Lista wychowanków Jana Grabowskiego jest długa. Pod jego skrzydłami zaczynali między innymi: Tomasz Jędrzejak, Rafał Kurmański, Rafał Szombierski czy Piotr Protasiewicz. Ze wszystkich trener był dumny. Kiedy pracował w Ostrowie Wielkopolskim jako wzór młodym chłopakom stawiał najczęściej aktualnego kapitana ekantor.pl Falubazu Zielona Góra. Grabowski mówił, że powinni brać z niego przykład nie tylko ze względu na to, co robi na torze, ale także poza nim. Szkoleniowiec zawsze powtarzał, że Protasiewicz był czysty jak łza, dbał o siebie, dobrze się prowadził i nigdy nie pił alkoholu. Na pierwszym miejscu stawiał ciężką pracę.
- Trenera Grabowskiego zapamiętam jako człowieka bardzo stanowczego. Albo się to komuś podobało, albo nie. Jeśli ktoś miał co do jego metod wątpliwości, to musiał sobie poszukać innego zajęcia niż jazda na żużlu. Nie wszystko zaczynało i kończyło się jednak dla niego na sporcie. Zwracał uwagę na lekcje i szkołę. Wszystkim to wpajał i każdego kontrolował. Ze mną było dokładnie tak samo. Porządek musiał być. Pewne zasady dla trenera były święte. Do mnie to podejście zawsze przemawiało. Życie pokazało, że miał rację, choć uważam, że trenerem był trochę niedocenianym - mówi nam Piotr Protasiewicz.
Żużlowiec ekantor.pl Falubazu uważa, że Jana Grabowskiego bronią przede wszystkim liczby. Szkoleniowiec pracował w Zielonej Górze, Ostrowie Wielkopolskim i Rybniku. Nigdzie nie pozostawił po sobie spalonej ziemi. - O skuteczności jego metod świadczy liczba dopuszczonych do egzaminu chłopaków w każdym ośrodku, w którym pracował. Niestety, nie miał wpływu na późniejsze kariery wielu chłopaków. Szkolił, oni zdobywali uprawnienia, a to było możliwe dzięki temu, że szybko "łapali" rzemiosło. Metody trenera były moim zdaniem bardzo trafione - podkreśla Protasiewicz.
- Nie wszyscy żużlowcy wykorzystywali jego nauki i szli w odpowiednim kierunku. W niektórych przypadkach przychodziła dekoncentracja i talenty nie rozwijały się tak jak powinny. Ja na szczęście swojej szansy nie zmarnowałem. Poświęciłem się dla żużla i tak jest nadal. Każdy ze sportowców zawsze pamięta swojego pierwszego trenera. Wspomina go dobrze lub źle, ale pamięta. Jeśli chodzi o trenera Grabowskiego, to o jego metodach mogę wypowiadać się tylko pozytywnie. Żużlowe abecadło zdobyłem właśnie od niego. Wiele mu zawdzięczałem, zawdzięczam i zawdzięczać będę - dodaje.
ZOBACZ WIDEO Od dziecka marzył o tym, żeby zostać kapitanem
Jan Grabowski i Piotr Protasiewicz poznali się jeszcze zanim dzisiejszy kapitan Falubazu trafił do szkółki. - To był kolega mojego taty. Razem jeździli - wspomina. - Z tatą pojawiałem się już wcześniej w żużlowym warsztacie czy parkingu. To był początek lat 90. Trafiłem od razu pod skrzydła pana Jana Grabowskiego. Pierwsze treningi to był lipiec i sierpień 1990 roku. Później grałem w piłkę i złamałem nogę. Moja przygoda skończyła się po miesiącu. Wróciłem wiosną 1991 roku i już w maju zdałem licencję. Trener był cały czas obok. Pamiętam pierwsze testy, wyjazdy, młodzieżówki. Takich rzeczy się nie da zapomnieć - tłumaczy Protasiewicz.
Trener Grabowski miał sprawdzone metody, które stosował przez swoją całą karierę. Niektórzy nie przechodzili u niego selekcji. Czasami problemem było podejście potencjalnych adeptów, a niektórzy nie mieli predyspozycji fizycznych. Z Protasiewiczem, który mierzy w tej chwili 181 centymetrów, historia była nieco inna. - Na trening przywiózł mnie tata i zaproponował trenerowi, że może bym się przejechał. To była forma nagrody. Wtedy jeszcze nie było tematu regularnych treningów. Wyszło tak, że przejechałem się raz i tak już zostało. Wtedy byłem zresztą jeszcze malutki. Miałem 160 centymetrów. Wystrzeliłem dopiero później, ale dla trenera najważniejsze było to, że byłem szczupły. Fizycznie czułem się bardzo dobrze. Wzrost zresztą czasami przeszkadza, ale w wielu sytuacjach również pomaga. Są również plusy, o których niewiele osób mówi. Chris Holder też nie jest niski, wysoki są Jason Doyle i Tomasz Gollob, niscy nie byli Per Jonsson czy Hans Nielsen. To się czasami przydaje - podkreśla Protasiewicz.
Doświadczony żużlowiec o trenerze Grabowskim mówi z wielkim szacunkiem, ale nie zamierza koloryzować rzeczywistości i opowiadać między innymi, że jego sylwetka to od początku do końca zasługa pierwszego trenera. Przyznaje jednak, że bez podstaw i dobrych nawyków, które zdobył u pana Jana, byłoby mu później trudno . - Sylwetka u zawodnika przychodzi z czasem. Trener uczy podstaw, jazdy na motocyklu. Słowem, wszystkiego, co ma pomóc w chwyceniu z czasem tej optymalnej sylwetki. Jeśli nie ma odpowiednich fundamentów, to zawodnik później rozwija się źle lub nie tak jak powinien. Uważam, że pan Jan miał naprawdę niewdzięczne zajęcie, ale w całej Polsce to on wykonywał je najlepiej. Trenerze, za szybko pan odszedł. To boli - podsumowuje Protasiewicz.