Wszystkiemu winien Doyle, a w zasadzie Harris, a w ogóle to Lindgren. Gdyby gra o złoto szła do końca na całego, pewnie nikt nie myślałby o zbytkach. Choć mogę się mylić...
Kiedy najbliższe otoczenie Grega Hancocka zdążyło przyodziać okolicznościowe koszulki sławiące fakt zdobycia czwartej korony, napisałem na twitterze gratulacje z przekornym komentarzem "strach się bać co będzie dalej". Napisałem to w złą minutę, bowiem już za moment rozpoczęły się melbourneńskie sceny. Tak naprawdę ktoś, kto nie siedział na motocyklu Jankesa, nie jest w stanie stwierdzić ze stuprocentową pewnością, czy sprzęgło rozregulowało się w stopniu zagrażającym bezpiecznemu uprawianiu tego niebezpiecznego sportu. Powinniśmy zatem zastosować zasadę domniemania niewinności. Nie miał takiego przekonania szwedzki arbiter, który po biegu ogłosił swoją wizję punktacji. Takie wytyczne FIM-u pojawiły się jak zwykle po Drużynowym Pucharze Świata, w którym próby reżyserii sportu znów bolały. Zastanawiające jest jednak to, że po fochu Hancocka, jury zawodów nie zdecydowało się na domiar finansowy. Emocje opadły, a cała prawda o tych wydarzeniach być może jeszcze kiedyś wyjdzie na jaw.
Doglądaliśmy nie tak dawno w Toruniu równania i kosmetyki toru w długiej przerwie z Adamem Skórnickim. Menedżer stwierdził ze spokojem, że wszystko jest tip top, choć leją za mało wody i z takimi nowinami udał się do boksu swojego podopiecznego. "Skóra" zwrócił jednak uwagę, że nie zawsze można być tego pewnym. Przed wspomnianym wcześniej biegiem w Melbourne, start i dojazd do pierwszego łuku miały jakby dwa kolory. Na niezrozumiały tryb prowadzenia prac torowych zwrócili uwagę również obserwatorzy, zasiadający na trybunach. Wnikliwi koneserzy grzebania w żużlu pamiętają również niesamowitą metamorfozę skuteczności pól startowych przed półfinałami w stolicy Walii. Dlaczego tak się dzieje, czemu to służy - oto pytanie na długie jesienne wieczory.
Przy okazji "Skóry", warto podkreślić jego wkład w działalność mocno poukładanego teamu Pitera Pawlickiego. Na początku poczynania debiutanta były nerwowe, wchodził w sezon GP z gorącą głową, zaliczając całą masę bezsensownych z perspektywy czasu błędów, upadków i wykluczeń. Od pamiętnego turnieju w Cardiff ta machina zaczęła chodzić bardzo profesjonalnie. Dość powiedzieć, że od czerwca Mr. 777 dowoził w sześciu kolejnych zawodach cyklu dwucyfrówki, rozluźniając się dopiero w Australii, kiedy on był już spokojny, a o swoje cele jechali ciągle koledzy. Wynik, jak na debiut imponujący - do setki zabrakło jedynie oczka.
[color=black]ZOBACZ WIDEO Paweł Przedpełski nie ma obaw przed wejściem w dorosły żużel
[/color]
Skoro mowa o konsekwencji w punktowaniu. Jeszcze bardziej rekord dwucyfrówek wyśrubował nasz brązowy Bartosz. W ośmiu ostatnich spotkaniach SGP w kalendarzu nie zszedł poniżej dychy, cztery razy stając na podium. Miał taką szansę na wyciągnięcie ręki również w Warszawie, ale wtedy pomieszały mu się kolory. Kolejny medal jednak mamy, za to wielkie brawa i jeden z wniosków - o kolejny będzie Bartkowi paradoksalnie wiele trudniej. Choć z jednej strony bagaż doświadczeń mocno zgrubiał, to z drugiej kandydaci do złota 2017, a jest ich szeroka grupa, będą bardziej bacznie zwracać uwagę i pilnować poczynań młodziaka z Gorzowa.
Skoro było o mistrzu na początku, refleksją o mistrzu też zakończmy. Pamiętam taką długą rozmowę z Gregiem, a było to na początku sezonu 2011 w Goeteborgu. Opowiadał długo o swoich zimowych przygotowaniach, żmudnych testach i współpracy z Prodrivem w przeddzień przesiadki na motocykle z zatkanym wydechem. Okazało się, że nie był to pr dla pr-u. Greg wygrał dwa tygodnie później w Pradze. Następne zawody to była przedostatnia w karierze wiktoria Tomasza Golloba na Parken. Spotkaliśmy się z Gregiem na kopenhaskiej stacji benzynowej w poszukiwaniu pożywienia. W bladym jarzeniowym świetle, w kolejce do hot dogów, zobaczyłem zmęczoną twarz, steranego życiem człowieka. Uświadomiłem sobie ile kosztowało go zajęcie czwartej lokaty w tamtych zawodach. Dwa tygodnie później Tomasz Gollob przestał być liderem cyklu, Cardiff wygrał... oczywiście Greg i pomknął jak ekspres po swój drugi tytuł. Od tamtej pory jest ciągle w gazie, no i stale przybywa mu mistrzowskich laurów. Najlepiej ze wszystkich odrobił tamtej zimy lekcję nt. "tłumiki zmieniają życie", czego owoce zbiera tak naprawdę po dziś. Do jego konsekwencji, stylu życia i przewagi techniczno-technologicznej trzeba będzie jeszcze wrócić.
Podobnie, jak do zagadnień z krajowego podwórka, bo przecież zaraz otwarcie okienka, a wraz z nim parę pokerowych zagrywek i szulerskich sztuczek. Kilku poważnych graczy jest ciągle w grze. Przy kilku stołach reguły rozgrywki też ciągle się zmieniają. Słyszę na ten przykład, że tak pożądana przez niektórych instytucja gościa, innym nie do końca odpowiada. Zastanawiam się tylko kto będzie jeździł w składach drugoligowych ekip...
Piotr Olkowicz
A tu nowy ogrodnik Grzesiu nam się ukazał....