Dmuchej te kuglagry, bo jak nie, to bydzie haja, czyli żużel po śląsku

WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Park maszyn ROW-u Rybnik. Tam mówi się gwarą. Artur Tyman to ten w żółtych szczewikach.
WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Park maszyn ROW-u Rybnik. Tam mówi się gwarą. Artur Tyman to ten w żółtych szczewikach.

- Dej mi wichajster - wydziera się mechanik. - Popsikej mi szłapa. Chyba żech ją złomoł - mówi jeden z zawodników do lekarza. - Co to jest ten krepel? - pada pytanie w innym kącie. Takie rzeczy tylko w parku maszyn ROW-u Rybnik.

- Bydzie haja - mówią zawodnicy ROW-u Rybnik po przegranym meczu. - Brylaty już sam ciśnie - dodają, widząc idącego do nich prezesa klubu Krzysztofa Mrozka. Haja to po śląsku awantura, a brylaty to człowiek noszący okulary. W przypadku Mrozka ciemne okulary.

W żużlu obowiązują języki polski i angielski. W ROW-ie jednak nie tylko mówią, ale i godają śląską gwarą. - Momy dziynki tymu niezły kabaret - przyznaje Artur Tyman, klubowy mechanik. - Damian Baliński i Tobiasz Musielak, którzy przyszli do nas z Unii Leszno na początku nie wiedzieli, co jest grane. Jak słyszeli "dej, umyja ci szczewiki", robili wielkie oczy - stwierdza, a prezes Mrozek dodaje: - A ja mom żółte szczewiki, czyli buty, na wyjazdy.

W klubie żartują, że domowy strój Mrozka to koszula, ancug (garnitur) i binder (krawat). Na stadionie w Rybniku działacz chodzi wyglancowany (odświętnie ubrany), bo na wyjazdy ubiera się na sportowo - ma wspomniane żółte szczewiki i krótkie galoty (spodnie).

- Najwięcej śmiechu było, jak pracował u nas świętej pamięci trener Jan Grabowski - opowiada prezes ROW-u. - W czasach jego pierwszego pobytu w Rybniku Roman Chromik, były zawodnik, przyszedł kiedyś i pyta go, czy chce wieprzki. Grabowski załamany, bo gdzie on będzie prosiaki trzymał. Na szczęście Roman wyjaśnił, że wieprzki to po naszymu agrest - śmieje się Mrozek.

ZOBACZ WIDEO Gollob planował start w Rajdzie Dakar. "Miałem pomysł na następne 10 lat funkcjonowania w sporcie"

Miejscowi zawodnicy ROW-u zasadniczo cały czas nawijają gwarą i jest z tego niezły ubaw. - Zrobić ci kafyju w szolce - spytali kiedyś Baliskiego, a ten kiwnął głową, że nie. Kiedy powiedzieli, że chodzi o kawę w szklance zmienił zdanie. - Damian długo też chodził za nami i pytał, co to są te kreple (pączki). Z czasem on i Tobiasz wiele rzeczy zrozumieli, ale co to krupnioki, to oni do dzisiaj nie wiedzą, a to jest to samo, co kaszanka - wyjaśnia Tyman.

Kłopoty przyjezdnych z gwarą zaczynają się na poziomie nazewnictwa części motocykla. - Keta to łańcuch, szuszblechy to błotniki, linksztanga to rama, auspuff to tłumik lub rura wydechowa, a silnik to po prostu motor - objaśnia Tyman. - A jak zawodnik godo do mnie, żebym mu wydmuchoł kuglagry, to chodzi mu o wyczyszczenie łożysk - dodaje.

Jednym z nielicznych, którzy w jako takim stopniu opanowali gwarę, jest częstochowski mechanik Artura Czai, zawodnika ROW-u. Wszystko dzięki temu, że dziadek i ojciec zawodnika czasami wpadali do warsztatu żużlowca i mówili po śląsku. - Mechanik początkowo się dziwił, jak słyszał dziadka mówiącego "kaj mosz pistolet do luftu" (gdzie jest pistolet do powietrza - tłum. red.). Nie wiedział też, co to keta, śuśblech, czy szpricklapa (deflektor). Teraz wie więcej, ale i tak czasami dziadek go zagnie - zauważa Czaja.

Warto wyjaśnić, że pochodzący z Tarnowskich Góra Czaja "godo" odrobinę inaczej niż chłopaki z Rybnika i okolic. I nie chodzi wyłącznie o akcent. Dla niego błotnik, to nie szuszblechy, ale śuśblechy. - Mamy drobne różnice, ale tego się nie zauważa. To tak, jak ludzie z Bydgoszczy i Torunia mówią "jo", zamiast "tak". Na Śląsku mówi się "ja", z niemieckiego - precyzuje Czaja.

Komunikacyjne kłopoty hanysów (miejscowi) z gorolami (tak na Śląsku mówią się na ludzi pochodzących z innych części kraju) dotyczą nie tylko sprzętu, ale i ubioru. - Jak godom do gorola, żeby podał czopka, to jeszcze rozumi, a jak mówia, że chca hałer (kask), to odzewu ni ma - opowiada Tyman. - Na kevlar godomy arbajt, gogle to brele lub patrzałki, o butach już było.

- Kłopot komunikacyjny jest też na poziomie form grzecznościowych - wyjaśnia Mrozek. - Znowu przypomnę zdarzenie z trenerem Grabowskim, które było u nas hitem roku. Szkoleniowiec po dwóch tygodniach pracy chciał rozwiązać umowę. Mówił, że młodzi zawodnicy go nie szanują. Oni mówią do mnie, jakby nas dwóch było, tłumaczył. Wyjaśniał, że słyszy tylko "póćcie", "zróbcie". Chciał się wyprowadzać. Został, jak mu wytłumaczyliśmy, że na Śląsku takie zwroty są grzecznościowe.

Czaja wyjaśnia, że z zawodnikami ze Śląska godo, a z pozostałymi mówi. - Nie chce mi się tłumaczyć - stwierdza, ale kiedy rybniczanie są u siebie, to często im się wyrwie. - Ale tutaj maras (brud) - mówią, wchodząc do warsztatu. - Szlom (błoto) na torze - zauważają czasem po oględzinach toru (zamiast szlomu może być ciaplyta lub ciapulyta). - Złomołech szłapa (opcjonalnie gira, co znaczy, złamałem nogę) - krzyknie zawodnik, który doznał kontuzji. - Aleś ty zmazany - słyszą żużlowcy, schodząc po zawodach do szatni. Wcześniej jest runda honorowa. Prezes zawsze jedzie na motocyklu z jednym z zawodników. - Siednijcie się na zadku (z tyłu) - słyszy wcześniej. - Ponknij sie (posuń się) - odpowie prezes, kiedy ma za mało miejsce.

W listopadowym okienku ROW stracił Rafała Szombierskiego, który też godo gwarą. Zawodnik podpisał kontrakt z Włókniarzem Vitroszlif CrossFit Częstochowa. - Bydzie nawracoł medalikorzy - śmieją się w Rybniku, gdzie mieszkańców Częstochowy tak właśnie się określa.

Źródło artykułu: