Bohdan Smoleń, Krystyna Sienkiewicz, Danuta Szaflarska, Wojciech Młynarski, Zbigniew Wodecki, Wiesław Michnikowski, a w ostatnich dniach Lech Ordon i Władysław Kowalski. Jesteśmy bez nich ubożsi. O niebo.
Wśród tych co odeszli w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy, a związanych z żużlową rodziną, na początku siłą rzeczy musimy wspomnieć niezapomnianego Krzysztofa Hołyńskiego. Wybitny redaktor zmarł bowiem jeszcze w listopadzie roku zeszłego (dokładnie 20. dnia tego miesiąca) w wieku lat 64. To był człowiek sportu, ale także wysokiej kultury. Był fantastycznym wodzirejem, jako spiker nie tylko zawodów żużlowych w całym kraju uwodził widownię rozległą wiedzą, charyzmą i szacunkiem dla trudu sportowców. Pokazywał to głównie w Gorzowie, ale także w innych miejscach, gdzie działo się coś wielkiego. Pamięta go Praga. Ćwierć wieku temu ośmieliłem się napisać w "Tygodniku Żużlowym", że dla mnie jest najbardziej godnym miana następcy wielkiego "Cisa", red. Jana Ciszewskiego, zmarłego przed 35 laty. Dla takich prowadzących warto było przychodzić na stadion.
Skoro już jesteśmy w świecie mediów, to nie sposób pominąć innych zmarłych ostatnio bardzo znanych redaktorów, Tadeusza Cegielskiego i Bogdana Tuszyńskiego. Obaj okazali się prawdziwymi tuzami nie tylko w swoim dziennikarskim fachu.
Tadeusz Cegielski zmarł 7 grudnia tamtego roku, przeżył 85 lat. Urodził się w Warszawie, ale jego ojczyzna była tam gdzie jego dom, czyli m.in. w Sosnowcu, w Olsztynie i w Zielonej Górze (w hołdzie dla tego miasta napisał piosenkę "Hej Winobranie"), a potem znów w Warszawie. Był wysyłany na kolejne olimpijskie igrzyska (8) i kolarskie Wyścigi Pokoju (18). W temacie żużla był pierwszym sprawozdawcą radiowym relacjonującym zawody żużlowe na żywo.
Bogdan Tuszyński odszedł już w tym roku, tuż po ostatniej Sylwestrowej nocy. Do osiągnięcia wieku 85 lat zabrakło mu pół roku. Red. Tuszyński cenił historię, w tym żużlowy jej rozdział, co nawet miałem okazję usłyszeć osobiście. Tuszyński był nie tylko redaktorem, ale i menedżerem. Nikt, kto przeżył dni majowe lat 60. i 70. nie zapomni cogodzinnych relacji radiowych wprost z tras kolarskich "Wyścigów Pokoju", kiedy to królował charakterystyczny podekscytowany głos red. Bogdana Tuszyńskiego - w radiu, raczkującej wtedy TV, w megafonach tętniących fabryk i zatłoczonych zwykle w godzinach południowych centrach polskich miast i miasteczek. Życie w Polsce na te momenty dosłownie stawało. Nasi jechali jak natchnieni. Nie wiem, jak on to robił, ale niemal każde wejście red. Tuszyńskiego na radiową antenę awizowało triumf - a to wybitnego "górala" Józefa Gawliczka, a to twardego Jana Magiery, sprintera Zygmunta Hanusika, genialnego Ryszarda Szurkowskiego czy Stanisława Szozdy. To w czasach podłych budowało tożsamość narodową.
Osobą niezwykle emocjonalnie związaną z żużlem był rybniczanin śp. Antoni Pierchała. Więzy krwi z pierwszym żużlowym mistrzem Polski 1947 z Rybnika, Erykiem Pierchałą, są tu dyskusyjne, ale tego poczciwego fana znał każdy, kto systematycznie chodził na żużel i to od głębokich lat 60. Nigdy nie zajmował miejsc siedzących, krzątał się po koronie stadionu, pomagał służbom porządkowym, przy punktach sprzedaży pamiątek, ciągle uśmiechnięty do każdego zagadał, objaśniał, szczerze do bólu wspominał dawne mecze, a wiedzę miał encyklopedyczną. Był kolekcjonerem pamiątek żużlowych, korespondującym z całą Polską. Dla niego liczył się każdy skrawek starej gazety z tekstem o żużlu, nie mówiąc o programach, starych biletach czy innych gadżetach. Okazuje się, że takich pozytywnie zakręconych pasjonatów i zbieraczy jest w Polsce więcej, o nich też warto kiedyś napisać większy tekst. Antoś Pierchała z Wielopola kochał żużel miłością bezgraniczną. Zmarł 13 września br. w wieku 65 lat.
Gdy chodzi o żużlowców, których w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy zabrakło, to pierwszym na tej smutnej liście znalazł się zmarły 25 listopada 2016 roku Sebastian Brucheiser, nie dożywający nawet wieku trzydziestu lat. Młody ostrowianin w sporcie nie błysnął, a w życiu totalnie się pogubił, co mogło mieć związek przyczynowo-skutkowy. Nie on jeden, niestety, zszedł na pogmatwaną ścieżkę życia osobistego z jarzmem kłopotów, z którymi sobie nie poradził. Zmarły był przedstawicielem licznej żużlowej rodziny Brucheiserów. Poza Ostrowem, gdzie debiutował w 2004 roku, a później kończył w 2011 roku, zaliczył również sezon 2007 w Łodzi.
Biegunowo inną postacią związaną z Ostrowem Wielkopolskim był urodzony w 1927 roku pod Ostrzeszowem Stefan Maciejewski, jeden z pionierów czarnego sportu w Polsce, żużlowa ikona Ostrowa. Jego kariera trwała zaledwie pięć lat, ale naznaczona była sukcesami w pierwszych po wojnie żużlowych rozgrywkach. Przyjaźnił się z Alfredem Smoczykiem, Józefem Olejniczakiem, niezwykle ciepło o nim mówił Ludwik Draga, a spotkali się wszyscy razem m.in. na przełomie sierpnia i września 1948 roku podczas głośnego obozu szkoleniowego kadry narodowej w Rybniku. Maciejewski przyczynił się do medalowych zdobyczy Klubu Motocyklowego Ostrów w latach 1949 (srebro) i 1950 (brąz), a w pionierskim roku pierwszym 1948 dla polskiej ligi ostrowski KM zajął miejsce czwarte. Stefan Maciejewski był liderem, a dowiódł tego choćby w krakowskim finale IMP 1950 roku (tuż po śmierci Smoczyka), zajmując ósme miejsce z dorobkiem 12 punktów. W latach późniejszych pomagał ukochanemu klubowi. Jako szkoleniowiec w 1988 roku doprowadził Ostrovię do najwyższej żużlowej ligi. Zmarł w Sylwestra minionego roku.
21 stycznia bieżącego roku w wieku niespełna 74 lat zmarł Stanisław Pacura, były zawodnik Unii Tarnów o trochę mniej znaczących dokonaniach na żużlowych torach, gdzie ścigał się w latach 1965-1971. W sezonach 1967, 1968 i 1971 tarnowska Unia biła się w najwyższej I lidze - bez wszak większego powodzenia. Stanisław Pacura w 1967 roku osiągnął 41. średnią w ekstraklasie 1,19 na wyścig.
Śp. Jerzy Szeląg zmarł 10 lutego tego roku. Miał ledwie 52 lata. Krótki był również żużlowy życiorys tego utalentowanego żużlowca z gnieźnieńskiego Startu przypadający na lata 1982-1985. Kto wie, jak by się rozwinął obiecujący talent Szeląga, gdyby nie kraksa w Bydgoszczy podczas czwórmeczu młodzieżowego, co odebrało mu jakiekolwiek szanse na zaistnienie wśród seniorów. Po tej śmierci znamienne słowa napisał internauta, jeden z czytelników WP SportoweFakty, posługujący się pseudonimem "baroboszkin": "[…] bardzo to smutne, kiedyś człowiek jako dzieciak chodził po meczu do tych młodzieńców po autografy, grał z nimi w kapsle, a potem tak szybko zeszli z toru, przeszli w totalne zapomnienie i odeszli na wieki, bardzo smutne, żal mi tych chłopaków, niech Jurek Szeląg spoczywa w pokoju... a my pamiętajmy o byłych zawodnikach, bez względu na to, czy przeszli do Panteonu Gwiazd czy nie, kiedyś przecież przychodziliśmy ich oglądać, a oni poświęcali dla nas zdrowie, młodość i dawali nam większe czy mniejsze powody do radości...". Dziękuję za te słowa - po stokroć godne zacytowania.
Dokładnie 13 lutego odszedł Jan Grabowski (ur. 27 maja 1950 w Myśliborzu). Na żużlowych torach mogliśmy go podziwiać w latach 1972-1980 w barwach Falubazu. Zawodnik solidny, choć indywidualnie bez błysku. Trudno pojąć skąd się to bierze, ale z takiej materii rodzą się najlepsi szkoleniowcy. Jako zawodnik miał udział w dwóch pierwszych (brązowych) medalowych zdobyczach zielonogórskiego Falubazu lat 1973 i 1979, natomiast jako trener wywalczył trzecie w historii złoto dla Falubazu, w roku 1985. Najbardziej znanym jego wychowankiem jest Piotr Protasiewicz, ale niezwykle cenionym trenerem był ponadto w Ostrowie i w Rybniku. Oto plejada jego wychowanków: Sławomir Dudek, Zbigniew Błażejczak, Marek Molka, Dariusz Michalak, Jan Połubiński, Jarosław Szymkowiak, Andrzej Zarzecki, Tomasz Kruk, Artur Pawlak, Grzegorz Walasek, Rafał Kurmański, Tomasz Poprawski, Paweł Łęcki, Konrad Szymura, Tomasz Jędrzejak, Zbigniew Czerwiński, Przemysław Pyzik, Łukasz Szmid, Rafał Szombierski, Konrad Ryszka, Łukasz Romanek, Marek Szczyrba, Lechosław Tudzież, Adrian Śmieja, Patryk Pawlaszczyk, Maciej Piaszczyński, Bartosz Kwiatkowski, Marcin Liberski, Sebastian Brucheiser, Kacper Woryna, Kamil Wieczorek, Robert Chmiel. Z ostatniego rybnickiego etatu przeszedł na emeryturę. Niestety nie dane mu było cieszyć się nią zbyt długo. Niezbadane są wyroki Boga.
Piątego dnia maja zmarł Bartosz Bietracki, przed miesiącem świętujący swoje 22 urodziny. Młody żużlowiec cztery lata życia oddał Polonii Bydgoszcz (2012-2015). Dodatkowo w 2013 roku jako tzw. gość zasilił klub z Piły. Jako wychowanek Jacka Woźniaka żużlową licencję zdobył w 2011 roku wraz z Oskarem Ajtner-Gollobem w Rybniku. Bezsensowna śmierć, za którą zawsze stoi osobisty dramat braku miłości, a raczej subiektywnego poczucia owego najbardziej bolesnego braku. Proszę zwrócić uwagę, że to już drugi podobny przypadek w tym roku. Niestety, nie ostatni. Żużel niesie ogromne ryzyko, a na żużlowych galach z pewnością będzie o tym cicho. - Zżyłem się z tym chłopakiem... czuję, jakby to była śmierć bliskiej mi osoby - powiedział załamany trener Jacek Woźniak. Celnie, jak zwykle, po śmierci Bartosza napisał internauta posługujący się wiele mówiącym pseudonimem "HDZapora": - Mówi się, że żużlowcy to twardzi ludzie. Życie jednak, nie po raz pierwszy pokazało, że nie jest to takie proste jak się nam wydaje:(
Zygfryd Kostka był znanym żużlowcem Sparty Wrocław w latach 1970-1978. Szczytowy sezon w jego wykonaniu przypadł na rok 1975, kiedy to w najwyższej lidze osiągnął najlepszą średnią w zespole, a siódmą w ogóle w Polsce 2,45. Zmarł 19 maja 2017 roku, ukończywszy 72 lata życia.
Również w maju odszedł do wieczności startujący w mniej więcej tych samych latach Antoni Heliński, zawodnik Unii Leszno (1971-1975) i Startu Gniezno (1976-1977). Był zawodnikiem drugiego planu, choć w 1972 roku walnie przyczynił się do błyskotliwego awansu Unii Leszno do I ligi z niezłą średnią 1,42. Wyższą zanotował tylko pod koniec swojej kariery w Starcie Gniezno (1,67), również w rozgrywkach drugoligowych. Miał skończone 68 lat.
Krzysztof Wankowski zmarł 25 czerwca, skończywszy 51 lat. Ten były żużlowiec Startu Gniezno (1983-1990) okazał się być równie tragiczną postacią, co wcześniej wymienieni, choć wydawać by się mogło, że dawno już zapomniał jak pachnie żużel. Jak ten czarny do bólu sport potrafi trawić umysły, to temat na opasłe tomisko. Osobiście nigdy się na to nie zdobędę. Zbyt wiele tam bólu, rozpaczy i całkowitej bezsilności. Wankowski żużlowcem był głównie drugoligowym, gdyż takie było miejsce w szeregu jego Startu w tym czasie, za wyjątkiem lat pierwszych 1983-1984 i sezonu 1987, kiedy to gnieźnianie bez dobrego skutku walczyli w I lidze.
Kto nie woli wspominać żużlowców spełnionych? Takim z pewnością był zmarły 18 września 2017 roku toruńczyk Jerzy Wierzchowski. Dziś, w święto 1 listopada, przypada jego 90. rocznica urodzin. Przezywany był ksywą "Kot", bo po upadkach zawsze na tzw. cztery łapy lądował. Był pionierem toruńskiego, pomorskiego, ale i całego polskiego żużla. Zaczynał na motocyklach przystosowywanych do żużla, udzielając się, jak wszyscy w okresie powojennym, również w wyścigach ulicznych, szosowych, crossowych, górskich, słowem gdzie tylko się dało. Z Torunia na krótko trafił do Bydgoszczy. Później był działaczem również Automobilklubu z Torunia i centralnych struktur PZM. Był wśród odradzających polski sport żużlowy po wojnie, co następowało praktycznie od 1948 roku, gdyż wcześniej nie zdołano poukładać struktur. Należał do czołowych polskich żużlowców.
Wierzchowskiego i innych zawodników pierwszych lat powojennych nie nazywano jeszcze żużlowcami, lecz motocyklistami, a sam żużel zwał się wówczas z angielska dirt track. Na owych ”brudnych” torach startowali różnej maści motocykliści, na co dzień preferujący rajdy i wyścigi szosowe. Speedway jest elementem, rzec by można, młodszym dzieckiem wyścigów motocyklowych. Dlatego nie sposób nie wspomnieć tu wybitnego polskiego rajdera, zmarłego 29 stycznia bieżącego roku. Włodzimierz Kwas - bo o nim mowa - to zasłużony zawodnik z Warszawy, urodzony w 1956 roku. Był trzykrotnym mistrzem Polski i wielokrotnym medalistą w różnych konkurencjach motocyklowych. To także wzięty konstruktor i aktywny dziennikarz, przez kilka lat naczelny miesięcznika "Motocykl". Dlatego środowisko z takim bólem przyjęło tę stratę niepowetowaną.
Na tych stronach w tym czasie wspominamy głównie zmarłych ostatnio Polaków, związanych z naszym sportem żużlowym. Nie sposób pominąć jednak tych, co odeszli, a w europejskim speedwayu zaznaczyli swoją obecność. Jednym z nich jest zmarły w lipcu Claes Ivarsson, szwedzki zawodnik, medalista mistrzostw tego kraju. W 1991 roku zakontraktowany został do klubu Morawskiego z Zielonej Góry, choć wiele tam wówczas nie pojeździł.
A skoro o obcokrajowcach mowa, 21 czerwca w wieku 61 lat, zmarł fiński żużlowiec, pełen energii sympatyczny zawodnik, a potem aktywny działacz FIM Ilkka Teromaa, zwany "Ila". Dwukrotnie był indywidualnym mistrzem coraz bardziej egzotycznej dla żużla Finlandii i raz uczestnikiem wielkiego finału IMŚ 1978 na Wembley, gdzie zajął jedenaste miejsce.
Mniej znany w Polsce był zmarły w sierpniu br. Angel Jewtimow, sześćdziesięcioośmioletni bułgarski żużlowiec, wielokrotny mistrz tego kraju w latach siedemdziesiątych.
Oni już nie żyją... Niech pamięć o nich żyć nie przestanie!
Ferjan
Skarżyński
Dados
Kościecha
Knapp
Rutecki
Sokołowski
Żeromski
Marko
Richardson
Kowalski
Kulpiński
Nagiel
MarkuszewskSpoczywajcie w spokoju. Czytaj całość