Mogłoby się wydawać, że Brytyjczycy są piekielnie mocni. W półfinale w King's Lynn nie dali szans Australii i zdobyli aż 53 punkty. Trzeba jednak pamiętać, że zawodnicy Aluna Rossitera startowali na własnym torze, który znają od podszewki. W Lesznie tak kolorowo już raczej nie będzie.
- Brytyjczycy są zawsze mocni na własnym torze, co potwierdzili przed rokiem, gdy w Manchesterze uplasowali się tuż za Polakami. Nie sądzę jednak, by w tym roku mieli odegrać w Lesznie znaczącą rolę. Moim zdaniem nie zagrożą drużynie Marka Cieślaka - mówi ekspert naszego portalu, Wojciech Dankiewicz.
Tacy zawodnicy jak Chris Harris i Steve Worrall zdobyli w półfinale po trzynaście punktów. Trudno oczekiwać, by w Lesznie mieli szansę nawiązać do tego wyniku. Zdaniem naszego eksperta, dopiero teraz, podczas finału, odczuwany będzie brak skonfliktowanego z federacją i kolegami z kadry Taia Woffindena.
- Mając go w składzie, brytyjska drużyna miałaby szansę zawalczyć. To wielka strata dla całego Drużynowego Pucharu Świata, że jeden z finalistów przystępuje do zawodów bez swego lidera. On mógłby ciągnąć wynik drużyny i zdobyć paręnaście puntów. Nie widzę innego brytyjskiego zawodnika, który w Lesznie może tego dokonać. Szkoda, że Tai nie został zgłoszony nawet do szerokiej kadry, bo gdyby tak się stało, to teraz byłaby szansa na jego występ w finale. Brytyjczycy będą walczyć raczej o to, by w ogóle znaleźć się w sobotę na podium - kwituje Dankiewicz.
ZOBACZ WIDEO Żużlowa prognoza pogody. Dużo będzie zależeć od DPŚ (WIDEO)