Bartłomiej Skrzyński. Okiem W-skersa: #StayStrongGollob (felieton)

Materiały prasowe / archiwum autora / Na zdjęciu: Tomasz Gollob i Bartłomiej Skrzyński
Materiały prasowe / archiwum autora / Na zdjęciu: Tomasz Gollob i Bartłomiej Skrzyński

Znam ból, o którym opowiada Tomasz Gollob. Dolegliwość towarzysząca codzienności, wynikająca z mechanicznego uszkodzenia ciała. Najlepszy polski żużlowiec, z którym mam przyjemność znać się i rozmawiać od 1994 roku, toczy najtrudniejszy wyścig.

Okiem W-skersa to felieton Bartłomieja "Skrzyni" Skrzyńskiego, w-skersa, dziennikarza, rzecznika miasta Wrocławia ds. Osób Niepełnosprawnych, laureata licznych nagród za działalność na rzecz osób niepełnosprawnych, m.in: Rzecznika Praw Obywatelskich im. Pawła Włodkowica, wyróżnienia "Człowiek bez barier" Fundacji Integracja, "Lodołamacza Specjalnego" Polskiej Organizacji Pracodawców Osób Niepełnosprawnych. Sam uwielbia podróże, swoją siostrę i sporty ekstremalne: nurkował, skakał na bungee, latał paramotolotnią. Na co dzień z powodu choroby - postępującego zaniku mięśni Duchenne - porusza się na wózku inwalidzkim.

***

Stawką jest wygrana każdego poranka, żeby chciało się wstać, umyć zęby, ogolić. Żeby się chciało - mimo wszystko... W tym roku otrzymałem statuetkę "Lodołamacza Specjalnego", nie przypominam tego z powodu potrzeby taniego poklasku. Na ogólnopolskiej gali, przygotowanej na Zamku Królewskim przez Polską Organizację Pracodawców Osób Niepełnosprawnych mówiłem o marzeniach.

Największe, 20 kwietnia 1990 roku spełnili moi rodzice. Wtedy na świat przyszła moja siostra - Magdalena. Prezent życia. Drugie, dwadzieścia lat później zrealizował Tomasz Gollob. W 2010 roku, na włoskiej ziemi pieczętując tytuł Indywidualnego Mistrza Świata na żużlu. Dziś gość, który łamał kości, zwyciężał i cieszył tłumy - zawsze z orzełkiem na kasku - sam potrzebuje wsparcia. Mocnego i na co dzień wyrazu, że warto i jest "po co".

Na Olimpijskim i w Nachodzie...

Zapytał mnie niedawno radiowy dziennikarz, jak to jest: "usłyszeć od lekarza w wieku 10 lat diagnozę, że za 5 umrzesz?". Redaktor nie szukał sensacji, znając moją sytuację, chciał pokazać innym, że życie nie jest proste, a śmiech, wypowiedź, działania, konferencja - choć szczere - to efekt, przed którym stoi droga przygotowań: kąpieli, ubioru, wyjścia z domu, logistyki. A zatem pomocy ludzi: rodziców, siostry, przyjaciół, którzy wspierają na co dzień. Dzięki temu jest siła by, mimo postępującego zaniku mięśni Duchenne'a pracować, pomagać i dzielić się doświadczeniem. Obiecana książka? Jeszcze nie teraz. Ale rzeczywiście wiele osób o nią pyta, a ci - dotknięci doświadczeniem życia rekomendują - opowieść historii, niekoniecznie łatwych.

Pytałem zatem 2 miesiące temu najlepszego fizjoterapeutę świata Alka Kuczę z BMK, odwiedzanego... kilka razy do roku, że pojawił się u mnie kolejny ból, znowu nie do zniesienia i czy można pomóc. "Magik" pracujący nad tym, żeby przywracać lub utrzymać funkcje odparł: "masz kompresyjne złamanie kręgosłupa, ale... przyjdzie taki moment, że wszystko cię przestanie boleć". To ten dystans, który daje wyzwolenie, kiedy zamiast łez śmiejesz się z absurdu beznadziei.

ZOBACZ WIDEO Lekarz sugerował Gollobowi zakończenie kariery. "To był pierwszy dzwonek, powinienem był zareagować"

Pociekły mi więc łzy, gdy obejrzałem i przeczytałem ostatnie wywiady Tomasza Golloba w "Dzień Dobry TVN", Polsacie Sport, WP SportoweFakty i Przeglądzie Sportowym. Jedne z najdojrzalszych wypowiedzi, jakie słyszałem - a sam z "Chudym" przegadałem dziesiątki godzin. Człowieka świadomego sytuacji i nieukrywającego obaw o przyszłość.

Przypomniałem sobie nasze pierwsze spotkania. Wrocław, Stadion Olimpijski, 1994 rok. Wchodzę z tatą do parku maszyn podczas meczu miejscowej Sparty z Polonią Bydgoszcz. Mając z tyłu głowy przekazy medialne, że kontakty z klanem Gollobów nie są łatwe, protoplasta prowadzi mnie do boksu Tomasza, Jacka i ich menago - Władysława. Ostatni wybiega. Myślę sobie: "jest, jak piszą". Za 5 minut wraca z książką "W krainie kangurów", wita się ze mną i woła braci, żeby natychmiast mi się wpisali. Od tego czasu nasze rozmowy wyglądają niekonwencjonalnie i zawsze serdecznie. Z "Papą Gollobem" wielokrotnie zapadamy się na Olimpijskim w rozmowach o... życiu, lataniu i sile do pokonywania przeszkód.

Nachod, przejście czesko-polskie, 1994 rok. Wracamy z półfinału indywidualnych mistrzostw świata na żużlu. Do ostatniej, historycznej potyczki - jednodniowego finału w Vojens w wielkim stylu awansuje Tomek Gollob, jeździ też nieodżałowany Antonin Kasper, a odpada m.in. Dariusz Śledź. W drodze powrotnej, takie były czasy, stoimy na granicy. Kilka aut przed nami, opisany reklamami bus, na bydgoskich rejestracjach. Nie ma czasu na wyciąganie i rozkładanie wózka. U taty na plecach docieramy do Tomka. Oczywiście wychodzi, "cykamy fotę", celnicy skracają fajną rozmowę, a opis wyprawy wysyłam do "Tygodnika Żużlowego". Redaktor Naczelny Adam Zając proponuje potem współpracę.

…i W-skersach

Nigdy nie nadużywałem swoich kontaktów. Choć ostatnio bliska mi osoba zwróciła uwagę, że gdybym podzielił się potrzebami, byłoby łatwiej spiąć budżet na wózek, windę i inne. Nigdy też Tomasz nie odmówił mi rozmowy, choć - brać dziennikarska to wie - nie zawsze i nie z każdym tak było.

Wpadłem zatem w 2004 roku na pomysł, podczas redakcyjnego kolegium w TVP mojego autorskiego programu "W-skersi" na jedynce, że kolejną gwiazdą będzie Tomasz Gollob.
 
Pisząc scenariusz programu chciałem bowiem, żeby poza osobami z niepełnosprawnością pokonującymi codzienne bariery, pojawiały się znane twarze, które włożyły wiele trudu w swój sukces. Kasia Nosowska, Tadeusz Szymków, Mariusz Czerkawski i żużlowy mistrz. Dzwonię zatem do Tomka, czas nagli - jest czwartek, mecz w niedzielę. Wbrew pozorom, świadom własnego narcyzmu - umiem go wyłączyć, wizualizuję więc siebie, przypominam wspólne rozmowy. Niekoniecznie mistrz musi pamiętać. "Przecież cię znam Bartek, nie ma sprawy. Jedna uwaga - po zawodach, wcześniej nie ma mnie dla nikogo".

Zorganizowałem zatem w-skersową podróż nad Brdę. Było absolutnie wyjątkowo i emocjonalnie. Gdy wchodziliśmy na stadion Polonii Bydgoszcz minutą ciszy wspominano Roberta Dadosa, który odwiedził mnie kilka miesięcy wcześniej, wyjeżdżając z Wrocławia. Umawialiśmy się na współpracę, rozmowy i... menedżerkę. Nie wszyscy radzą sobie z trudami życia.

Dlatego tak ważne teraz jest wsparcie dla Tomasza Golloba. Za to, że wprowadzał polski żużel na salony świata, za medale i heroizm. Samemu będąc ściąganym na wózku po schodach, oddałbym każdą szprychę mojego wózka na budowę windy i rehabilitację "Chudego". Zmagając się na co dzień z neuropatycznymi bólami, przewracając przy pomocy mamy przynajmniej 10 razy nocą, raz jeszcze bym to zrobił z dobrą myślą do Bydgoszczy.

Potencjał

Wszystkie spotkania, rozmowy i wywiady z Tomaszem miały swój szczególny wymiar. Wtedy gdy na Stadionie Olimpijskim dawałem mu publikację o Wrocławiu dla wszystkich, a mistrz dopytywał o prezydenta i działania na rzecz osób z niepełnosprawnością. Sam przecież tak szczodrze wspierał dzieci z domów dziecka. W Berlinie, Cardiff i - last but not least - w Warszawie. Wtedy żartowaliśmy o spotkaniu u Julii w Trójmieście na jachcie, wcześniej serdecznie ściskając się ze wspaniałym kompanem i menedżerem Tomaszem Gaszyńskim. To po zawodach, kiedy ukochana siostra i ja, jak i tysiące ludzi na PGE Narodowym roniły łzy. To nie było wzruszenie tanim serialem, ale końcem epoki, którą tworzył Tomasz Gollob w reprezentacji Polski.

Gdy przypominam sobie fantastyczne wyścigi, walkę do końca, odbijanie od bandy, powroty po kontuzjach i wypadkach - wiem jedno, wywierając presję: MUSISZ BYĆ I DAĆ RADĘ! Bo #MistrzJestJeden

Na koniec chciałbym przypomnieć - Tomasz Gollob to firma. Uznane nazwiska Tomasz Gaszyński, Wojciech Malak i inni już dziś mają wiele propozycji, żeby upowszechniać dobre praktyki. Jest zatem potencjał, podobnie jak i w merytoryce "Chudego". Niezbędnej polskiemu żużlowi. To pewnie melodia przyszłości. Ale, choć fałszuję cholernie, chciałbym ją Tobie, Tomaszu wyśpiewać...

Źródło artykułu: