Szwedzi w tegorocznym finale Drużynowego Pucharu Świata trzymali się blisko Polaków, czekając na błędy Biało-Czerwonych. Zespół prowadzony przez Marka Cieślaka wytrzymał ogromną presję i wywalczył złote medale na swojej ziemi.
- Myślę, że wysoko zawiesiliśmy poprzeczkę, ale jednak na końcu Polacy byli po prostu za mocni. Jestem pewny, że daliśmy z siebie wszystko. Pokazaliśmy, że jesteśmy mocnym zespołem. Reprezentacja Polski była faworytem, a dodatkowo jechała na swoim domowym torze. Wiedzieliśmy, że będzie bardzo trudno, ale sprawiliśmy gospodarzom trochę kłopotów - powiedział w rozmowie ze speedwaygp.com Andreas Jonsson.
Liderem Szwedów w Lesznie i najlepszym zawodnikiem całego turnieju był Antonio Lindbaeck. Urodzony w Brazylii żużlowiec wywalczył aż 20 punktów. W ekipie prowadzonej przez Morgana Anderssona nie zawiódł także autor 11 oczek Fredrik Lindgren. - Fredrik i Antonio pojechali wybitnie. Spisali się naprawdę świetnie. Ja z kolei trochę się pogubiłem. Znalazłem odpowiednie ustawienia na koniec zawodów i dopiero wtedy czułem się szybki. Wcześniej turniej był dla mnie trudny, bo błądziłem z przełożeniami - skomentował Jonsson.
Srebrne medale w Lesznie pobudziły apetyt reprezentacji Szwecji, która za rok ponownie chce być się o najwyższe laury. - W 2015 roku wygraliśmy finał DPŚ, rok temu zdobyliśmy brąz, teraz srebro... Kolekcja jest kompletna, więc za rok znów chcemy złotych medali na szyjach - przyznał 36-latek.
ZOBACZ WIDEO Żużlowa prognoza pogody (WIDEO)