Grigorij Łaguta w Grand Prix 2017? Przed sezonem dostał wytyczne

WP SportoweFakty / Łukasz Trzeszczkowski / Grigorij Łaguta
WP SportoweFakty / Łukasz Trzeszczkowski / Grigorij Łaguta

Co roku o tej porze, po rozstrzygnięciach w GP Challenge pojawiają się pierwsze spekulacje, co do przydziału stałych dzikich kart w przyszłorocznych zmaganiach IMŚ. Jak się okazuje spore szanse na jedno z zaproszeń ma Grigorij Łaguta.

W tym artykule dowiesz się o:

Łaguta puka do elitarnego grona od kilku lat. Na razie bezskutecznie. W głównej mierze sam jest sobie winny. Nie od dziś wiadomo, że "Grisza" woli drogę na skróty. Nie lubi przebijać się przez eliminacje. Nierzadko z nich rezygnował. - W nich zazwyczaj kiepsko mi szło - mówi. Musi więc liczyć łaskę właścicieli cyklu, którzy nie zawsze patrzą przychylnym okiem na takie praktyki.

Trzeba jednak przyznać, że brak starszego z braci Łagutów jest sporą stratą dla GP. Każdy wyścig z jego udziałem jest gwarancją niepowtarzalnych emocji i walki o każdy centymetr toru aż do przecięcia linii mety. Kiedy przychodzi więc czas przyznawania czterech stałych dzikich kart, kibice łudzą się, że może tym razem Grigorij Łaguta nie zostanie pominięty. A mówimy o zawodniku, który liczy sobie już trzydzieści dwa lata. Rosjanin wierzy, że ta sytuacja w końcu się zmieni. Kontakt z nim już przed sezonem nawiązali ludzie posiadający prawa do cyklu. On sam jest gotowy na to wyzwanie. - Jeśli przyjdzie propozycja od zarządców turniejów GP to chętnie ją przyjmę. Przed sezonem powiedziano mi, że jak będę pierwszy według statystyk w PGE Ekstralidze dostanę swoją okazję do startów w Grand Prix. Może być ciężko, ale chyba jakieś szanse mam - zdradził.

Co prawda pierwsza lokata uleciała, ale wszystko zależy od podejścia szefów GP. Grigorij swoich "cyferek" już nie poprawi, ale przed nim w klasyfikacji znajdują się tylko Bartosz Zmarzlik, Tai Woffinden oraz Jason Doyle. Tercet, który niemal na pewno znajdzie się w czołowej ósemce aktualnych zmagań i zapewni sobie uczestnictwo w cyklu 2017 w sportowej rywalizacji.

Te dywagacje pokazują tylko na jak świetny ruch zdecydował się przez sezonem Łaguta zamieniając Toruń na Rybnik. Po kiepskim roku w barwach "Aniołów" przeprowadził się na Śląsk gdzie zyskał spokój i mógł się skupić wyłącznie na powrocie do formy. Przed podopiecznymi Piotra Żyto nie postawiono wygórowanych celów. Beniaminkowi chodziło tylko o utrzymaniu się w gronie najlepszych. To zgoła odmienne realia od tych, jakich doświadczył w Toruniu, gdzie od wielu już lat jest ciśnienie i walka w najgorszym przypadku o podium. - Myślę, że sponsorzy są zadowoleni z tego wyniku jaki osiągnęliśmy w tym sezonie. Z widowisk jakie rozgrywały się na naszym torze w Rybniku. Ale i na wyjeździe pokazaliśmy, że nie byliśmy chłopcem do bicia. W klubie też nie było wielkiego parcia na wynik. Mieliśmy się po prostu utrzymać i ze swojego zadania się wywiązaliśmy - stwierdził.

Co nie znaczy, że nie ma ambicji, aby rywalizować z polskim zespołem o coś więcej niż np. tylko środek tabeli. - Na pewno chciałbym jeszcze powalczyć o wyższe drużynowe cele w przyszłości. Szkoda kończyć sezon ligowy w połowie sierpnia. Więcej spotkań wszystkim sprawiłoby więcej frajdy. A tak został mi SEC - zakończył.

ZOBACZ WIDEO: Paweł Fajdek o swojej porażce w Rio: Masa złych emocji i zawiedzionych ludzi

Źródło artykułu: