Fogo Unia próbuje pomóc Piotrowi Pawlickiemu

WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek
WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek

Po dwóch kolejkach PGE Ekstraligi drużyna Fogo Unii Leszno wciąż pozostaje bez dorobku punktowego. Oprócz braku kontuzjowanego Emila Sajfutdinowa sztab szkoleniowy Byków martwi kiepska forma Piotra Pawlickiego.

W minioną niedzielę Byki przegrały 42:48 na torze w Tarnowie. Tak naprawdę z wyjątkiem Nickiego Pedersena i Grzegorza Zengoty żaden z zawodników gości nie zaliczy tego spotkania do udanych. - Drugi raz z rzędu nie udało nam się zwyciężyć. Najpierw u siebie, a teraz w Tarnowie. Co prawda w trakcie meczu odrobiliśmy część strat, ale to nie wystarczyło. Nie załamujemy rąk, bo czekają nas kolejne mecze. Wpadliśmy w małe turbulencje. Piotrek Pawlicki nie punktuje w tym momencie tak, jak nas do tego przyzwyczaił. Tobiasza Musielaka wytrąciły z równowagi te przerwane wyścigi. Tak nam się to wszystko układało, a we trójkę nie da się zwyciężyć zawodów - komentował trener przyjezdnych Roman Jankowski, który do wymienionej dwójki dołączył jeszcze Petera Kildemanda, choć Duńczyk w sześciu startach nie przyjechał do mety ani raz na pierwszej pozycji.

Znów zawiódł Piotr Pawlicki. Dwa punkty dla stałego uczestnika cyklu Grand Prix to katastrofa. "Piter" był po pierwszej rundzie u swojego tunera na konsultacjach. Te nie przyniosły efektów, bo występ w Małopolsce tylko utwierdził wszystkich w przekonaniu, że młodszy z braci jest ewidentnie w kryzysie.

Swoją drogą mecz mógł mu się ułożyć zupełnie inaczej gdyby nie dwa razy przerywana inauguracyjna gonitwa, w której popisywał się znakomitym refleksem na starcie. A kiedy już wydawało się, że dowiezie pierwszą trójkę w tym sezonie, na ostatnim łuku minął go Leon Madsen. Co było później, wszyscy doskonale wiedzą. Sztab szkoleniowy ma teraz spory orzech do zgryzienia jak pomóc Pawlickiemu, w którym drzemią nieprawdopodobne możliwości, ale teraz nie potrafi ich uwolnić. - Trudno powiedzieć coś na ten moment. Będziemy z nim rozmawiać i szukać rozwiązań, bo jest to jednak zawodnik klasowy, wiele potrafiący. Tymczasem drugi mecz mu nie wyszedł i trzeba się pochylić nad tematem, znaleźć przyczynę tej niedyspozycji - powiedział "Jankes".

Jednym z powodów takiej postawy może być brak wystarczającej ilości przedsezonowych treningów, czy sparingów? - Oczywiście, że dla zawodnika lepsza jest sytuacja, kiedy występuję w większej liczbie imprez, zwłaszcza u progu sezonu. W ten sposób buduje się formę. Każde nawet najsłabsze zawody są lepsze od najlepszego treningu. Niektóre sprawy są jednak czasami poza nami. Z pogodą nie wygramy, a ta w tym roku przynajmniej nas nie oszczędza. Był kłopot z wyjazdem na tor - tłumaczył szkoleniowiec Byków.

Po sześciu biegach przewaga gospodarzy wynosiła sześć oczek. I kiedy wszyscy oczekiwali natychmiastowej reakcji sztabu szkoleniowego i puszczenia w miejsce Pawlickiego lub Musielaka pojedynczej, a może nawet podwójnej rezerwy taktycznej, na torze pojawił się "programowy" duet. Kołodziej z Krystianem Rempałą skorzystali z tego prezentu od gości i triumfując podwójnie powiększyli różnicę punktową. Koncepcja, która zakładała przeczekanie na podobne manewry do jedenastego biegu legła więc w gruzach, bo strat nie udało się już odrobić. - Rozmawialiśmy i debatowaliśmy, czy nie zrobić wcześniej roszady. Adam zdecydował, że jednak wykonamy ją później. Teraz możemy gdybać. Jakbyśmy zrobili ją wtedy, nie wiadomo jak losy potoczyłyby się później. Może mielibyśmy w drugiej części meczu związane ręce - wyjaśniał.

Z dalszej perspektywy wydawało się, że po przegranej w pierwszej kolejce w obozie mistrzów Polski panuje duża nerwowość. Teraz to ciśnienie może się zwiększyć. - Staraliśmy się nie wywierać presji, bo zdajemy sobie sprawę jakie jest obciążenie psychiczne przed takimi zawodami. Był spokój, ale nie wiedzie nam się i musimy wciąż szukać jakiegoś impulsu. Bezdyskusyjnie brakuje nam Emila Sajfutdinowa. Gdyby on mógł nas wesprzeć w tym dwóch potyczkach, rezultaty byłyby zapewne inne - żałował.

Problemem nie okazał się miejscowy tor, który w leszczyńskiej ekipie Jankowski zna jak nikt inny. W końcu był tu w latach 2008-2009 trenerem. - Tor tutaj jest zawsze taki sam. Nawet mimo dosypki ciągle jest twardy. W trakcie spotkania otworzyła się "szeroka", a i z krawężnika można było wykonać fajne akcje - opisywał.

Rywalizacja obfitowała w wiele kontrowersyjnych zajść. Niestety nie można ich było skonfrontować na wideo w parku maszyn. - Nie było gdzie obejrzeć powtórek tych zdarzeń. Telewizja pojechała dzień wcześniej, nie było transmisji. Zdaje się, że tylko sędzia mógł skorzystać z nagrań. Przeważnie jest tak, że zawodnik nie zgadza się ze swoim wykluczeniem. Nikt nie lubi kiedy nie może jechać w biegu. Ale to jest żużel. Ostrych starć nie unikniemy i nierzadko ponosi się tego konsekwencje - zakończył.

Źródło artykułu: