O bardzo prawdopodobnym ograniczeniu liczby lig zawodnikom występującym w PGE Ekstralidze informowaliśmy już wcześniej. To pomysł bardzo kontrowersyjny, który może mieć wpływ na światowy żużel. Plusy i minusy takiego rozwiązania zauważa Krzysztof Cegielski. - Wiem, że taki zapis ma się rzeczywiście pojawić, bo uczestniczyłem w spotkaniu ekspertów, którzy złożyli szereg propozycji Polskiemu Związkowi Motorowemu. Wśród nich jest wiele przepisów prozawodniczych. Ten zapis jest dla niektórych korzystny, a dla innych zdecydowanie mniej. Najbardziej ciekawi mnie reakcja gwiazd, które objeżdżają w sezonie kilka lig - mówi w rozmowie z portalem WP SportoweFakty "Cegła".
Ekspert naszego portalu, który na co dzień reprezentuje także interesy żużlowców, doskonale rozumie, czym podyktowane jest wprowadzenie nowego zapisu regulaminowego. - Problem rzeczywiście istnieje i nie ma sensu udawać, że jest inaczej. Dobrym przykładem jest przełożony mecz Unii Tarnów z Falubazem Zielona Góra. Kolejny wolny termin był za kilkadziesiąt dni. To trochę nie pasuje do obrazu najsilniejszej i najbardziej dochodowej ligi dla zawodników - podkreśla Cegielski.
Co ciekawe, w ocenie eksperta WP SportoweFakty przepis może uderzyć mocno w kluby i doprowadzić do tego, że w żadnym z nich nie będą funkcjonować zawodnicy oczekujący. - Nie byłem za tym przepisem, bo uważam, że ma on jednak więcej minusów. Po pierwsze, nie zdziwię się, że jako pierwsi o powrót do starych przepisów zawnioskują prezesi klubów. Drużyny będą budowane na styk. Żaden zawodnik, a zwłaszcza zagraniczny, nie pozwoli sobie na to, żeby być tym oczekującym, bo to zablokuje mu występy w innych krajach. A pamiętajmy, że co roku jakiegoś klubu dotyka pech związany z kontuzjami. Wtedy tacy ludzie jak Justin Sedgmen czy Nick Morris są bardzo potrzebni. Ławki rezerwowe mogą całkowicie zniknąć. Jedynym plusem może okazać się wstawianie w takich sytuacjach juniorów, którzy dostaną swoją szansę - zauważa Cegielski.
Przepis uderzy mocno głównie w zawodników z Danii, którzy startują na co dzień w rodzimych rozgrywkach. - Będą mieli macierzystą ligę i polską, a poza tym nic. To jest ogromny problem i bardzo czekam na reakcję tych żużlowców. Słyszałem, że na szczęście ma powstać furtka dla polskich zawodników oczekujących, którzy być może będą mogli gościć w drugiej lidze. Zobaczymy, jak to zostanie dopracowane. Żużlowcy z krajów, które nie mają tych najlepszych lig, będą mieć jednak problem. Duńczycy, Rosjanie czy Czesi pewnie nie będą zachwyceni. Australijczycy są w innej sytuacji, będą mieć nadal jakiś wybór - argumentuje Cegielski.
ZOBACZ WIDEO: Brak możliwości awansu Lokomotivu pokazuje słabość dyscypliny
Z drugiej strony nasz ekspert nie ma wątpliwości, że taki ruch pokazuje, kto rządzi w światowym żużlu. - W tym kontekście bardzo ciekawi mnie reakcja innych federacji i tej międzynarodowej. Kibice zawsze oczekiwali, żeby polska liga pokazała swoją moc i to się właśnie dzieje. Spodziewam się dużego oporu ze strony zawodników, którzy jeździli w wielu ligach. Maratony się skończą i to akurat dobrze, bo to nie służy nikomu. Zawodnik, który jeździ non stop może i dobrze zarabia, ale zabiera miejsca innym, a to prowadzi do tego, że rynek się kurczy. Być może żużlowy świat zacznie objeżdżać szersze grono zawodników. Prawda jest taka, że najlepsi wybiorą Polskę i Szwecję. Reszta trafi do innych lig, a to sprawi, że obniży się poziom rozgrywek w wielu krajach - podkreśla Cegielski.
Nasz ekspert mówi, że na zmianach stracą również polscy zawodnicy "drugiego planu". - Chodzi mi o żużlowców, którzy jeżdżą od czasu do czasu w Polsce i na tej samej zasadzie łapią się na mecze w Szwecji czy innych krajach. Teraz ograniczymy im możliwość jazdy. A często jest tak, że prezesi i trenerzy wręcz wypychają niektórych, żeby jeździli w innych rozgrywkach - dodaje na zakończenie Cegielski.