubach wynik sportowy ma większy wpływ na to, co dzieje się na trybunach.
- W minionym sezonie osiągnęliśmy najwyższą frekwencję z wszystkich klubów rywalizujących w PGE Ekstralidze. Dopóki na stadionie pozostaje choćby jedno wolne krzesełko, to jest nad czym pracować. Mamy wiele do zrobienia. Ale jeśli pyta pan o tegoroczny wynik, to bierze się on ze strategii marketingowej, która oparta jest na budowaniu silnych relacji z kibicem, sponsorem i samorządem lokalnym. Głównym mianownikiem nie jest sukces sportowy. W sporcie nie ma pytania czy przegrasz. Można się tylko zastanawiać, kiedy, z kim i jak wysoko. Spoiwem muszą być inne wartości - tradycja, przywiązanie, lojalność. Na tym budujemy klub. Frekwencja potwierdza, że zmierzamy w dobrym kierunku.
Kiedyś mówiliście, że podpatrujecie Falubaz. A teraz?
- Od dawna podpatrujemy różne kluby. Falubaz jest w dalszym ciągu jednym z nich. Często znajdujemy ciekawe rozwiązania w niższych klasach rozgrywkowych. Tam również ich nie brakuje. Wiele wzorców jest także w piłce nożnej i innych dyscyplinach nie tylko w kraju, ale również za granicą. Staramy się wybierać to, co najlepsze i to wdrażać. Chciałbym zauważyć, że w polskim żużlu następuje zmiana. Ona dotyczy sposobu, w jaki prezesi spoglądają na swoje kluby.
Co ma pan na myśli? -
Chodzi mi o mentalność prezesów, która zmienia się przede wszystkim w PGE Ekstralidze, ale nie tylko. Coraz częściej patrzymy na kluby żużlowe jak na firmy i tak staramy się nimi zarządzać. A wiadomo, że w takim przypadku na pierwszym miejscu stoją finanse. W mojej ocenie jesteśmy jako szefowie na początku drogi związanej ze zmianą mentalność. Idziemy w dobrym kierunku.
Na rynku transferowym też to pan zauważył?
- Drugi rok zauważam tendencję zmniejszania kosztów w kategorii wynagrodzeń zawodników. To ruch w dobrym kierunku.
I drugi rok z rzędu bardzo długo nie wiemy, kto ostatecznie pojedzie w PGE Ekstralidze i ile będzie w niej drużyn.
- Przyzna pan jednak, że w tym roku problem był mniejszy niż przed sezonem 2015. Pojawił się tylko kłopot z jedną drużyną, którą była Stal Rzeszów.
I na tej podstawie wyciąga pan wniosek, że polski żużel zmierza w lepszym kierunku?
- Chciałbym zostać dobrze zrozumiany. Nie mówię o zdecydowanej poprawie. Na takie stwierdzenia jest za wcześnie. Zauważam jednak, że do lamusa odchodzi sposób bycia w myśl zasady "zastaw się, a postaw się". Coraz bardziej widać w klubach realne liczenie pieniędzy. To jest ta zmiana w dobrym kierunku. Na jej efekty przyjdzie nam jeszcze kilka lat poczekać. Dobry jest kierunek, ale droga jeszcze długa.
Czy PGE Ekstraliga w aktualnym składzie, z Grudziądzem i Rybnikiem, może przetrwać dłużej niż jeden rok? -
To może być stabilna ósemka. Wszystko wskazuje na to, że każdy z ekstraligowych graczy ma dobre finansowanie. Dotyczy to zwłaszcza klubów z Grudziądza i Rybnika, które swoją działalność opierają w dużej mierze o środki pochodzące z samorządów.
I na utrzymaniu takiego składu należy się skupić, czy może widzi pan szanse, by w niedługim czasie w PGE Ekstralidze startowało więcej klubów?
- Z perspektywy kibica bardziej atrakcyjny jest trzy poziomowy system rozgrywek, czyli taki jak obecnie, ale przy założeniu, że w każdej lidze startuje minimum osiem drużyn. Mam jednak świadomość, że w drugiej lidze z roku na rok są coraz większe problemy. Dopóki będzie jak zmontować trzy poziomy rozgrywek, to należy iść w tym kierunku. Gdyby to się jednak nie udało, to warto będzie rozpatrzyć możliwość jazdy w Ekstralidze w dziesiątkę. Musimy jednak pamiętać, że mamy z tym złe doświadczenia. Na rynku znowu zapanuje deficyt zawodników i dojdzie do licytacji. To zaowocuje z kolei skokiem wynagrodzeń. Moje życzeniowe podejście to jazda w dziesięć ekip, ale najważniejszą sprawą powinny być finanse. Kluby nie mogą bankrutować. Dziesięć drużyn to świetne rozwiązanie, ale na ten moment bardzo ryzykowne.
Rozmawiał Jarosław Galewski