30 maja 2010 roku. Włókniarz Częstochowa vs Sparta Wrocław. 10. Rafał Szombierski - 9 (3,0,3,3,0).
7 lipca 2016 roku. ROW Rybnik vs Betard Sparta Wrocław. 9. Rafał Szombierski - 9 (3,3,0,3,0).
Co łączy te dwa niemalże identyczne rezultaty? Oba Rafał "Szumina" Szombierski osiągnął w swoich "debiutanckich" spotkaniach. Były to jego pierwsze mecze po ponad dwunastomiesięcznej przerwie od ścigania. Choć dla niego czas, kiedy jest żużlowcem a nie pracownikiem fizycznym w Niemczech, nie robi żadnej różnicy. Jednego dnia może pakować mrożonki na taśmie produkcyjnej, a nazajutrz ogrywać mistrza świata na żużlu z dziecinną łatwością. Ewenement.
Zima 2009/2010. Sławomir Drabik jak zwykle organizuje w Częstochowie galę lodową na miejskim lodowisku. Na trybunach pojawia się Rafał Szombierski, którego w jednej z przerw do mikrofonu poprosił Tomasz Lorek. "Szumina", lekko podchmielony, sypie żartami z kapelusza rozgrzewając potupującą z zimna publiczność. Wychowanek rybnickiego klubu na poważnie nie ściga się wtedy już od dłuższego czasu. W 2008 był związany kontraktem ze Speedway Równe, ale, umówmy się, nie trafił tam po to, by budować swoje nazwisko, czy podnosić żużlowe rzemiosło. Podczas tej żartobliwej rozmowy przy częstochowskim lodowisku "Szumina" powiedział jednak ważne słowa. Że wróci, że jego przygoda z żużlem jeszcze się nie zakończyła.
ZOBACZ WIDEO Jacek Zieliński: ta porażka będzie się czkawką odbijała (źródło TVP)
{"id":"","title":""}
Czy ktokolwiek z obecnych tam w to uwierzył? Nie. Ale Szombierski kontrakt w Częstochowie podpisał. W sumie nikt się tym specjalnie nie przejął. No bo, bądźmy szczerzy, kogo mógł wówczas obchodzić "Szumina"? Włókniarz miał większe problemy. Głównie finansowe. Kontraktowano zawodników, na których w innych klubach nie za bardzo mieli ochotę spojrzeć. Pojawili się m.in. Jonas Davidsson, czy Krzysztof Słaboń, który to, jak ogłosił na konferencji prasowej ówczesny prezes Lwów Marian Maślanka, miał zastąpić będącego wtedy w wysokiej formie Tomasza Gapińskiego. Z okazji umowy z "Szuminą" nie zorganizowano spotkania dla dziennikarzy. Może obawiano się, że nikt się na takowe nie pofatyguje.
Wiosna 2010. Pierwsze treningi, pierwsze mecze. Zgodnie z przewidywaniami Włókniarz walczy o utrzymanie w Ekstralidze. Słaboń jest w katastrofalnej formie. Częstochowianie jeżdżą trzema młodzieżowcami. W końcu, jak w piosence Varius Manx, przyszedł maj. Trener Jan Krzystyniak szokuje awizując na mecz ze Spartą Wrocław Rafała Szombierskiego. Ci, którzy nie mieli okazji obserwować treningów, drapią się po głowach zastanawiając się, co to za wynalazek im zafundowano. Jego pierwszy wyścig w tym meczu. Taśma w górę, dojazd do pierwszego łuku, wyjście i na czele zawodnik w kasku niebieskim. Rafał Szombierski mknie po 3 punkty i już na drugim wirażu (!) kiwa głową do kibiców. Oni z kolei są w szoku. Nieprzyzwyczajeni do takich zachowań już po kolejnych dwóch okrążeniach łapią bakcyla. Już się zakochali. Już się wkupił. Później wygrał jeszcze dwukrotnie. I został bohaterem, bo Lwy zwyciężyły 47:43. Został bohaterem nie pierwszy i nie ostatni raz. Ostatecznie dołożył nie cegiełkę, a cały filar do utrzymania biało-zielonych w najwyższej klasie rozgrywkowej.
Rok 2012. Rafał Szombierski ma za sobą taki sobie sezon 2011. Nadal jest zawodnikiem Włókniarza, jednak bez pewnej pozycji. A ludzie plotkują: że prowadzi niesportowy tryb życia, że marnuje daną od losu szansę. Biało-zieloni ponownie biją się o pozostanie w Ekstralidze. Zawodzi Chris Harris, rotacje w sztabie szkoleniowym, Grzegorz Zengota raz wygrywa, by za chwilę być ostatnim. Zespół ciągną Grigorij Łaguta i Daniel Nermark. Decydujący mecz o losach klubu. Włókniarz vs Unia Leszno. Kenneth Bjerre kilka dni wcześniej łamie nogę, na Harrisa nikt nie chce patrzeć, kontuzjowany jest też Artur Czaja. Jedzie Szombierski. Pierwszy jego bieg i walczy z Damianem Balińskim o trzecie miejsce. Ogrywa rywala na ostatnim łuku, przeciwnik jednak nie daje za wygraną i obaj złączeni wpadają na metę. Później koziołkują, "Szumina" zakleszczony odbija się to od bandy, to od motocykli, ostatecznie ląduje na torze. Opuszcza go na noszach i trafia do karetki.
Finalnie przypieczętowuje utrzymanie Włókniarza. Z trudem łapiąc oddech poprosił o start w 14. biegu, jak się okazało, kluczowym dla losów nie tylko tego spotkania, ale całego sezonu w wykonaniu częstochowian. Parę Baliński - Piotr Pawlicki rozpracował jak profesor. Później opadł z sił i pojechał do szpitala z podejrzeniem złamania żeber. W Częstochowie takich rzeczy nie zapominają. Szombierski szacunek ma na zawsze.
Rok później, gdy Włókniarz odbił się od finansowego dna i podjął rękawicę w walce o mistrzostwo Polski, "Szumina" stał się obiektem drwin. Przewrócił się w półfinale jadąc na ostatnim miejscu, za co Marek Wojaczek ukarał go czerwoną kartką. Sam zainteresowany mocno to przeżył, ale też dolał oliwy do ognia. Po tym, jak podniósł się z toru uśmiechnięty od ucha do ucha wracał do parku maszyn i pozdrawiał kibiców. Pokazał też środkowy palec, co było skrajnie nieodpowiedzialne. Emocje. Czasu cofnąć się jednak nie dało. Włókniarz skończył bez medalu, a za jakiś czas na horyzoncie ponownie pojawiły się problemy z zasobnością klubowego portfela. Można odnieść wrażenie, że w 2014 roku Szombierski był tam, gdzie znajdował się w okresie 2008 - 2009. Wrócił do Rybnika w trakcie sezonu na zasadzie wypożyczenia, cieszył swoją publiczność, ale brakowało ikry.
W 2015 roku, gdy ROW Rybnik otwarcie powiedział o swoich ekstraligowych aspiracjach, Szombierski po raz ostatni pojechał 17 maja w Ostrowie Wielkopolskim. W dwóch biegach zapisał na swoim koncie punkt i został odsunięty od składu. O trenerze Grabowskim powiedział potem, że brakuje mu go jak zeszłorocznego śniegu. Cały "Szumina". Człowiek ze Śląska. Charakterny, gotów kłócić się o swoje do upadłego, nawet nie mając racji. Przed bieżącym sezonem pojawiły się pomysły, by wrócił do Częstochowy, lecz ostatecznie związał się z rybnickim klubem. Miał walczyć o miejsce w składzie, ale to znalazło się dla niego dopiero na początku lipca.
I znów, jak 6 lat temu, pierwszy wyścig, Szombierski na polu pierwszym, tym razem kask czerwony. Obok Tai Woffinden, Rune Holta i Szymon Woźniak. Taśma w górę, dojazd do pierwszego łuku, wyjście i na czele zawodnik w kasku czerwonym. Rafał Szombierski mknie po 3 punkty i kiwa głową do kibiców. Ci rybniccy jednak w szoku nie są. Szaleją razem z nim. Po spotkaniu, w którym zdobył 9 punktów, Szombierski w swoim stylu pyta o to, gdzie dostanie piwo. Uśmiechnięty z rozbrajającą szczerością mówi, że jechał na starych silnikach. Nawet woli takie, mimo że dysponował "nówkami".
Tylko jeden z naszych ekspertów typował wygraną rybniczan z wrocławską Spartą. Tym człowiekiem jest Marian Maślanka. Zawierzył Szombierskiemu tak samo, jak w Częstochowie. Rafał Dobrucki twierdził, podając za logiczny przykład Artura Mroczkę, że z marszu nie da się wejść do Ekstraligi. Postawy Rafała Szombierskiego nie da się jednak jakkolwiek przewidzieć. W jednym biegu wygra o całą prostą z aktualnym mistrzem świata, a w następnym wyścigu przyjedzie daleko za plecami mało doświadczonego juniora. Oto Rafał Szombierski właśnie. Żużlowiec, który zaprzecza prawom fizyki blokując Jarosława Hampela, a w innym biegu nie mogący sobie poradzić z Kamilem Adamczewskim. I tylko Rafał Szombierski wie, dlaczego nie jest liczącym się zawodnikiem w Grand Prix, a jego największy sukces to brązowy medal Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów zdobyty w Kumli w 2003 roku.
ROW Rybnik w tym sezonie z PGE Ekstraligi nie spadnie. W razie czego znów, jak królik z kapelusza iluzjonisty, wyskoczy Rafał Szombierski i zrobi swoje. Pokiwa głową, pomacha zaciśniętą dłonią, po meczu nie odmówi sobie zimnego piwa. I wszystko to tak od niechcenia. On ma to coś. I za to coś kibice go cenią. Teraz znów ma swój czas.