Co zrozumiałe, największe szanse na regularną jazdę w barwach drużyny z Częstochowy ma Tomas H. Jonasson, który jest aktualnym Drużynowym Mistrzem Polski. Tytuł ten zdobył wraz z Fogo Unią Leszno. Ponadto rok temu był też m.in. stałym uczestnikiem cyklu Grand Prix. Radził sobie nie najlepiej, ale posiada większe doświadczenie od Nicolaia Klindta, czy Jacoba Thorssella, a to właśnie ci zawodnicy są jego konkurentami do miejsca w ligowym zestawieniu Lwów. Andreas Lyager to melodia przyszłości.
W ekipie Eko-Dir Włókniarza postanowiono bowiem, że w meczowej siódemce znajdzie się aż 6 miejsc dla reprezentantów Polski. Sporym zaufaniem obdarzono wkraczających do grupy seniorów Artura Czaję i Mateusza Borowicza. Kolejne dwie seniorskie pozycje mają zajmować doświadczeni Rafał Trojanowski i Daniel Jeleniewski.
Nie tego mogli oczekiwać Klindt i Thorssell wiążąc się z Włókniarzem. Gdy decydowali się na klub z Częstochowy, wówczas biało-zieloni mieli rywalizować na drugoligowym froncie. Tymczasem po połączeniu lig Lwy dokonały wzmocnień. Czy wobec tego Duńczyk i Szwed nie czują się, pisząc kolokwialnie, wystawieni do wiatru?
- To są profesjonaliści. Tak jak nasz były reprezentacyjny bramkarz Jerzy Dudek jadąc do Madrytu wiedział, że będzie czekał na swoją szansę, tak samo nasi zagraniczni zawodnicy nie mogą żywić do nas urazy. My mega zaufaliśmy takim zawodnikom jak Czaja, Borowicz, Jeleniewski, czy Trojanowski. Nawet jeżeli przegramy kilka meczów, nie będziemy tego roztrząsać. Prosimy też kibiców żeby zrozumieli, że my powracamy do żużla, mamy pewne plany, zamierzamy coś zrobić i nie może być tak, że po pierwszym meczu będziemy zawodników odstawiać i korzystać z obcokrajowców. Oczywiście rozumiem, że mogą być na mnie naciski w tej kwestii, ale mamy dżentelmeńską umowę z chłopakami i nie będziemy ich krzywdzić w ten sposób - przekonuje Michał Świącik, prezes Eko-Dir Włókniarza.
Twierdzi on, że polskich zawodników powinno się bardziej doceniać i dać im więcej swobody nie deprymując ich natychmiastowymi zmianami po kilku nieudanych wyścigach. - Zdaję sobie z tego sprawę, że po jakiejś porażce mogą pojawić się głosy, by kogoś odsunąć od składu, ale nie tędy droga. To krótkowzroczne podejście. Mogę przytoczyć przynajmniej kilku zawodników w Polsce, którzy zostali w ten sposób skrzywdzeni i nie wypowiadają się za dobrze o prezesach, czy trenerach, którzy im to zrobili. Za przykłady mogą posłużyć bracia Szczepaniakowie, Rafał Szombierski, czy Tomek Gapiński. To są dobrzy zawodnicy, którzy przez jeden nieudany mecz nie zostali docenieni - uważa Świącik.
- M.in. to, czego nauczyłem się przez 20 lat w sporcie żużlowym w Częstochowie, to traktować zawodników jak w rodzinie. Szczególnie Marian Maślanka był takim prezesem uważanym za dobrego opiekuna. Staram się robić to samo. Chcemy, by wszyscy nasi zawodnicy czuli się jak w domu, byśmy mieli kontakt wręcz rodzinny. Bez względu na wynik, siadamy wspólnie do obiadu, rozmawiamy, jak w dobrej familii. Poza tym działa to też korzystnie na nasz wizerunek, bo potem jadą ci zawodnicy do siebie do Danii, czy Szwecji i mówią, że takiej atmosfery jak w Częstochowie to jeszcze nie widzieli - kontynuował.
Właśnie na dobrą atmosferę we Włókniarzu wszyscy, łącznie z zawodnikami, zwracają uwagę. W częstochowskim klubie nikt nie skreśla Klindta i Thorssella, wydaje się więcej niż prawdopodobne, że otrzymają swoje szanse, zwłaszcza, że w terminarzu Nice PLŻ sporo meczów. Ostatnio niektórym kibicom Włókniarza nie spodobał się jednak gest Nicolaia Klindta, który na wspólnej drużynowej fotografii uwiecznił Hubert Łęgowik. Uśmiechnięty Duńczyk pokazał tam środkowy palec, ale już wytłumaczył całą sytuację argumentując, że był to żart i gdyby wiedział, że wywoła to tak spore zamieszanie, nie zrobiłby tego. Stanowczo zaprzeczył, aby nie darzył szacunkiem kibiców, czy klubu.