Grzegorz Zengota oburzony propozycją prezesa. "To chyba żart"

WP SportoweFakty / Tomasz Jocz
WP SportoweFakty / Tomasz Jocz

Szwedzki klub Grzegorza Zengoty z poprzedniego sezonu Indianerna Kumla popadł w tarapaty finansowe. Aby ratować klub przed upadkiem, działacze złożyli do sądu wniosek o restrukturyzację zadłużenia.

[b]

WP Sportwefakty: Pański zeszłoroczny pracodawca w Szwecji złożył do sądu wniosek o restrukturyzację. Pierwsza propozycja działaczy Indianerny Kumla zakłada, że zawodnicy otrzymają tylko 25 procent zaległych pieniędzy.
[/b]
Grzegorz Zengota: Zachowanie klubu jest po prostu nie fair. Szczególnie, że każdy z zawodników, pomimo zaległości względem nas, starał się być lojalny i dawał z siebie wszystko do końca sezonu nie mając gwarancji na otrzymanie zapłaty za swoją pracę. Jeżeli teraz zarząd proponuje nam 25 procent za naszą lojalność, to jest to nie w porządku. Ludzie odpowiedzialni za Indianerne Kumla powinni się wstydzić takiej oferty.
Czyli ta propozycja jest dla pana nie do przyjęcia?

- Mam nadzieję, że jest to po prostu jakiś głupi żart. W ogóle sposób w jaki te informacje do mnie docierają to kpina. Byłem z klubem przez cały rok i ryzykowałem życie startując w barwach Indian, a styl w jakim się teraz mnie i innych zawodników traktuje jest zupełnie nieadekwatny do naszego zaangażowania. Szkoda, bo jest to przykre.
Czy wcześniej miał pan tego typu doświadczenia z którymkolwiek z klubów?

- Nie, jest to pierwszy taki przypadek w mojej karierze.

Jakie widzi pan w takim razie wyjście z tej sytuacji?

- Mam nadzieję, że działacze skontaktują się ze mną i razem rozpoczniemy rozmowy. Ja jestem świadomy, że są problemy i jestem w stanie usiąść do stołu i dyskutować na temat sposobu ich rozwiązania. Rozumiem, że nie otrzymam 100 procent zarobionych pieniędzy i mogę zrezygnować z części wynagrodzenia.

ZOBACZ WIDEO Zawodnicy mają dość. Pójdą z Wandą Kraków do Trybunału!

Czy ze strony klubu była jakaś chęć kontaktu i rozwiązania problemu zadłużenia?

- Od ostatniego meczu ten kontakt był niewielki. Była to propozycja ze strony działaczy odnośnie spłaty zaległego wynagrodzenia, informacje o terminach rat, w których miałem otrzymać pieniądze. Niestety żadne przelewy do mnie nie dotarły. Potem ten kontakt zupełnie się urwał. Teraz o decyzjach zarządu dowiaduje się z mediów.

Dług zespołu z Kumli względem wszystkich wierzycieli to ok. 4 mln koron szwedzkich (ok. 1,8 mln złotych) - skąd wzięły się tak olbrzymie kwoty?

- Wiem, że to nie są małe pieniądze. Ale proszę sobie wyobrazić, że jeździmy cały sezon nie otrzymując ani złotówki. Same koszty dojazdów, noclegów i amortyzacji sprzętu są olbrzymie i robią się z tego setki tysięcy złotych.

Czyli można powiedzieć, że te proponowane 25 procent nie pokryją nawet kosztów, które pan poniósł jeżdżąc dla klubu.

- Dokładnie tak. Jest to niepoważna propozycja. Wydaje mi się, że działacze wyszli z założenia, że zawodnicy zgodzą się, bo lepiej dostać coś niż nic. To jest śmieszne. Jeżeli ktoś tak uważa, to jest człowiekiem, do którego nie można mieć szacunku. Za promy, paliwo, sprzęt i mechaników trzeba zapłacić, a nikt nie chciałby dopłacać do wykonywanej przez siebie pracy.

Szczególnie, że swoją prace wykonał pan dość dobrze.

- W sezonie 2016 w Szwecji robiłem średnio około ośmiu punktów na mecz. Odpuścić teraz te zobowiązania i godzić się na śmieszną ofertę działaczy, to po prostu nie wchodzi w grę. Ja jestem nawet w stanie nie wziąć nic, aniżeli zgodzić się na te 25 procent, bo to jest jakby plucie mi w twarz za pracę, którą wykonałem.

Wspomniał pan wcześniej o lojalności - pomimo zaległości nie odmówił pan reprezentowania zespołu i razem z kolegami robiliście to bardzo dobrze, bo udało się awansować do play-offów.

- Dawaliśmy z siebie na torze wszystko. Nie byliśmy zespołem, który przegrywał mecz za meczem. Udało nam się dotrzeć do play-offów i walczyliśmy o to, żeby przejść dalej pomimo tych problemów, które klub miał.

Wygląda na to, że po raz kolejny działacze winą za upadek klubu chcą obarczyć zawodników - przecież to wy nie chcecie zgodzić się na obniżkę kontraktów.

- Na kontrakcie widnieje nie tylko mój podpis, ale również prezesa. Oferując mi stawkę za punkt powinien liczyć się z kosztami, które będzie musiał ponieść klub. Najłatwiej jest winą obarczyć żużlowców. Niektóre osoby zarządzające budują wizerunek zawodników jako osób, które za pieniądze są w stanie dać sobie niejedną część ciała obciąć. Kibice z kolei ufają temu, co mówią prezesi, bo dla sympatyka dobro klubu jest najważniejsze. Sportowcy jako jednostki są w takim momencie najmniej ważni.

Podpisany kontrakt to przecież wynik negocjacji obydwu stron - prezesa i zawodnika.

- Zgadza się. Kontrakt to są wspólne ustalenia wynikające z negocjacji. Każdy z nas liczy, że zarówno jedna jak i druga strona się z nich wywiąże. Wiadomo, że jak są problemy to można zaczekać i nie oczekiwać od razu pewnych rzeczy. Mam nadzieję, że kibice mają swój rozum i wiedzą, że to nie jest wina zawodnika.

Rozmawiał Łukasz Woziński

Źródło artykułu: