Mimo, iż Szczakiel nie był typowany do odegrania jakiejś większej roli w chorzowskim finale, a nawet rozważano jego wycofanie z finału i zastąpienie jego osoby obecnym trenerem kadry Markiem Cieślakiem, bądź Henrykiem Żyto, to właśnie zawodnik związany przez całą swoją karierę z drużyną opolskiego Kolejarza osiągnął to, czego nie udało się do tej pory powtórzyć żadnemu z naszych reprezentantów.
Co więcej, należy podkreślić, że od początku historii rozgrywania Indywidualnych Mistrzostw Świata w żużlowej specjalności (Wembley rok 1936), aż do czasów powstania cyklu Speedway Grand Prix polskim zawodnikom tylko dwukrotnie udało się zdobyć medale na obczyźnie. Dokonali tego Antoni Woryna w 1966 roku i Edward Jancarz dwa lata później. Obaj zawodnicy wywalczyli medale z najmniej cennego kruszcu, a sztuki tej dokonali na szwedzkiej ziemi, a dokładniej na torze w Goeteborgu. Pozostałe "polskie" medale nasi zdobywali tylko na ojczystych obiektach. Wrocław, rok 1970 to drugie miejsce Pawła Waloszka i brąz Woryny. Chorzów 1973 to oprócz wspomnianego wyżej triumfu Jerzego Szczakiela, także trzecie miejsce młodziutkiego Zenona Plecha. Kolejny medal (srebrny) "Super Zenon" zdobył również na torze w Chorzowie w roku 1979. Jak się okazało na następny medal Polaka w rywalizacji o miano IMŚ w jeździe w lewo na żużlowym owalu trzeba było czekać prawie 20 lat, ale o tym za linijek kilka.
Przypadek Jerzego Szczakiela można w pewnym stopniu porównać do sytuacji z naszym jedynym mistrzem olimpijskim w skokach narciarskich Wojciechem Fortuną. Urodzony w Grudzicach i znany ze swojej porywczości żużlowiec (podobno zdarzało mu się uderzyć młodszego kolegę z zespołu w twarz, tylko za to, że ten minął linię mety przed nim) miał swój dzień (urok jednodniowego finału), podobnie jak Fortuna podczas Zimowych Igrzysk Olimpijskich rozgrywanych w Sapporo rok wcześniej. Zarówno Szczakiel, jak i Fortuna byli dobrymi zawodnikami, jednak nie na tyle, aby spodziewać się po nich osiągnięć takiego kalibru. Kolejną analogią, niestety troszkę przykrą jest to, że obaj reprezentowali niszowe, jak na skalę światową sporty, a ich nazwiska tak naprawdę przeciętnemu kibicowi nie wywodzącemu się z kraju nad Wisłą niewiele mówią. Ostatnim podobieństwem pomiędzy wyżej wymienionymi dżentelmenami jest to, iż doczekali się oni godnych następców.
Adam Małysz - czterokrotny zwycięzca klasyfikacji generalnej Pucharu Świata i tyleż-krotny mistrz świata, oraz Tomasz Gollob – wicemistrz oraz czterokrotny brązowy medalista IMŚ (wymieniając tylko najważniejsze osiągnięcia obu sportowców) ilością sukcesów pobili na głowę dawnych mistrzów, jednak jak do tej pory nie dane im było zdobyć, tego co w ich konkurencjach najcenniejsze. W końcu każdy wie o tym, że liczy się jakość, a nie ilość.
Wracając do młodszego z braci Gollobów i podążając za wypowiedzią Jasona Crumpa sprzed kilku lat, można sobie zadać pytanie: dlaczego ten gość nie był nigdy mistrzem świata? Odpowiedzi na to pytanie sam tytułowy bohater tego artykułu pewnie nie zna.
Tomasz Gollob jest bez wątpienia jeźdźcem wybitnym, lecz nie dane mu było powtórzyć osiągnięcia Jerzego Szczakiela sprzed prawie 36 lat. Skalą talentu i umiejętnościami bydgoszczanin nie odbiega od takich tuzów jak Nielsen, Rickardsson, Crump,czy choćby obecnie nam panujący Pedersen. Jednak to właśnie ci zawodnicy mogą się pochwalić tytułami najlepszego na świecie. Nawet Havelock, Ermolenko, Hamill, czy walczak Loram, choć w moim mniemaniu nie byli lepszymi żużlowymi riderami niż nasz reprezentant, potrafili wpisać się złotymi głoskami w historię światowego speedwaya. Może gdyby nadal obowiązywała formuła jednodniowych finałów Gollob miałby na koncie upragnione indywidualne złoto (a nuż Bydgoszcz zyskałaby organizacje któregoś z turniejów), jednak dziś możemy sobie tylko na ten temat gdybać.
Wydaję się, że największą przeszkodą do zdobycia najcenniejszego lauru w IMŚ dla Tomasza Golloba stanowi… sam Tomasz Gollob. Nieufny wobec mechaników, typ perfekcjonisty ufającego własnym i tylko własnym umiejętnościom, przez wiele lat, moim zdaniem, nie potrafił wytrzymywać najważniejszych momentów w światowym czempionacie, potocznie mówiąc "spalał się". Już w 1993 roku do Pocking obecny reprezentant gorzowskiej Stali jechał jako jeden z głównych faworytów. Nieprzemyślana jazda (uporczywe szarże pod bandą) i chyba zbyt duża presja wyniku zrzucona na barki młodego zawodnika doprowadziły do zajęcia "tylko" siódmej pozycji przez ówczesnego 22-latka. Rok później oczekiwania były podobne, a jak się skończyło wszyscy wiemy. Po dwóch "zerach" i groźnym upadku w trzecim starcie zawody dla Tomasza się skończyły.
Cykl Grand Prix przyniósł rozkwit naszego zawodnika na arenie światowej. Brązowe medale w roku 1997 i 1998 były zapowiedzią tego, że mamy wreszcie kandydata do walki o tytuł najlepszego na świecie. Wiele osób twierdzi, że gdyby nie kolizja z Piotrem Protasiewiczem podczas finału Złotego Kasku w roku 1999 mielibyśmy wreszcie upragnionego drugiego indywidualnego mistrza świata. Ja sądzę inaczej. Gollob nawet w pełni sił raczej nie obroniłby czteropunktowej przewagi przed duńskimi zawodami. Złoty medal, według mnie, został przegrany podczas przedostatniej rundy, na torze w Bydgoszczy. Nie wchodząc do finału na swoim ukochanym obiekcie wychowanek Polonii pozwolił odrobić wiele punktów Rickardssonowi i to - moim zdaniem - zaważyło.
Biorąc pod uwagę kilka ostatnich sezonów Golloba w GP, gdzie walczył nie o medale, a tylko o zachowanie miejsca na kolejny sezon, mogło się wydawać, że brąz wywalczony w 2001 roku będzie ostatnim dużym sukcesem zawodnika wywodzącego się z miasta nad Brdą,tymczasem Tomasz w dwóch ostatnich latach jakby odzyskał wigor i chęć do walki o najwyższe laury. Wreszcie "dogadał" się ze swoimi silnikami marki GM, nie ma już także przebąkiwania o zabawie żużlem i oddawaniu pola młodszym (niestety następców prawie 38-letniego dziś zawodnika nie widać). Gollob wciąż podkreśla, że marzy mu się medal z najcenniejszego kruszcu. Patrząc na to jak przez te kilka ostatnich sezonów dojrzał (nie tylko sportowo) można mieć nadzieję, że w końcu doczekamy się zluzowania Szczakiela z pozycji tego jedynego. Oby tylko Pan Tomasz lepiej wychodził spod taśmy startowej, bo to moim zdaniem jest obecnie największą bolączką naszego asa.
Nowozelandzki arcymistrz Ivan Mauger swój ostatni tytuł najlepszego na świecie zdobył w wieku czterdziestu lat. Jak widać można.
Mam nadzieję, że nie będziemy musieli czekać aż tak długo na triumf Golloba i jeśli nasz najlepszy żużlowiec w poprzedzających bydgoską imprezę 10 rundach mistrzostw świata zapewni sobie dobrą pozycję to po 36 latach Polska doczeka się kolejnego złotego medalisty mistrzostw świata, a data 17 października 2009 przejdzie do annałów nie tylko polskiego speedwaya.