Kontrowersyjne oszczędzanie i brak konsekwencji u prezesów
Wiem, że trwa gorąca dyskusja dotycząca płatności za jeden punkt w biegach przegranych 1:5. Śledzę ją bardzo uważnie i również mam swoje wnioski. Zacznę od tego, że z punktu widzenia zawodników każde "oczko" jest warte tyle samo. Nie sposób nie zgodzić się z argumentacją żużlowców, że nie ma znaczenia, czy wygrywamy czy wpadamy na kreskę 10 centymetrów za gościem, który był drugi. Dlaczego praca przy poniesionych kosztach stałych na tym samym poziomie ma być inaczej płatna? Musimy też pamiętać, że to sport. Ktoś musi być pierwszy, a ktoś ostatni. Za zero punktów przecież nikomu nie płacimy. Mówi się, że sport i żużel to biznes, więc i zasady powinny być biznesowe, a to oznacza, że nakłady się nie liczą tylko wynik, w tym kontekście również ekonomiczny. Tyle tylko, że sport to przede wszystkim emocje i w zamian za nie kibic płaci kupując bilet. To zasadnicza i fundamentalna różnica.
Zgadzam się z argumentem, że jedno "oczko", nawet przy porażce 1:5, ma znaczenie. Z punktu widzenia taktyki meczu to czasami bardzo ważna, a wręcz pożądana porażka biegowa, co pokazywał już wiele razy między innymi Falubaz Zielona Góra. Cały problem leży jednak dużo głębiej.
Wszyscy, którzy zajmują się żużlem doskonale wiedzą, że w naszej dyscyplinie należy ciąć koszty. Rzeczywiście, trzeba się zastanawiać, czy żużel jest wart tyle, ile trzeba za niego w tej chwili płacić. W mojej ocenie nie można jednak szukać rozwiązań w sposób siłowy i wycinkowy, a mniej systemowy i kompleksowy. Dziś atmosfera gęstnieje, bo propozycje uderzają bezpośrednio w wynagrodzenie za pracę, którą wykonują zawodnicy.
Liga ma charakter zawodowy. Jest spółka zarządzająca, są kluby w formie spółek prawa handlowego. Ekonomia jest więc tam obecna na co dzień. Skoro tak, to dlaczego pomysły w zakresie oszczędności w klubach dotyczą kosztów zmiennych, a nie stałych? To te drugie, biorąc pod uwagę sezonowość dyscypliny, powinny w pierwszej kolejności podlegać reformom. Rodzajowo można to podzielić na kilka kategorii.
Koszty zmienne wynikające z punktówki zawodników powinny być skorelowane, zaś z wynikiem meczowym drużyny - nie tylko cięte w dół, ale również premiowane w górę. Jeśli urealni się stawki i jednocześnie rozpocznie proces coraz bardziej motywacyjnego systemu wynagrodzeń w klubach, to nie trzeba będzie używać takich narzędzi jak cięcie stawki za 1:5.
Mam swoje konkretne systemowe przemyślenia, które przedstawię w kolejnych felietonach. Absolutnie nie chcę się wymądrzać, ale z każdym miesiącem obserwacji żużla nieco z boku, mam coraz więcej chłodniejszego spojrzenia na niektóre procesy. Okazuje się bowiem, że doszliśmy do punktu, w którym "wolnorynkowe zasady" nie leczą dyscypliny i niezbędne są administracyjne regulacje.
Choć nie dziwi sama chęć poszukiwania oszczędności, to zastanawia inna rzecz. Jaka jest skuteczność i konsekwencja stosowania w klubach regulaminu finansowego? Jest on integralną częścią RSŻ i powinien być przestrzegany po to, żeby w klubach urealnić koszty. Co rusz wychodzą na jaw jednak sytuacje, z których wynika, że jeden czy drugi zawodnik ma jakieś dodatkowe umowy i dostaje więcej, niż będąc udziałowcem SE samemu się uzgodniło. Bądźmy zatem konsekwentni i przestrzegajmy wszystkich zapisów regulaminowych. Teraz mamy do czynienia ze zwykłą hipokryzją. Obawiam się, że wprowadzimy nowy zapis, który ma sprawić, że zawodnicy będą zarabiać mniej, a za chwilę dowiemy się i tak, że niektórych to nie obowiązuje.
Prezesów w Ekstralidze jest ośmiu. Nie wiem ilu z nich przestrzegało regulaminu finansowego w ostatnich latach. Mam jednak pewne odczucia. Zastanawiam się, skąd biorą się stawki, które w ogólnopolskich mediach podają często dziennikarze. Przecież nie od dziś słyszymy o kwotach na poziomie 1,5, 1,7 miliona złotych za sezon. Czy wszyscy dziennikarze wymyślają? Jakoś nie chce mi się wierzyć, że całe to środowisko usiadło i postanowiło konfabulować w ten sam sposób. Łamanie regulaminu finansowego po prostu miało miejsce. Niektóre takie przypadki wyszły zresztą na światło dzienne. Jeden z klubów został na tym złapany.
Problem polega na tym że przychody sponsorskie połączone z biletami nie są adekwatne do wartości związanych z kosztami w klubach. Trzeba szukać rozwiązań konsekwentnych i spójnych zarazem. Nie "w białych rękawiczkach". Realny budżet klubu ekstraligowego powinien wynosić na ten moment pomiędzy 5 a maksymalnie 7 milionów złotych. Wszystko powyżej to już kwoty, które grożą sporym deficytem na koniec roku.
Każdy regulamin i obostrzenia w nim zawarte są skuteczne tylko wtedy, kiedy potrafimy je konsekwentnie stosować, a nadzorujący skutecznie zweryfikować ich przestrzeganie. I to nie wyrywkowo, tylko systemowo.
Jacek Frątczak
Skoro kogoś stać na zbudowanie składu za 20mln to dlaczego ograniczać płace i kontrakty? Czytaj całość