Feralny wypadek Lewisa Kerra wydarzył się w sierpniu 2015 roku podczas mistrzostw Premier League czwórek na torze w Peterborough. Wówczas wraz z Joshem Grajczonekiem z takim impetem uderzył w bramę, że ta otworzyła się na oścież. Brytyjczyk trafił do szpitala z licznymi obrażeniami głowy, znajdował się w śpiączce, a jego życie było zagrożone. Szczęście w nieszczęściu, po trzech dniach wyszedł ze szpitala i robił szybkie postępy w rehabilitacji.
Dzięki ogromnej determinacji już w 2016 roku wrócił do rywalizacji na torach żużlowych, a w sezonie 2017 reprezentuje barwy Poole Pirates. - Lekarze powiedzieli wówczas mojej żonie, że mogę umrzeć, a jeśli się obudzę, mogę już nigdy nie stanąć na nogi, albo też w ogóle jej nie poznać. Niewielu ludzi wie, jak wiele przeszedłem przez cały okres rehabilitacji. Nie mogłem wykonywać nawet najprostszych czynności - na przykład wyjść do toalety. Jestem naprawdę wdzięczny, bo wielu ludzi nie wyszłoby z tego. Mam wielkie szczęście, że teraz znów mogę się ścigać - opowiada Kerr.
Mimo groźnego wypadku 27-latkowi nawet przez myśl nie przeszło, aby zakończyć żużlową karierę. - Gdy tylko wybudziłem się ze śpiączki i zacząłem rozmawiać, nie miałem najmniejszych wątpliwości, że znów będę się ścigał. Moja żona też wiedziała, że tak będzie, ponieważ gdybym tego nie robił, byłbym nieszczęśliwy. Zawsze chciałem jeździć na żużlu i tak właśnie jest - dodaje.
ZOBACZ WIDEO Dlaczego Sparta nie namówiła Sławomira Kryjoma? Menedżer podaje powód
Ale pytanie w sondzie do,dupy
Średni fan żużla nie wie nić o niszowej lidze francuskiej czy brytyjskiej