Krzysztof Cegielski: Zawodnicy jak murzyni. Prezesi traktują ich "z buta"

 / Na zdjęciu: Krzysztof Cegielski
/ Na zdjęciu: Krzysztof Cegielski

- Prezesi litują się nad zawodnikami, kiedy odnoszą oni poważne kontuzje. Później jednak znowu wracają do traktowania ich jak murzynów, którzy mają tylko wykonać czarną robotę - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty Krzysztof Cegielski.

WP SportoweFakty: W środowisku trwa dyskusja dotycząca płatności 25 proc. stawki za punkt zdobyty w wyścigach zakończonych wynikiem 5:1 lub 1:5. Prezesi znowu pana krytykują. Mówią, że żyje pan z zawodników, sam jest menedżerem jednego z nich, więc nie jest pan obiektywny.

Krzysztof Cegielski: Nie lubię odnosić się personalnie do wielu kwestii, bo zwykłem dyskutować merytorycznie. Wydawało mi się, że sprawa jest na tyle poważna, że można w ten sposób prowadzić dyskusję. Panowie prezesi nie mają jednak czasami argumentów i wtedy atakują mnie personalnie. Wrażenia to na mnie nie robi, bo już przywykłem. Poza tym, od dawna bronią mnie fakty. Zazwyczaj się nie mylę. Decydując się na pomaganie zawodnikom, od razu powiedziałem im, że nie będę obrońcą w sytuacjach, kiedy nie będą mieć racji. Stanę jednak po ich stronie, kiedy będą traktowani niesprawiedliwie. Od tego jestem i nie potrafię przejść obok wobec krzywdzących przepisów. Domyślam się pewnie, że jestem też atakowany w kontekście jednego z zawodników.

Tak, prezesi mówią, że przecież reprezentuje pan interesy Janusza Kołodzieja, więc to w dużej mierze determinuje pana stanowisko w niektórych kwestiach.

- Nie jestem jednak menedżerem grupy zawodników. Pomagam jednemu z nich po relacjach przyjacielskich. Można to nazwać menedżerowaniem. Argument, że wstawiam się za wszystkimi, bo współpracuję z jednym z nich, powoduje u mnie głośny śmiech. Zapewniam wszystkich, że wraz z Januszem poradzilibyśmy sobie w żużlu bez względu na przepisy, które będą obowiązywać. Ten zawodnik prezentuje wysoki poziom i utrzymuje go od lat. Jedna czy druga sytuacja związana z pieniędzmi za 1:5 nie zmieni jego podejścia do żużla ani zarobków. Już wcześniej mówiłem, że w tej sprawie nie chodzi o zawodników pokroju Kołodzieja, Hampela, Golloba czy Pedersena. Oni zbyt wiele nie stracą. Niektórzy mnie nie zrozumieli, ale to też mnie nie dziwi. Ktoś mnie nie rozumie, więc od razu rzuca argumentem "Cegielski to menedżer Kołodzieja, musi tak gadać, bo jest na to skazany". Przyglądam się jednak dyskusji na pana portalu i mam nadzieję, że wśród kibiców i działaczy są osoby, które rozumieją sytuację.  Czasami trzeba tylko wczytać się w moje słowa. Ja naprawdę nie chcę wspierać w tym przypadku tych największych gwiazd. Mówiłem zresztą nie tylko o finansach, zwracałem także uwagę na kwestie bezpieczeństwa. Pragnę jednak podkreślać, że w niższych ligach są zawodnicy, którzy stracą tyle, że wyjeżdżanie na tor przestanie im się opłacać. Jeśli ktoś dostanie 100 czy 150 zł za punkt, to lepiej bawić się w ten sport amatorsko. O takich żużlowców walczy Cegielski. O tych najlepszych nie chodzi, bo przecież prezesom nie przeszkadza, że oni zarabiają dużo.

?
 
- Przecież prezesi doskonale wiedzą, że ci najlepsi są finansowani w różny sposób. Sami uzupełniają im budżety o umowy sponsorskie i miastowe. Nie okłamujmy kibiców, że chodzi o oszczędzanie na bogatych gwiazdach. To nie ich pod kątem finansowym dotyczyła dyskusja. Równie istotna, a może nawet bardziej, jest jednak kwestia bezpieczeństwa. I ona dotyczy już wszystkich żużlowców.
Witold Skrzydlewski powiedział, że w tej sprawie nie jest pan dla niego żadnym prorokiem.

- Bardzo trudno słucha mi się tego typu opinii. Ja w przeciwieństwie do tych, którzy się wypowiadają w ten sposób, czuję i mam w pamięci zawodników, którzy doznali poważnych kontuzji lub stracili życie na torze. Tak było z Lee Richardsonem czy Grzegorzem Knappem. Od wielu ludzi różni mnie to, że pamięci nie zawodzi mnie po tygodniu czy dwóch od takich zdarzeń. Pamiętam o tym również dziś. Wiem doskonale, jakie sytuacje stwarzają dodatkowe niebezpieczeństwo. Nowy przepisy się do nich zalicza. Pan Witold Skrzydlewski odważył się zresztą użyć argumentu z tłumikami. W tym przypadku niestety znowu nie ma racji.
Dlaczego?
-

Radziłbym zasięgnąć mu opinii zawodników. W ostatnich dniach rozmawiałem o tym z Tomaszem Gollobem, chociaż pewnie zaraz okaże się, że dla niektórych to żaden autorytet żużlowy. Twierdzę jednak, że takich ludzi w tych sprawach należy słuchać. Każdy zawodnik, który czuje sprzęt, doskonale wie, że tłumiki są od dawna złe. Nawet ta ostatnia zmiana nie jest powrotem do tego, co było kiedyś. Jeśli zestawimy tłumiki z silnikami, które są wyżyłowane, połączone z tytanem, to mamy równie dużo niebezpiecznych sytuacji na torach. To wie naprawdę każdy zawodnik. Panu Skrzydlewskiemu polecam najpierw zasięgnąć opinii u źródła. Ja przykładowo nie odważyłbym się wypowiadać na temat jego branży, bo się na niej nie znam. W takiej sytuacji też można podjąć dyskusję, ale w pierwszej kolejności trzeba trochę zgłębić wiedzę. Przyznam jednak panu, że jedna myśl w kontekście bezpieczeństwa i obrażania mnie przeszła mi przez głowę.

Mianowicie?

- Słyszę, że ja zarabiam na zawodnikach i ktoś podważa moje słowa na temat bezpieczeństwa. Biorąc pod uwagę branżę pana Skrzydlewskiego, to może jemu zależy na wielu wypadkach na torze? A najlepiej tych najtragiczniejszych. Bardzo przykro mi to mówić, ale brakuje mi słów na arogancję i traktowanie "z buta" zawodników. Nad żużlowcami wszyscy płaczą i litują się w momencie, kiedy są kontuzje. Jest jeden wielki żal, a po miesiącu i później zawodnicy są znowu traktowani jak murzyni do wykorzystania, którzy muszą wykonać czarną robotę. I najlepiej, żebyśmy nie płacili im za nic. Niech sami kupią sobie motocykle, kombinezony w barwach klubowych ze sponsorami wybranych przez prezesów firm. Do tego nie płaćmy im za bonusy, trzecie miejsca. Przecież oni nic nie robią, to żadna praca. Strasznie mi się to czyta. A wcześniej całe to towarzystwo użalało się nad zawodnikami, kiedy odnosili kontuzje. Gdzie podziała się ich wrażliwość? Prezesi pracują w różnych branżach i może ich podejście bierze się z tego, że traktują żużlowców jak przeciętnych pracowników w swoich firmach. Mają zrobić pracę i do domu. Zawodnicy to jednak ludzie, za którymi stoją rodziny, firmy. Muszą opłacić ZUS, pracowników, hotele, wyjazdy i wszystko, co się składa na uprawianie sportu. Trenerzy, prezesi, menedżerowie, dziennikarze korzystają jednak na tym, że oni jeżdżą w kółko i ryzykują swoje życie. Bardziej potrafię wyobrazić sobie żużel bez menedżerów czy prezesów niż bez zawodników. Ktoś musi kręcić się w kółko dla naszej frajdy i satysfakcji.
W ostatnich dniach wysłucham wiele opinii na temat płatności 25 proc. stawki za jeden punkt w przypadku porażki 5:1. Jedno mnie zastanawia. Po co w ogóle o tym dyskutować, wrzucać ten przepis do regulaminu, skoro przecież każdy może ustalić z zawodnikami w swoim klubie, jak będzie się z nimi rozliczać? Jeden prezes może płacić 25 proc. stawki, inny całość, a reszta zrezygnować z płacenia za bonusy, jeśli osiągnie porozumienie z zawodnikiem.
-

Święte słowa, które powtarzam wszystkim w środowisku od lat. Wszystko jest w rękach prezesów w momencie, kiedy podpisują kontrakty. Oni mogą spróbować narzucić wszystko. Nie tylko to, o czym pan wspomniał. Równie dobrze mogą ograniczyć zawodnikom liczbę lig lub nakazać im jeździć więcej. Mogą wszystko, jeśli dwie strony się na to zgodzą. Zapewniam, że wtedy będę siedzieć cicho. Nie mogę jednak pozwolić na traktowanie wszystkich żużlowców jednym regulaminem, bo jedni sobie poradzą, a inni nie przetrwają. Cieszę się jednak, że rozpoczęliśmy wspólnie na ten temat dyskusję. Opinie prezesów są różne i jednolitego stanowiska nie ma. Prezes Łukasz Sady to głos rozsądku. Zauważa, że może faktycznie w pierwszej lidze ten przepis nie ma racji bytu. Wątpliwości ma pani Marta Półtorak. Są zatem głosy, że gdzieś przeholowaliśmy. To oznacza, że nie wymyślam niestworzonych rzeczy. Mamy realny problem i liczę, że cała dyskusja sprawi, że w końcu usiądziemy do stołu. Ja pamiętam czasy i zawodników, którzy jeździli za darmo. Jak będzie trzeba, to ponownie się tacy znajdą. Nie możemy jednak wymyślać przepisów, które tną po trochę nie z tej strony co trzeba, bo prezesi nie potrafią negocjować stawek przy podpisywaniu umów. Takie zasady obowiązywały przez lata. Kiedyś płacono jednak 500 zł czy 1000 zł za punkt, a teraz 4000 zł. Ale nie każdy tak zarabia. Ze wszystkim regułami, zasadami, regulaminami musimy wrócić do macierzy. Nie może być tak, że co roku ktoś się wtrącą i wrzuca korzystne dla siebie regulacje. Teraz ruch należy do zawodników. Mam nadzieję, że wkrótce się określą i przedstawią stanowisko, które będzie podstawą do działania. Korzystając z okazji, dziękuję wszystkim za dyskusję w tej sprawie.

Rozmawiał Jarosław Galewski   

Źródło artykułu: