Przez wiele lat problemem w polskim żużlu było podpisywanie kontraktów z zawodnikami na warunkach przekraczających możliwości klubów. Działacze często funkcjonowali wedle zasady "jakoś to będzie". Niestety nierzadko okazywało się, że było fatalnie, a zawodnicy nie otrzymywali zarobionych pieniędzy. Nie mając innego wyjścia, godzili się na przepisywanie zaległości na kolejne lata.
To tylko potęgowało brak finansowej płynności i powiększało długi. Niekiedy zawodnicy byli też, ujmując to wprost, szantażowani przez kluby. Proceder i nakręcającą się spiralę zadłużenia trzeba było zatrzymać. Stąd wprowadzenie licencji nadzorowanych. To coraz bardziej skuteczne narzędzie, które blokuje zuchwalstwo działaczy. - Świetną sprawą są licencje nadzorowane. Kiedyś kluby, mówiąc delikatnie, robiły sobie zlew i póki mogły to, brzydko określając, oszukiwały zawodników i ich nabierały. To się udawało - komentuje Wojciech Dankiewicz, żużlowy menedżer.
- W tej chwili żużlowcy już doskonale wiedzą, jaka jest sytuacja. Zarówno oni jak i kluby zdają sobie sprawę, że zawodnika nie można już oszukiwać i nabrać go na hasło, że zostanie mu zapłacone w kolejnym roku lub też będzie miał zaległości uregulowane w innych formach - dodaje.
Ponadto uważa, że rozgrywki PGE Ekstraligi wyrobiły sobie markę. Nie słyszymy już o kłopotach z pieniędzmi na najwyższym szczeblu. - Powstał fajny produkt, przede wszystkim stabilny. W tym momencie praktycznie wszystkie kluby są na bardzo wysokim poziomie finansowym, ale też organizacyjnym oraz sportowym - kończy nasz rozmówca.
ZOBACZ WIDEO Tomasz Gollob: Nikt nie będzie musiał mi robić zdjęć z ukrycia