Nicki Pedersen: Hejterzy zaczynają mnie trochę lubić

WP SportoweFakty / Łukasz Trzeszczkowski / Na zdjęciu: Nicki Pedersen
WP SportoweFakty / Łukasz Trzeszczkowski / Na zdjęciu: Nicki Pedersen

Kontuzja kręgów szyjnych, której Nicki Pedersen doznał w maju, mogła zakończyć jego karierę. Duńczyk jest jednak zdeterminowany, żeby wrócić na tor. Uważa też, że w czasie absencji od żużla, swój stosunek do niego nieco zmienili hejterzy.

W tym artykule dowiesz się o:

Nicki Pedersen jak żaden inny zawodnik potrafi budzić emocje. Niektórzy podziwiają go za ciężką i konsekwentną pracę w dążeniu do wytyczonych celów, inni nienawidzą, zarzucając m.in. torowy bandytyzm. Trzykrotny Indywidualny Mistrz Świata uważa, że część tej drugiej grupy, ostatnio jest dla niego przychylniejsza. - Przez lata wiele dokonałem. Nawet moi hejterzy zaczynają mnie trochę lubić! - mówi w rozmowie z serwisem speedwaygp.com. - Cieszę się, że widzą, iż wniosłem coś do sportu. To sprawia, że czuję się szczęśliwy. Oczywiście wykonałem swoją pracę i zrobiłem to dla siebie, ale jeśli ktoś to docenia, to jest to dla mnie bonus - dodaje.

Duńczyk w trakcie sezonu nie ukrywał, że bierze pod uwagę zakończenie kariery. W wyniku wypadku w lidze duńskiej uszkodził kręgi szyjne. Kilka miesięcy wcześniej ich uraz zakończył jego starty w 2016 roku podczas Zlatej Prilby w Pardubicach. Duńskie media informowały, że według lekarzy następny uraz szóstego i siódmego kręgu szyjnego może grozić u Pedersena kalectwem. W połowie września jednak Duńczyk przeszedł kolejne badanie rezonansem, a jego wyniki wykazały spory postęp, jeśli chodzi o zrastanie się pękniętego kręgu C7. Kolejnym badaniom poddany zostanie w listopadzie, ale uważa, że uraz został wyleczony na tyle, że będzie gotów wrócić na tor.

- Nie ma znaczenia kiedy będę miał to prześwietlenie - nie przejmuję się tym. Lekarz powiedział, że wszystko się poprawia. To najważniejsze, bo wcześniej tego nie wiedzieliśmy. Nawet moja fizjoterapeutka (Lisa Thomey) była trochę niepewna dwa miesiące temu, ale już nie jest. Kiedy ona ma wątpliwości, ja również je mam. Zawsze mówiła: "potrzebujesz dodatkowego miesiąca albo chociaż dwóch tygodni" i byłem w stanie wrócić do zdrowia w określonym przez nią terminie. Martwiłem się, ponieważ ona się martwiła. Ale teraz jest nastawiona pozytywnie, bo zdrowieję - wyjaśnia Nicki Pedersen.

40-latek nie ukrywa, że chciałby dostać "dziką kartę" na starty w cyklu Grand Prix 2018 i powalczyć o czwarty tytuł Indywidualnego Mistrza Świata. W tym roku zdołał wystąpić tylko w dwóch turniejach, ale trzeba nadmienić, że spisał się w nich słabo. Z 8 punktami na koncie, wraz z Antonio Lindbaeckiem, był najniżej sklasyfikowanym zawodnikiem cyklu. Byłyby to już też piąty raz w historii, kiedy organizatorzy wyciągają pomocną dłoń do niego i wysyłają mu zaproszenie do cyklu (rekordzistą pod tym względem jest Andreas Jonsson - sześć "dzikich kart").

ZOBACZ WIDEO: Polka zachwyciła miliony internautów. Dziś jest bohaterką filmu "Out of Frame"

Pedersen na tor chciał już wrócić podczas Grand Prix Polski w Toruniu. - Lekarze powiedzieli, że mógłbym pojechać, ale nie mógłbym mieć wypadku. Postawiłem więc na bezpiecznie rozwiązanie i najpierw potrzebuję wrócić do 100 proc. sprawności. To mój cel - wyjaśnia. - Lekarze zawsze są ultra ostrożni. Gdyby to zależało ode mnie, już siedziałbym na motocyklu. Czuję się dobrze - dodaje.

Długa przerwa pozwoliła Pedersenowi poświęcić więcej czasu rodzinie oraz dużo szybciej niż zwykle zacząć przygotowania do kolejnego sezonu. - Nigdy tak mało nie ważyłem o tej porze roku. Mam mnóstwo czasu, żeby przygotować się do sezonu. Nie mogę jeździć, ale wiedziałem, że muszę coś zrobić, żeby być w formie. Nie trenowałbym tak mocno, gdybym nie zamierzał wrócić na motocykl. To mówi wszystko. Jestem osobą, która woli działać, niż za dużo mówić - przyznaje.

Źródło artykułu: