Faceci do zadań specjalnych

Gdy zawodnik odnosi sukcesy to generalnie on i tylko on staje w blasku reflektorów. To on zbiera pochwały, splendory, trofea. Udziela wywiadów, rozdaje autografy i pozuje do zdjęć. W tym samym czasie jego mechanicy muszą spakować cały sprzęt, odwieźć zawodnika do domu lub na lotnisko, wrócić do warsztatu i przygotować motocykle na kolejne mecze. Pozostają w cieniu swoich szefów, choć tak naprawdę są współautorami większości sukcesów...

Tydzień zaczyna się w piątek

W dniu zawodów Adam wstaje o szóstej rano. Najpierw jedzie do warsztatu, przygotowuje motocykle do zawodów, następnie pakuje je do busa i odbiera Chrisa z lotniska. Razem jadą na stadion, ostatnie poprawki, trening, a wieczorem zawody. W Anglii mecze zaczynają się późnym wieczorem, zawodnicy wyjeżdżają więc ze stadionu nawet około północy. Adam odwozi Chrisa, motocykle zostawia w warsztacie i dopiero wtedy ma wolne. Następnego dnia znów wstaje rano żeby umyć sprzęt po zawodach i przygotować motocykle na kolejne mecze. I tak dzień za dniem. Adam Jaziewicz, były żużlowiec Iskry Ostrów, w zeszłym roku dołączył do teamu Chrisa Holdera i pracuje jako jego mechanik podczas zawodów brytyjskiej ligi Elite. Ze względów logistycznych niemalże każdy żużlowiec musi mieć swoją bazę w Anglii. – Na wyspach trzeba mieć mechanika, który będzie odpowiedzialny tylko za tamte zawody. Jest to przecież jedyna liga, gdzie mecze rozgrywane są kilka razy w tygodniu, poza tym odległości też robi swoje – mówi Mirosław Duda, mechanik w teamie Andreasa Jonssona. On w przeciwieństwie do Jaziewicza kursuje pomiędzy Polską, Szwecją, czasami Danią. Co dwa tygodnie dochodzą podróże na Grand Prix. Mirek o swoim tygodniu pracy zaczyna opowiadać od piątku. Wtedy zazwyczaj odbywają się trening przed zawodami w polskiej lidze. Całą sobotę poświęca na pracę przy motocyklach, po to by w niedzielę, Jonsson miał wszystko dopięte na ostatni guzik i ścigał się w zawodach. Poniedziałek zaczyna się wczesnym rankiem, gdy trzeba umyć motocykle, załadować sprzęt i jechać do Szwecji. Noc spędza na promie, a następnego dnia najpierw trening, a później liga. Kolejny dzień to prom, powrót do Polski, mycie motocykli. Jeżeli jest to tydzień z Grand Prix to kalendarz napina się jeszcze bardziej. Godziny spędzone w samochodzie, po to, że gdy tylko dotrze się na miejsce, znów pracować przy motorach. I tak co tydzień. Od marca do listopada.

Adam Jaziewicz przy motocyklu Chrisa Holdera

Niedoszli żużlowcy

Większość z nich do teamów żużlowych nie trafiła przypadkiem. Ze speedway’em mieli do czynienia już bardzo długo, a nie jeden z nich sam próbował swoich sił na motorze. Mirek Duda zanim trawił do drużyny Andreasa Jonssona, pracował m.in. u braci Gollobów. O tym, że AJ szuka mechanika poinformował go kolega – Tomek Suskiewicz, który wówczas pracował w teamie Tony’ego Rickardssona. – Zacząć jednak należy od tego, że kiedyś sam chciałem ścigać się na żużlu i należałem do szkółki. Jednak moja kariera skończyła się zanim się tak naprawdę zaczęła. Wychowywałem się jednak przy tym sporcie, więc chciałem żeby moje życie potoczyło się w tym kierunku – mówi Mirek znany w teamie jako "Dudi". Adam Jaziewicz zawsze był blisko żużla. Najpierw kariera zawodnika i kontuzja, po której nie zrezygnował jednak ze speedway’a. Adam robił zdjęcia podczas zawodów, pracował jako mechanik Krzysztofa Stojanowskiego, a także w samym klubie z Ostrowa. W połowie ubiegłego sezonu przyszedł na niedzielny mecz, pożegnał się z zawodnikami, działaczami klubu, a przede wszystkim rodziną. W poniedziałek wczesnym rankiem wyruszył na lotnisko do Poznania i stamtąd do Anglii. Od tego czasu jego domem było Poole, a szefem Chris Holder. – Z Chrisem znałem się wcześniej i kiedyś już telefonicznie rozmawialiśmy o pracy. Gdy przyszła konkretna propozycja, decyzję musiałem podjąć szybko. Zawsze lubiłem wyzwania, a przede wszystkim chciałem być bliżej żużla, bliżej motocykli, być w tym sporcie od środka – tłumaczy Jaziewicz.

Mirosław Duda przy silniku Andreasa Jonssona

Tu trzeba chemii

W trakcie ubiegłego sezonu Scott Nicholls zwolnił swoich mechaników, którzy do tej pory pomagali mu podczas Grand Prix. Anglik tłumaczył to złą atmosferą w teamie. Wtedy właśnie trener Marek Cieślak powiedział, że Scott musi trochę przesadzać, że to zwykłe fanaberie. Słowa te dość mnie zdziwiły, bo wiem ile czasu każdy żużlowiec spędza ze swoimi mechanikami. W trakcie sezonu team jest jak rodzina, dzielą się ze sobą nie tylko sportowymi emocjami ale i problemami osobistymi. Muszą się uodpornić na swoje "humory", uczyć rozpoznawać lepsze i gorsze dni, wiedzieć, co zrobić żeby rozluźnić atmosferę, gdy żużlowiec łapie "doła". – Gdy zatrudniam mechanika musi być pomiędzy nami nić porozumienia, która nie koniecznie wiąże się tylko i wyłącznie z żużlem. Praca musi przynosić zarówno mi jak i moim mechanikom radość i satysfakcję. Zatrudniając kogoś oczywiście patrzę na umiejętności w pracy, ale równie ważne jest zaufanie. To tak jak w związku, musi być pewnego rodzaju "chemia", spędzając ze sobą tyle czasu musimy nadawać na tych samych falach – komentuje Fredrik Lindgren. Podobnego zdania są również sami mechanicy. Adam Jaziewicz przyznaje, że decyzji o pracy w teamie Holdera nie podjąłby tak szybko, gdyby nie to, że poznał zawodnika już wcześniej i wiedział czego się spodziewać. Jonsson i jego mechanicy to już dobrzy kumple. – Przy takiej pracy ludzie mimowolnie się zbliżają i nic dziwnego, że jesteśmy z Andreasem jak rodzina. W teamie panują przyjacielskie stosunki i oczywiście, że przed czy po zawodach rozmawiamy o żużlu, ale trwa to chwilę, później jest pełen luz. Inaczej by to nie funkcjonowało! – komentuje "Dudi".

Uwaga lecą gogle

Podczas zawodów każdy zna swoje miejsce w szeregu. I choć jeszcze godzinę temu spokojnie gadali sobie jak najlepsi kumple, teraz Andreas jest szefem, dla którego trzeba zrobić dobrą robotę. – Gdy zaczną się zawody, przychodzi adrenalina, działa się w emocjach. Jeżeli coś nie idzie po naszej myśli to wiadomo, że Andreas może być wkurzony. Czasem pokrzyczy, choć generalnie jest osobą bardzo spokojną. Każdy z nas wie jednak, że cokolwiek by wtedy powiedział to nie należy tego brać do siebie. Po zawodach dziękuje za dobrą pracę, albo omawiamy na luzie, co było nie tak i trzeba to poprawić – opowiada Duda. Mechanik Jonssona ma więc szczęście, zdarzają się przecież zawodnicy z większym temperamentem. Nie raz po parkingu latały już kaski, zębatki, rękawice czy gogle. Niejednemu mechanikowi oberwało się po uszach i to bynajmniej nie w przenośni. Znane są też historie o tych, którzy przez swój błąd zwalniali byli w tempie natychmiastowym i z zawodów transport z powrotem musieli już załatwiać sobie sami. Wszystko to przez ferwor walki, adrenalinę, chęć zwycięstwa. To w końcu sport dla prawdziwych twardzieli. Każdy, kto próbuje swoich sił w teamie, musi się liczyć z tym, że jego praca obarczona jest dużą odpowiedzialnością. Mechanik żużlowca ze ścisłej czołówki musi być facetem do zadań specjalnych. W tym sporcie nie ma czasu na wpadki, a brak deflektora czy zapomnienie o tym, żeby dolać metanol czy dokręcić jakąś część, może kosztować ich nawet utratę pracy. – Kiedyś nie dokręciłem kierownicy, jednak nie było z tego wielkiej afery. Chris jest na szczęście osobą opanowaną, choć wiadomo, że w trakcie zawodów każdemu udzielają się emocje. Po biegu doszliśmy jednak szybko co jest nie tak, poprawiłem błąd i wszystko było ok – mówi Adam Jaziewicz.

Czy leci z nami pilot??

Każdemu, komu wydaje się, że twarde reguły obowiązują tylko żużlowców, jest w wielkim błędzie. Zawodnik, który chce rywalizować na najwyższym poziomie, tego samego oczekuje też od swojego teamu. Sobotnie wieczory Joonas Kylmakorpi zwykł spędzać na obiedzie wraz "ze swoją załogą". Restaurację opuszcza wcześniej, rano ma trening, a po południu mecz. Wychodząc przestrzega swoich mechaników: tylko jedno piwo chłopaki! Ci, jeżeli mają ochotę, pewnie nagną tą regułę do dwóch kufli. W niedzielę na stadionie meldują się o dużo wcześniej niż zawodnik, gdyby dzień wcześniej zabalowali pewnie nie pracowaliby z taką werwą. – Reguła jest prosta. Team to nie więzienie i pobawić się można, ale gdy czas na pracę to trzeba dać z siebie 100 procent. Jeżeli następnego dnia nie ma zawodów, to mogą robić co chcą. Byleby wszystko było zorganizowane na czas – komentuje Kylmakorpi. Praca z żużlowcami wymaga działania na najwyższych obrotach. W trakcie sezonu przemierza się bowiem setki kilometrów. Nie oznacza to jednak monotonii i rutyny. Wiodąc tak intensywne życie, nie można się nudzić i nawet najżmudniejsza podróż zgotować może niespodzianki... - Nigdy nie zapomnę wyjazdu na ligę rosyjską do Wostoku. Gdy przesiedliśmy się z Andreasem w Moskwie, nie mogliśmy uwierzyć w to, co działo się na pokładzie samolotu. Takiej imprezy w życiu nie widziałem! Ludzie pili, bawili się, tańczyli. W głowie się nie mieści, żeby nawet stewardessy nalewały do kieliszków i piły wódkę razem z pasażerami! Siedzieliśmy z AJ-em zdumieni i zastanawialiśmy się, czy do zabawy dołączy się także pilot... – wspomina Duda.

Autostrady zamiast fabryki

W teamie Jonssona opracowano system pracy od lutego do listopada. Grudzień i styczeń to wakacje. W trakcie sezonu nie mają dużo czasu na odpoczynek. Z zawodnikiem spędzają więcej czasu niż z rodziną. Ich życie toczy się pomiędzy warsztatem a stadionem. Długie godziny spędzają za kierownicą w podróży na kolejne zawody. Często to za czym tęsknią to po prostu własne łóżko. Nierzadko sypiają w busie, na promie, w hotelach. – To jest ciężka praca, a najcięższe są te ciągłe podróże. Niby wydaje się, że tyle możemy zwiedzić, ale co my tam widzimy... W sumie tylko autostrady – opowiada "Dudi". Pomimo niewątpliwych minusów tej pracy, chętnych jednak nie brakuje i coraz więcej Polaków zatrudnia się w zagranicznych teamach, co tak jak w przypadku Jaziewicza wiąże się z przeprowadzką na okres sezonu. – Pomimo wszystko, ciężko byłoby mi zostawić tą pracę. Człowiek się bardzo przyzwyczaja, a tym bardziej, że ja się wychowałem przy tym sporcie. Taka praca to jest adrenalina, emocje. Nie wyobrażam sobie teraz, że mógłbym zrezygnować z żużla i iść do jakiejś fabryki, wstawać rano i pracować przez osiem godzin czy więcej, kończyć i rano to samo. To nie dla mnie – tłumaczy Mirek Duda. Praca mechanika daje również satysfakcję, a jej największym plusem będzie to uczucie, gdy zawodnik wygrywa. Każdy sukces żużlowca jest przecież efektem ciężkiej pracy całego teamu. Nic więc dziwnego, że ze zwycięstw swoich pracodawców cieszą się tak samo jak i żużlowcy. Zawodnicy zdają sobie z tego sprawę i niejednokrotnie nagradzają swoich mechaników. Gdy Nicki Pedersen wywalczył swój pierwszy tytuł Mistrza Świata obdarował swoich sponsorów i team ekskluzywnymi, szwajcarskimi zegarkami z podpisem żużlowca na tarczy. Nie wiadomo tylko, czy mechanikom spoglądanie na odmierzające godziny wskazówki przypomina o sukcesie Duńczyka, czy po prostu o tym ile jeszcze pracy zostało, gdy czasu do zawodów coraz mniej...

Komentarze (0)