Mateusz Klejborowski: Co prawda jesteśmy u progu nowego sezonu, ale czy zdarza się panu wspominać miniony rok startów, który jak wiemy zakończył się dla Startu spadkiem do II ligi?
Krzysztof Frąckowiak: Trudno zapomnieć o takim ciosie, jakim była dla nas degradacja. Uwierzcie mi, że upłynęło naprawdę sporo czasu zanim pogodziłem się ze spadkiem. Teraz ja, pozostali działacze, zawodnicy koncentrujemy się już na nowym sezonie, w którym musimy awansować do I ligi. Trzeba się pozbierać i iść do przodu. Innej drogi nie ma.
Długo śnił się panu pechowy 14. bieg trzeciego meczu rundy finałowej w Poznaniu, w którym Simon Stead tuż przed metą stracił trzecie miejsce, które gwarantowało Startowi utrzymanie?
- Do dziś bardzo mnie to boli. Przy wygranej Tomka Rempały, trzecie miejsca Steada rzeczywiście dawało nam utrzymanie. Niestety, Simon zachował się jak niedoświadczony żużlowiec. Tuż przed metą podniósł koło i musiał przymknąć gaz, w związku z czym Rafał Trojanowski nie miał najmniejszych problemów, żeby go wyprzedzić. Dalej była przegrana 5:1 i bieg dodatkowy, w którym Dawid (Cieślewicz - przyp. red.) nie dał rady Skórnickiemu. Trzeba pamiętać, że przed tym decydującym wyścigiem Dawid był po dwóch kolejnych porażkach, które wyraźnie go przydusiły. Może w ostatnim biegu powinien pojechać Adrian? Było minęło i takie rozważanie nie ma już jednak sensu. Jedziemy dalej.
Po zakończeniu sezonu długo mówiło się, że pan i pozostali członkowie zarządu rozważacie podanie się do dymisji...
- Zgadza się. Teraz jednak zastanawiam się czy to byłaby dobra decyzja. Winę za spadek ponosimy my i zawodnicy. W końcu to my ich zakontraktowaliśmy, a oni nie spisali się tak jak trzeba. Ostatnio skład zarządu powiększył się o nowe osoby z pomysłami. Razem budujemy dobrą atmosferę, nowy zespół. Razem postaramy się zrealizować nasze wspólne marzenia związane ze Startem Gniezno.
Czy dopuszczacie do siebie możliwość włączenia w skład zarządu kolejnych osób?
- Jak najbardziej. Na pewno nie zamierzamy zamykać się na nowe osoby. Ważne jest jednak, żeby byli to ludzie, którzy chcą pracować, a nie burzyć. Jeśli są tacy, to zapraszamy!
Z jakimi nadziejami przystępujecie do sezonu 2008?
- Mamy jeden cel - awans. W składzie mamy młodych zawodników, którzy chcą zabłysnąć. Wszyscy chcą jeździć, pokazać się. Wcześniej kontraktowaliśmy zawodników, którzy teoretycznie gwarantowali nam sukces. Co z tego wyszło? Wystarczy cofnąć się pamięcią rok wstecz.
Kto może przeszkodzić wam w awansie?
- Właśnie nie wiem. Wszyscy tak jakoś dziwnie się kryją. Niby "odgraża się" Łódź, trochę Miszkolc. Wiemy jedno, że nikogo nie należy lekceważyć. Poza tym trudno oczekiwać, żeby nachodzący sezon był taki jak 2005, kiedy wygrywaliśmy wszystkie mecze i to dość wysoko.
Finansowo klub jest przygotowany na awans?
- Mam nadzieję, że budżet klubu będzie porównywalny, albo trochę mniejszy niż ten przed rokiem. W tym miejscu duży ukłon kieruję w stronę władz miasta, które pomimo spadku nie zamierzają się od nas odwracać. Poza tym są spore szanse na to, że sponsorzy, którzy dotychczas z nami współpracowali pozostaną z nami na kolejny sezon. Dzięki prężnej pracy dwóch nowych osób z działu marketingu nawiązujemy współpracę też z nowymi firmami. Wszystko idzie w dobrym kierunku. Robimy wszystko, żeby pieniędzy nam nie zabrakło.
Czyli kibice mogą być spokojni, że w tym sezonie nie powtórzy się sytuacja sprzed roku kiedy pojawiły się problemy z regularnymi wypłatami?
- W zeszłym sezonie mieliśmy naprawdę duży i ładny budżet. Założyliśmy sobie, że pewnie przejedziemy rundę zasadniczą, a potem postaramy się powalczyć o coś więcej. Jak pamiętamy, nasze plany już w pierwszej części sezonu legły w gruzach, zespół zaczął przegrywać, a na mecze przychodziło coraz mniej kibiców. Całkowicie dobiła nas runda finałowa, gdzie musieliśmy jechać po dwa razy i do Poznania i do Lublina. Szkoda, bowiem do wsparcia naszego klubu szykowało się kilka poważnych firm. Mówię tutaj o sponsorach głównych, a może nawet sponsorze strategicznym. Wszyscy czekali mniej więcej do połowy sezonu czy w końcu się odrodzimy i zaczniemy wygrywać. Niestety nic z tego nie wyszło.
Jaka liczba kibiców na meczach w tym sezonie Pana zadowoli? O dobrą frekwencję nie będzie łatwo, bowiem w Ostrowie Wlkp. mamy Adriana Gomólskiego, a dobry I-ligowy speedway będzie można obejrzeć też w Poznaniu.
- Oczywiście chciałbym, żeby kibiców było jak najwięcej. Dziś ciężko ocenić czy to będą 3 tys. czy może 5 tys. Wiemy na pewno, że będą mecze, że na trybunach zasiądzie np. 1,5 tys. osób. Wtedy dział marketingu będzie musiał działać jeszcze prężniej, żeby pieniędzy nie zabrakło.
Tegoroczna kadra Startu jest bardzo liczna. Czy zastanawiał się już pan jak może wyglądać podstawowy skład zespołu?
- To nie zależy ode mnie i nie chciałbym się na ten temat wypowiadać. Tomek (Fajfer - przyp. red.) wie co robi. On ustala skład i taktykę. Mam tylko nadzieję, że to będzie taki skład, który zapewni nam awans do I ligi.
Marzy się jeszcze panu Ekstraliga?
- To jest nasz główny cel i na pewno z niego nie zrezygnujemy! Rok temu dostaliśmy nauczkę, że niczego nie można być pewnym i mam nadzieję, że już wyciągnęliśmy z niej wnioski.