Urodzony 10 listopada 1954 roku w Oksfordzie John Davis, w latach 1977–1988 trzykrotnie uczestniczył w finałach indywidualnych mistrzostw świata, najlepszy wynik osiągając w 1980 r. w Göteborgu, gdzie zajął szóste miejsce. Czterokrotnie startował w finałach drużynowych mistrzostw świata, zdobywając 4 medale: dwa złote (Wrocław 1977, Wrocław 1980), srebrny (Olching 1981) oraz brązowy medal (Long Beach 1985). W 1984 r. zwyciężył w rozegranym w Pardubicach turnieju o Zlatą Priblę, natomiast w 1985 r. zdobył w Coventry tytuł indywidualnego wicemistrza Anglii.
W 1980 r. zdobył w barwach klubu Reading Racers tytuł drużynowego mistrza Wielkiej Brytanii. W 1991 r. przez jeden sezon startował w polskiej II lidze, jako zawodnik Wybrzeża Gdańsk.
Upłynęło już wiele lat od pańskich startów w Gdańsku. Jak wspomina pan ten okres?
John Davis: Spróbuję odpowiedzieć na to pytanie, ale żeby powiedzieć wszystko to, co uwielbiam w mieście Gdańsk, zajęłoby mi godziny...
ZOBACZ WIDEO Daniel Kaczmarek liczy na rady Grega Hancocka
To proszę wybrać to co utkwiło w pana pamięci.
- Gdańsk był najlepszym klubem w jakim jeździłem, a jeździłem w wielu wspaniałych klubach. Myślę, że byłem jednym z pierwszych zawodników, którzy jeździli w polskiej lidze jako zawodnicy obcokrajowi. Ja ze sobą pociągnąłem Marvyna Coxa. Zenon Plech zadzwonił do mnie kiedy to jeździłem w Południowej Afryce i porozumieliśmy się co do moich startów w lidze polskiej. Już wtedy wiedziałem coś o Gdańsku, ponieważ wystąpiłem tam podczas turnieju pożegnalnego Zenona Plecha.
Polska jest znana z niezastąpionych fanów. Jak pan ocenia mentalność polskich kibiców?
- To był niesamowity czas dla mnie, a fani? Najlepsi jakich miałem. Byli fantastyczni dla mnie i szczerze zastanawiałem się czym sobie na to zasłużyłem. Porównałbym to uczucie do zakochania się w pięknej kobiecie.
W gdańskim zespole zasłynął pan z dobrej średniej biegopunktowej.
- I tu wszystkich zaskoczę, dokładnie wiem, że miałem wtedy średnią biegopunktową 2,56. W całym sezonie miałem dwa defekty silnika, a jeden rozleciał się kiedy prowadziłem w wyścigu. To jednak nadal pozwoliło mi na zachowanie dobrej średniej i to po odjechaniu dużej liczby meczów. Wtedy najważniejszym celem był awans do wyższej ligi. I to osiągnęliśmy. Pamiętam reakcję fanów kiedy okazało się, że wygrałem ostatni wyścig dający awans. Myślę, że wtedy nikt nie został na trybunie, wszyscy wkroczyli na murawę stadionu, a ja sam nie mogłem już wrócić do parkingu. W zespole mieliśmy wtedy niesamowitych zawodników, prócz mnie jechał Marvyn, "Ozzie", Tony Briggs, Marek Dera, Jarek Kalinowski i Mirosław Berliński, Juha Moksunen, tak to pamiętam, wszyscy wtedy byliśmy w gazie i byliśmy świetnymi kumplami.
Dlaczego więc pana kariera zakończyła się w Gdańsku po jednym sezonie?
- Miałem zamiar w Gdańsku jeździć wiele lat wraz z Marvynem Coxem. Niestety jeżdżąc w Swindon rozwaliłem sobie kolano, na tyle było to groźne, że mój lekarz powiedział mi, że już nie wrócę do ścigania. Pauzowałem 11 miesięcy, w moim kolanie były śruby. Później wystartowałem już tylko w Niemczech w latach 1993-1995, gdyż rozpocząłem swój gastronomiczny biznes i nie miałem czasu na ściganie, tak jak dawniej. Wziąłem udział w kilku jeszcze otwartych spotkaniach, gdzie miałem jeszcze dobre wyniki. Później już wycofałem się, aby skoncentrować się na rozwoju mojej działalności biznesowej i byłem mentorem dla Lee Richardsona, do czasu kiedy nadszedł ten czarny dzień dla czarnego sportu, na torze Lee stracił życie.
Czy będąc rok w Gdańsku udało się panu zyskać przyjaciół?
- Zaprzyjaźniłem się z mechanikiem klubowym "Chrissu" i z jego rodziną, to były świetne czasy, wtedy na żużlu miało się przyjaciół. Zenona Plecha też do nich zaliczam. Jak dla mnie był to jeden z najlepszych zawodników żużlowych w Polsce. Stawiam go wyżej niż Tomka Golloba. Gdy Zenon jeździł to wygrywał talent, a nie silniki i sprzęt.
A jak pamięta pan samo miasto, architekturę, atmosferę miasta?
- Stare miasto pamiętam dobrze, zwłaszcza Złotą Bramę. Spotykałem się tam z przyjaciółmi i pamiętam, że na gitarze grał pewien grajek, który moim zdaniem był bardzo utalentowany. Grał na gitarze klasycznej, ale potrafił zagrać wszystko. Do dziś go wspominam, bo chodziłem tam tak często, a on siadał i bez problemu grał dla mnie swoje różne utwory. W prezencie dał mi nawet Złotą Bramę wyrzeźbioną z drewna, którą do dziś mam.
Kiedy odwiedził pan Gdańsk po raz ostatni?
- Było to z Lee Richardsonem. To były mistrzostwa U21 - kwalifikacje, więc musiało być to dawno temu.
Przyjął pan zaproszenie na pożegnalny turniej Magnusa Zetterstroema. Jak pan go wspomina jako zawodnika i jak widzi go jako człowieka?
- "Zorro" to świetny człowiek, z jeszcze lepszym charakterem. Najlepszy ambasador sportu, który ma za sobą długą i pełną sukcesów karierę. Śmiało nazwałbym go artystą żużla.
Tak to szło!!! Był światełkiem w szarych jak papier toaletowy latach 90-tych.
Mimo jednego sezonu (91) w Gdańsku moim zdaniem jest najbardziej lubianym Czytaj całość