Do trzech razy sztuka?

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

W sezonie 2009 Antonio Lindbaeck znów będzie startował w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce. Dwie poprzednie próby podbicia ekstraligowych torów okazały się spalone. Czy trzecie podejście będzie w końcu szczęśliwe dla Szweda?

Przygodę z polską Ekstraligą Lindbaeck rozpoczął w sezonie 2005 jako zawodnik Atlasu Wrocław. Ówczesny prezes WTS-u - Andrzej Rusko szukał straszaka na słabo spisującego się wrocławskiego obcokrajowca Hansa Andersena i po dość długich negocjacjach namówił do współpracy czarnoskórego Szweda. Trzeba przyznać, że angaż tego zawodnika nie był zadaniem łatwym, gdyż jak przyznał sam zainteresowany chciał zadebiutować w Polsce dopiero rok później. - Nie mówiłem nigdy, że nie chcę startować w waszym kraju. Planowałem jednak, że nie stanie się to szybciej niż w sezonie 2006. Kiedy zadzwonili do mnie z Polski przeanalizowałem mój kalendarz i stwierdziłem, że mam akurat kilka wolnych terminów, dlatego zdecydowałem się podjąć wyzwanie. Już nie mogę doczekać się pierwszego spotkania.

Debiut Lindbaecka przypadł na mecz we Wrocławiu z solidną Polonią Bydgoszcz. W pierwszym biegu Szwed przyjechał do mety na ostatniej pozycji, jednak w kolejnych czterech startach zapisał na swoim koncie siedem punktów oraz dwa bonusy. Atlas w końcowych rozrachunku wygrał mecz w stosunku 52:38, a Antonio zebrał wiele ciepłych słów za swój występ. Po raz drugi, i jak się później okazało ostatni, Lindbaeck wystąpił w plastronie Atlasu podczas spotkania pierwszej rundy fazy play-off na torze ówczesnego mistrza Polski – Unii Tarnów. Specyficzna nawierzchnia tarnowskiego toru przez cały mecz była zagadką dla przyjezdnych z Wrocławia, dlatego zdołali oni zdobyć w sumie jedynie 25 punktów, z czego zaledwie trzy na sześć startów zdobył Lindback. W dalszej części sezonu działacze z Dolnego Śląska stawiali na Hansa Andersena.

Mimo niezbyt udanego początku w polskiej lidze Antonio nie narzekał na brak ofert przed sezonem 2006. Lindbaeck mógł przebierać w wielu kuszących propozycjach jednak wytrwał w swoim postanowieniu, że będzie skupiał się na startach w cyklu Grand Prix, a także występach w Szwecji (Masarna Avesta) oraz Anglii (Poole Pirates).

Dopiero w październiku 2006 roku Lindbaeck po raz drugi dał namówić się na kontrakt w lidze polskiej. Prezes Włókniarza Marian Maślanka oraz menager drużyny Robert Jabłoński przedstawili Szwedowi bardzo dobre i konkretne warunki, dlatego Antonio związał się z częstochowską drużyną na dwa sezony. Przygotowania do rozgrywek 2007 w wykonaniu Lindbaecka wyglądały bardzo profesjonalnie. Zawodnik przyjechał do Polski na kilka tygodni przed startem ligi, by zapoznać się z częstochowskim torem oraz wystąpić w spotkaniach sparingowych nowego klubu. – Bardzo poważnie podchodzę do startów w Częstochowie. Moje pierwsze mecze w polskiej lidze w barwach Wrocławia nie były zbyt dobre, jednak od tamtego czasu zebrałem sporo doświadczenia i mam nadzieje, że wpłynie to pozytywnie na moją formę.

Z szumnych zapowiedzi brazylijskiego Szweda wyszło niewiele. Lindbaeck wystąpił w pierwszych trzech meczach "Lwów", jednak na tle rywali wypadał słabo. Kiedy w czwartej kolejce ekstraligi trenera Włókniarza zawiódł zmiennik Antonia – Lukas Dryml, zdecydowano, że w kolejnym meczu na torze w Tarnowie znów wystąpi Lindback. W spotkaniu z Unią zawodnik z kraju Trzech Koron dał wreszcie pokaz skutecznej jazdy. W ładnym stylu zapisał na swoim konie osiem punktów i walnie przyczynił się do ważnego wyjazdowego zwycięstwa swojej drużyny. Dobre wrażenie Lindbaeck pozostawił po sobie także po kolejnym meczu z niezwykle silnym Atlasem Wrocław w Częstochowie. Mimo pecha (defekt motocykla oraz dotknięcie taśmy) zdołał zdobyć pięć niezwykle ważnych punktów. Wszyscy byli przekonani, że od tego momentu z formą Antonia może być tylko lepiej. Niestety chwilowa dobra dyspozycja była jedynie jednorazowym wyskokiem. Dwumecz z Zieloną Góra ostatecznie zweryfikował przydatność Lindbaecka dla częstochowskiej drużyny. W kolejnych spotkaniach szkoleniowiec Piotr Żyto stawiał na Drymla, który po uporaniu się z kłopotami sprzętowymi stał się liderem drużyny i ulubieńcem kibiców.

Kolejne rozdziały historii Antonio Lindbaecka pt. zakończenie kariery, powrót do dobrej dyspozycji w Rybniku oraz przenosiny do Bydgoszczy to niezbyt odległe wydarzenia, dlatego nie warto ich przypominać uważnym kibicom. Pozostaje jednak zadać pytanie czy Lindbaeck zademonstruje pełnię swojego talentu i będzie w końcu solidnym zawodnikiem najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce. Do trzech razy sztuka?

Źródło artykułu:
Komentarze (0)