WP SportoweFakty: Jest pan zadowolony z przebiegu finałowego turnieju SEC w Rybniku? Pogoda trochę pokrzyżowała szyki...
Jan Konikiewicz: Myślę, że wyszliśmy obronną ręką. Wszyscy skupiali się na pogodzie, a nie myśleli o rywalizacji sportowej, która była najważniejsza i najciekawsza. Opady deszczu rzeczywiście były, ale ustały w idealnym momencie. Gospodarze, organizatorzy stanęli na wysokości zadania. Znakomicie przygotowali tor po takich opadach. Naprawdę czapki z głów.
Kibice musieli trochę poczekać na pierwszy bieg...
- Było trochę trudnych decyzji, opóźniania, ale to wszystko już nie ma znaczenia. Gdyby nie ta cała atmosfera, presja wytworzona wokół tego, to pewnie nikt by nie zauważył tego opóźnienia. Później był problem z naprawieniem bandy i kilka mniejszych incydentów, ale tutaj wielkie ukłony dla publiki rybnickiej, która cierpliwie czekała do końca zawodów i oglądała biegi dodatkowe. Pokazali wielką klasę i dziękuję im bardzo za to co zrobili, bo to było show, o które nam chodziło. Przepraszamy za wszystkie problemy organizacyjne, ale nie na wszystko mamy wpływ. Doszło też do kilku nieporozumień po drodze. Za część ponosimy winę my, ale ostatecznie uważam, że to były świetne zawody. Spektakularny triumf Nickiego Pedersena i pierwszy medal SEC zdobyty przez Polaka. Jesteśmy zadowoleni.
Wydaję się, że mimo wszystko trochę zabrakło walki na torze.
- Nie wybrzydzajmy. Było kilka wyścigów na żyletki. Żałujemy, że Anders Thomsen skończył z tak poważną kontuzją. Z drugiej strony nie wydaje się być to wina toru. Nie były to najłatwiejsze warunki, ale też nie najtrudniejsze. Nie przesadzajmy. Te zawody mogły się podobać. Jeżeli w poszczególnych wyścigach nie było tyle walki jak na przykład w Daugavpils, to myślę, że ten ścisk w czołówce wszystko wynagrodził.
Czy gdyby sobotni finał SEC się nie odbył, to zostałby przełożony na niedzielę, co spowodowałoby przełożenie pierwszego finału PGE Ekstraligi na inny termin, czy szukalibyście innej daty na rozegranie SEC w Rybniku?
- Ustalając kalendarz turniejów rangi mistrzowskiej, wyznacza się też termin rezerwowy. Jeżeli datą awaryjną była niedzielna, godzina 19:00, to próbowalibyśmy rozegrać to właśnie wtedy. Prognozy pogody na niedzielę były bardzo dobre. Całe to nadmuchiwanie atmosfery na kilka dni przed finałem SEC nie pomogło. Wpłynęło to negatywnie na frekwencję oraz na nerwową atmosferą w sobotę. Było to zupełnie niepotrzebne. Staramy się poukładać wszystkie klocki tak, by nikomu nie zaszkodzić. Z jednej strony staramy się udowodnić to, że rozumiemy wszystko, a z drugiej chcemy, by inni rozumieli nasze potrzeby i wymagania. To jest finał mistrzostw Europy. Ten termin rezerwowy musi być. W innych rozgrywkach też to przecież występuje, a my nie możemy pozwolić sobie na odwołanie zawodów, bo pada deszcz. To nie ma sensu.
ZOBACZ WIDEO: "Pełnosprawni - nasze Rio" udane paraigrzyska Polaków (źródło TVP)
{"id":"","title":""}
Czy One Sport zagości w przyszłym roku w Rybniku?
- Za szybko, by o tym mówić. Chciałbym jednak podkreślić, że bardzo dziękujemy kibicom rybnickim za to, co zaprezentowali. Zarówno w ciągu tygodnia, w czasie innych naszych spotkań, jak i w sobotę. Rybnicki żużel to wielka siła. Przepraszam za wszystkie niedogodności, które spotkały kibiców. Bierzemy na siebie odpowiedzialność za to, co się wydarzyło. Rzeczywiście było kilka rzeczy, które nie powinny się wydarzyć. Nie chcę mówić o genezie tego, ale bierzemy na siebie częściową winę. Mam nadzieję, że uda się uniknąć takich sytuacji w przyszłości.
Na pewno dużym plusem było to, że na stadionie pojawił się niemal komplet widzów.
- Obrazek był fantastyczny. To nam wszystko wynagrodziło. Jak te zawody się zaczynały, to my byliśmy tak koszmarnie zmęczeni... Może nie tyle, że fizycznie, a psychicznie. Działy się tutaj dantejskie sceny związane z wieloma rzeczami. Było kilka zaniedbań i brak porozumień z naszej strony. To nie jest zła wola, czy brak profesjonalizmu. My wciąż się uczymy. Działaliśmy tutaj w dużym napięciu i stresie. Ja i moi współpracownicy byliśmy torpedowani przez kilka osób telefonami, smsami i zarzutami. Wiele było uwag z różnych stron.
Rzeczywiście, atmosfera kilka dni przed zawodami była napięta...
- Chcemy, by to wszystko działało w symbiozie. Staramy się zrozumieć interesy wszystkich, ale chcemy też, by inni akceptowali nasze interesy. Chcemy wytwarzać wokół tego pozytywną atmosferę. Tak naprawdę największy pijar wokół tych zawodów nie był o walce sportowej, a dyskusją o pogodzie. Do ludzi, którzy nawet nie interesowali się tymi zawodami docierała informacja, że są takie zawody i zostaną niby odwołane przez deszcz. To jest taka antyreklama i dyskusja o czymś, co w ogóle nie miało miejsca. Nie chcemy niweczyć niczego. Chcemy na każdym stadionie oglądać komplety widzów. Nie zawsze jest to tak jak sobie wymarzymy. Nie wynika ze złej woli, zamiarów, czy ignorancji.
Dla was to na pewno była jedna z najtrudniejszych imprez do organizacji.
- Stanęliśmy na głowie, by odbyć te zawody. To nie jest tak, że mówimy, że przesuwamy imprezę o godzinę i wszystko jest w porządku. Wiąże się to z wieloma decyzjami. Nie chcę, by to był jakiś negatywny przekaz, więc nie będę się nad tym rozwodził. Zrobiliśmy wszystko, by kibice w całej Polsce oglądali fajny żużel. Cieszmy się z medalu Krzysztofa Kasprzaka i to, że kolejny finał mistrzostw Europy był w Polsce.
Rozmawiał Marcin Karwot