Pierwszym z owego legendarnego kwartetu był Joachim Maj, który zaczynał orać szlakę już na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych, krótko po wojnie. Dekadę później pojawiły się w Rybniku głodne sukcesów młode wilki w osobach Antoniego Woryny i Andrzeja Wyglendy. Tkocz Stanisław, urodzony w 1936 roku, był wiekowo pomiędzy nimi, o cztery lata młodszy od Maja, o pięć lat starszy od Woryny i Wyglendy. Dla Maja partner i konkurent, dla młodych wzór, trener, serdeczny kolega, ale także rywal.
Rybniczanin od dziada pradziada mieszkał w centrum miasta, przy ul. Klasztornej (róg Wieniawskiego). Po pełnych energii i zaradności życiowej rodzicach (i dziadkach) Staszek był chodzącą energią, urodzonym sportowcem. Tak samo jak bracia (pod jednym dachem ośmiu synów z tej samej matki i ojca) od dzieciństwa lgnął do rywalizacji sportowej. Pływał, biegał, trenował boks. Szkoła podstawowa nr 1, do której uczęszczał miała sportowe tradycje i takież ambicje. Sprzyjała temu usportowiona kadra nauczycielska. Późniejszy kierownik placówki Leon Pytlik sam zdobywał medale mistrzostw Polski w gimnastyce. Była również baza, urokliwa sala gimnastyczna, bliskość sportowych aren, choćby pełnowymiarowej płyty boiska z bieżnią klubu Ryf, czy też mniejszego placu przy pierwszym LO im. Powstańców Śląskich.
"Niebezpiecznie" blisko domu Tkoczów rozciągało się rozległe rybnickie targowisko (dziś zabudowany plac Armii Krajowej), gdzie motocykle długo przed wojną wyrykiwały swój poligon. To tam organizowano wyścigi na nawierzchni stricte żużlowej z udziałem przedwojennych legend, Józefa Dragi, Edwarda Nardelego, Ludwika Fajkisa, Jana Sanecznika, Eryka Pierchały, Rudolfa Breslauera z Katowic, czy braci Geyerów z Cieszyna. Jeszcze długo po wojnie odbywały się tam nieformalne treningi, o czym wspominali późniejsi żużlowcy, Henryk Gluecklich, Andrzej Tkocz, Grzegorz Szczepanik czy Stanisław Kiljan. Od miejsca, gdzie liczna rodzina Tkoczów zamieszkiwała, na stadion przy Rudzie było trochę dalej, ale gdy wiatr niósł nad miasto zew piekielnych motorów, to pobudzona młodzież całymi grupami waliła na stadion. Tam odbywały się igrzyska, mrożące krew w żyłach turnieje czarnych jeźdźców, wielkie widowiska z nieprzebranymi tłumami na prowizorycznych jeszcze wówczas trybunach stadionu. Niektórzy z młodych zauroczeni spektaklami zostawali dla wyczynu na stałe.
Gdy w 1955 roku Tkocz zadebiutował w górniczych barwach, to od razu objawił swój wielki talent, czego dowodem był tytuł II wicemistrza IMP (mając 19 lat, już w drugim roku startów - tuż za sławami Kapały i Kupczyńskiego) oraz znaczący wkład w pierwsze historyczne dla Rybnika złoto DMP 1956. Odtąd tak było już do końca kariery, rok po roku najstarszy z żużlowych braci Tkoczów w ogromnym stopniu decydował o sile drużyny, która z jego udziałem aż jedenaście razy sięgała po ligowy czempionat. To trudny do pobicia rekord, w polskich realiach raczej nie do pobicia. Dodać się godzi, iż gdyby nie odesłanie całkiem niezłego jeszcze weterana Tkocza do Opola przed sezonem 1972, to wszystkie dwanaście tytułów DMP dla Górnika, a potem KS ROW, miałby w kolekcji niesamowity Staszek Tkocz.
ZOBACZ WIDEO Piotr Małachowski: Myślami jestem już przy Tokio (Źródło: TVP S.A.)
{"id":"","title":""}
Dwukrotnie stawał na najwyższym podium IMP, w sezonie 1958 i następnie w roku 1965, kiedy to w cyklu turniejów wywalczył oprócz tego Złoty Kask. W latach 1961 i 1969 z polską reprezentacją narodową zdobywał mistrzostwa świata. Choć nie był liderem Polaków, to jego wywalczone po ciężkich bojach punkty przechylały szalę podczas dramatycznych złotych finałów we Wrocławiu i w Rybniku. W pamiętnym 1966 roku (pierwszy w historii medal IMŚ dla Polaka Antoniego Woryny), gromiąc m.in. mistrza świata Bjoerna Knutssona na jego "śmieciach" w Goeteborgu, Stanisław Tkocz był dziewiątym żużlowcem świata.
Stasiek nie grzeszył elegancją na torze. W życiu też nie dbał o image. Miał swój specyficzny styl jazdy, na upartego nazwać by go można siłowym, zwłaszcza w dynamicznym rozwiązywaniu pierwszego łuku. Ale przegrany start nigdy u Tkocza nie oznaczał porażki. Wtedy dopiero robiło się widowisko. Nie było dla niego straconych pozycji, atakował do skutku, wykazując niesłychaną brawurę, opanowanie motocykla i nadzwyczajną skuteczność. Wiele z tych cech przejął po nim jego uczeń, a później serdeczny kolega, Andrzej Wyglenda, dodając do tego wrodzoną lekkość i finezję. Staszek miał tak zwane stalowe nerwy, niespotykaną odporność psychiczną. Niezliczoną ilość ostatnich, często decydujących, wyścigów ligowych wygrywał sam Tkocz, bądź para Wyglenda - Tkocz.
Stanisław Tkocz, twardziel na torze, prywatnie był wyjątkowo równym gościem, uśmiechniętym, skorym do żartów, ze specyficznym śląskim poczuciem humoru. Takim pozostał do końca swych dni. Takim warto Go zapamiętać.
Dwaj młodsi bracia Staszka, Jan i Andrzej, wzorując się na starszym, wielkim braciszku (big brother), także objawili niepospolite żużlowe talenty, dostarczyli kibicom wielu wzruszeń podczas meczów ligowych i nie tylko. Wywalczyli sobie miejsca w reprezentacji, a najmłodszy Andrzej był wicemistrzem Polski i zdobył także medal MŚ. Ostatni, jak dotąd, krążek światowego finału seniorów dla wychowanka rybnickiego klubu to dzieło Andrzeja Tkocza właśnie.
Tablica pamięci Stanisława Tkocza, obok Antoniego Woryny, ozdabiająca mury wewnątrz stadionu, będąca kontynuacją rewelacyjnej idei upamiętniania najwybitniejszych rybnickich żużlowców w ten szczególny sposób, pozwala nam nie zapominać. To ważna rzecz.
Nie zapominajmy najlepszych spośród nas!
Stefan Smołka
Ks Row Rybnik !!!!
Wtedy dopiero robiło się widowisko.
Nie było dla niego straconych pozycji,
atakował do skutku,
wykazując
niesłychaną brawurę,
opan Czytaj całość