Tommy Knudsen - duńska legenda Wrocławia

Od początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy w polskiej lidze pojawiły się duże pieniądze i nasze rozgrywki drużynowe przeżywały największy rozkwit w historii, do dzisiaj nad Wisłą pojawiło się wielu obcokrajowców startujących przed żużlowymi fanami. Tylko nieliczni stali się ulubieńcami, prawdziwymi liderami swoich ekip na torze i poza nim. Na szczęście historia "czarnego sportu" zna chlubne wyjątki, o których dyskutuje się i pamięta na trybunach. Na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu kibice nigdy nie zapomną o charyzmatycznym Tommy Knudsenie.

W tym artykule dowiesz się o:

Knudsen jako mały chłopak, który przyszedł na świat w niewielkiej, kilkutysięcznej miejscowości Roager na wschodnim wybrzeżu Półwyspu Jutlandzkiego nie mógł nie zetknąć się z żużlem. Właśnie w latach jego dzieciństwa na torach całego świata i w skandynawskich mediach brylował Ole Olsen, który wkrótce po tym, w 1975 roku niedaleko rodzinnych stron Knudsena zaczął budować swój własny stadion żużlowy w Vojens. Przyszły lider klubu z Wrocławia trafił do poważnego ścigania przez duńskie rozgrywki juniorów, dzięki którym zebrał pierwsze sportowe szlify. Już w wieku osiemnastu lat został Indywidualnym Mistrzem Europy Juniorów (Pocking 1980). Ekspresowo dostał się do ówczesnej najsilniejszej ligi świata – rozgrywek brytyjskich - w 1979 roku podpisał kontrakt z zespołem Coventry Bees. Bardzo związał się z drużyną "Pszczół", w której startował przez dwanaście lat i zdobył z nią trzy mistrzowskie tytuły. Nigdy nie zmienił barw klubowych w lidze angielskiej, a działacze w dowód wdzięczności zorganizowali mu w 1988 roku jubileuszowe zawody z okazji jego dziesięciolecia startów. Jeszcze jako junior trafił do bardzo silnej reprezentacji Danii. Wspólnie z Erikiem Gundersenem, Hansem Nielsenem, Janem Osvaldem Pedersenem czy Johnem Jorgensenem stworzył team żartobliwie nazywany od nazwiska ich trenera "gangiem Olsena", który bardzo rzadko przegrywał w światowych finałach rozgrywek drużynowych, aż dziewięciokrotnie je wygrywając. Co ciekawe Tommy Knudsen był zaledwie sześciokrotnie uczestnikiem jednodniowych finałów IMŚ, ale za każdym razem plasował się w nich w pierwszej szóstce! Swój życiowy sukces osiągnął w 1981 roku na londyńskim stadionie Wembley, gdzie został drugim wicemistrzem świata. Dokładnie dekadę później mógł skopiować swój wyczyn, lecz w biegu barażowym w Goeteborgu, w którym stawką był brązowy medal IMŚ musiał uznać wyższość swojego rodaka Hansa Nielsena. Knudsen w ostatnich latach swojej kariery z sukcesami jeździł w cyklu Grand Prix (wygrane w Abensbergu, Linkoeping i we Wrocławiu), choć z różnych powodów (głównie kontuzji i spraw sprzętowych) nie powiększył już swojej medalowej kolekcji IMŚ.

Jako prawdziwa gwiazda przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych musiał trafić do polskiej ligi. Wielu, szczególnie młodszych kibiców żużla nie pamięta, że Knudsen rozpoczął przygodę z naszymi rozgrywkami w barwach klubu Polonez Poznań, który po rocznym epizodzie startów w lidze został z powodów finansowych rozwiązany (jeszcze w trakcie sezonu oddano dwa mecze na swoim torze walkowerem). Po poznańskich perturbacjach Tommy związał się kontraktem z Wrocławiem, w którym stał się prawdziwą legendą. Między innymi wspólnie z charyzmatycznym trenerem rodem z Gorzowa Ryszardem Nieścierukiem, doświadczonym Wojciechem Załuskim, Dariuszem Śledziem oraz dojrzewającymi sportowo pod skrzydłami Duńczyka Piotrem Protasiewiczem, Piotrem Baronem, Waldemarem Szubą, Zbigniewem Lechem, Barłomiejem Bardeckim i wpierającymi ich Henrykiem Piekarskim, Krzysztofami Zielińskim i Jankowskim zdominował polskie tory zdobywając trzykrotnie pod rząd tytuł DMP. Złota Sparta Wrocław nie miała sobie wtedy równych, a kluczem do sukcesu była właśnie osoba niekwestionowanego duńskiego lidera, który na torze i w parkingu dwoił się i troił by pomóc swoim kolegom. Knudsen był gwiazdą, ale też dżentelmenem torów, szanował swoich rywali, a jego pamiętne akcje były doskonałe technicznie. Nie faulował i nie zajeżdżał bezmyślnie toru, potrafił zaatakować przy krawężniku i pod samą bandą. Bardzo utożsamiał się z Wrocławiem, w którym po zakończeniu swojej kariery sportowej został nawet najważniejszą postacią sztabu trenerskiego. Zależało mu na wynikach swojego ulubionego klubu. W sierpniu 1995 roku, gdy Sparta prowadziła przed ostatnim wyścigiem czterema punktami arcyważny mecz z Apatorem w Toruniu, i sędzia zawodów Stanisław Pieńkowski wykluczył go za kolizję z Markiem Loramem z drugiej powtórki piętnastej gonitwy (wcześniej upadł oraz został wykluczony Protasiewicz) co oznaczało w tych dramatycznych okolicznościach zwycięstwo biegowe Apatora 5:0, dające ostatecznie torunianom sukces meczowy 45:44 Knudsen był najbardziej rozgoryczony i załamany we wrocławskiej części parku maszyn.

Duński champion był nieszablonowy, po zwycięskim wyścigu jadąc na jednym kole potrafił upaść na plecy, wstać z toru klasą, zdjąć kask i z uśmiechem na twarzy ukłonić się publiczności. Innym razem pokłócony z Hansem Nielsenem stał na podium do niego tyłem, w ogóle nie zwracając uwagi na swojego dobrego znajomego i wielkiego rywala z reprezentacji. Kochał żużel, dlatego pomimo makabrycznego wypadku podczas eskapady w 1989 roku po Australii na torze w Renmark, który skutkował czasowym paraliżem obu nóg, po półtora rocznej przerwie wrócił do "czarnego sportu". Po zakończeniu kariery nie rozstał się z żużlem, pojawia się na stadionach, komentuje speedway w duńskiej telewizji DK4 i mocno trzyma kciuki za kilkuletniego Anglika Tommy Knudsena (przypadkowa zbieżność nazwisk), który marzy o wielkiej żużlowej karierze. Nigdy nie został indywidualnym mistrzem świata, ale ekscytujące wyścigi z jego udziałem komentowane na Stadionie Olimpijskim przez znakomitego wrocławskiego adwokata Andrzeja Malickiego są jedną z najpiękniejszych i dobrze pamiętanych kart historii speedway'a.

Źródło artykułu: