- Gdybym powiedział, że znamy się od mojego urodzenia, to za bardzo bym nie przesadził. Odkąd znam żużel, to znam Marka - mówi nam Michał Świącik, prezes Włókniarza Częstochowa, dla którego trener Marek Cieślak był najpierw jednym z bohaterów z dzieciństwa.
- Jako dzieciak byłem zabierany na żużel przez ojca i dziadka. Kibicowałem wtedy takim zawodnikom jak Marek Cieślak, Andrzej Jurczyński czy Józef Jarmuła - wspomina Świącik dodając, że doskonale pamięta moment, kiedy poznał osobiście Cieślaka.
- Połączyła nas ... motoryzacja - tłumaczy prezes Włókniarza. - W młodości pracowałem w branży samochodowej. Wtedy Marek, do którego w tamtym czasie wracałem się jeszcze per pan, przyjechał do warsztatu, gdzie byłem diagnostą. Pojawił się w nim swoją Syreną Bosto. Jak na tamte czasy to był świetny samochód. Trener prowadził wtedy swój interes. Miał szklarnię, hodował między innymi pomidory. Od tamtej wizyty w warsztacie zaczęły się nasze niekończące rozmowy o żużlu i odwieczne pytanie, kiedy wreszcie wróci do żużla. Wtedy nie był jeszcze szkoleniowcem - tłumaczy Świącik.
Świącik i Cieślak, tak przynajmniej uważa prezes, nadają na tych samych falach. - Zawsze mieliśmy podobne podejście do żużla i do problemów, które trapią dyscyplinę. Nasze opinie się pokrywały i to ułatwiło nawiązanie bliższych relacji - przypomina prezes, który członkiem częstochowskiego klubu został w 1991 roku. Pamięta zatem doskonale złoty medal DMP, który Włókniarz zdobył pod wodzą doświadczonego trenera w 1996 roku. - Do roli członka zarządu było mi jeszcze daleko, ale działałem, pomagałem, a przede wszystkim byłem już zrzeszony - tłumaczy.
ZOBACZ WIDEO Tomasz Gollob prezesem Polonii? "To musi być poważna propozycja, bo na niepoważne rzeczy nie mamy czasu"
Świącik nie przypuszczał wówczas, że Cieślak lada moment odejdzie z Częstochowy, i wróci do niej dopiero po 21 latach, a to on będzie osobą, która namówi go do powrotu. Historia tego transferu jest wyjątkowa jak i relacje łączące trenera z prezesem. Podczas okresu transferowego opiekun kadry narodowej regularnie pił kawę z szefem Włókniarza. Panowie sporo dyskutowali o ruchach kadrowych poszczególnych ekip. Spotkanie się kończyło, a później Świącik mógł przeczytać w mediach, że trener chce podebrać mu z Włókniarza zawodnika lub interesuje się dokładnie tym samym żużlowcem co częstochowianie. Tak było choćby w przypadku Leona Madsena czy Fredrika Lindgrena. Obu chciał Falubaz, a obaj wylądowali ostatecznie pod Jasną Górą.
- Nie ma i nie było mowy o żadnych pretensjach. Takie jest życie - mówi nam teraz Świącik. - Przecież Markowi było wtedy bliżej do Zielonej Góry niż Częstochowy. Poza tym, zna się z Leonem Madsenem znacznie dłużej ode mnie, więc to normalne, że rozmawiali. Nie zmienia to jednak faktu, że tym razem byłem lepszy i przekonałem Duńczyka do pozostania w naszym klubie. I dobrze, bo dzięki temu będą mogli razem pracować. Obaj się chyba z tego teraz cieszą - śmieje się Świącik.
Cieślak i Świącik mogli liczyć na siebie również w trudnych chwilach. Trener mówił ostatnio wprost, że jednym z powodów odejścia z Ekantor.pl Falubaz Zielona Góra jest choroba jego matki. Michał Świącik doskonale wie, co czuje od pewnego czasu Cieślak. - Marek zawsze możesz na mnie liczyć. Rok temu pożegnałem własną mamę i wiem, jak to jest - napisał niedawno na swoim Facebooku prezes Włókniarza.
Jego wsparcie dla trenera nie skończyło się tylko na ciepłych słowach. Cieślak publicznie dziękował szefowi Włókniarza za pomoc, której udzielił mu w trudnym czasie. Ludzkie odruchy z pewnością pomogły im w nawiązaniu współpracy. Powrót Cieślaka do Częstochowy stał się faktem i to bez wątpienia jeden z tegorocznych hitów transferowych.
Normalnie, że jeszcze Polsat nie nakręcił z tego serialu.