Krzysztof Jabłoński: Są zawodnicy, którzy nie kalkulują, ale nie można zakazać crossu (wywiad)

WP SportoweFakty / Tomasz Kordys / Krzysztof Jabłoński w parku maszyn Startu Gniezno.
WP SportoweFakty / Tomasz Kordys / Krzysztof Jabłoński w parku maszyn Startu Gniezno.

- Mamy zawodników zero-jedynkowych, którzy albo wygrywają, albo nie kończą wyścigu. Ich zatrudnienie zawsze będzie ryzykiem dla klubu. Większość jednak potrafi kalkulować i słuchać trenerów - mówi Krzysztof Jabłoński, trener i zawodnik Falubazu.

Dariusz Ostafiński, WP SportoweFakty: Po wypadku Piotra Pawlickiego na crossie część ekspertów twierdzi, że żużlowcom należy zakazać tego sportu.

Krzysztof Jabłoński, żużlowiec i trener Falubazu Zielona Góra: A ja twierdzę, że nie należy tego robić. Trzeba jednak jeździć z głową.

Co znaczy z głową?

To znaczy, że trzeba motocross potraktować jako trening. Zanim jednak żużlowiec wsiądzie na crossówkę, trener powinien go spytać, czy wziął lekcję podstaw jazdy na motocrossie. Bo to nie jest to samo, co jazda na motocyklu żużlowym. Ja też jeździłem na crossie jak żużlowiec i złapałem przez to kontuzję. Zawaliłem sobie sezon 1997. Wszystko z braku wiedzy, doświadczenia i błędnej techniki.

I co pan zrobił?

Kurs. Poszedłem na szkolenie, za które zapłaciłem i przez pięć dni byłem maskotką turnusu. Wszystko robiłem nie tak, jak trzeba. Zajęcia prowadził Marcin Wójcik (trener motocrossu - dop. red.), a odbywały się one w Hiszpanii. Tam nauczyłem się jak bezpiecznie jeździć, tam nabyłem odpowiednich nawyków. Odkąd ukończyłem szkolenie, to na żużlu jeżdżę jak żużlowiec, a na crossie jak motocrossowiec. Nie mieszam stylów.

I to wystarczy?

Nie. Kolejną ważną rzeczą w przypadku treningu na crossie jest zachowanie umiaru. Należy traktować to jako trening, który czemuś ma służyć. Trzeba też umieć zachować rozsądek. Nie dać ponieść się emocjom i nie urządzać dzikich wyścigów. Trzeba mieć duży dystans do siebie, żeby nie przekraczać granic swoich możliwości. Jeżdżąc na crossie, trzeba zawsze pamiętać o priorytetach. Jeśli naszym celem jest żużel, to nie możemy dawać z siebie sto procent na crossie. To samo założenie musi obowiązywać przy jeździe na nartach i każdym innym treningu związanym ze sportem ekstremalnym, czy niebezpiecznym. Zawodnik musi pamiętać, że nie chodzi o to, żeby był od kogoś szybszy, czy skoczył dalej, ale o to, żeby bezpiecznie zrealizował trening.

Krzysztof Cegielski powiedział mi jednak, że żużlowiec zawsze i wszędzie szuka adrenaliny. Na ostatnim zgrupowaniu kadry w Zakopanem grupa zawodników miała wziąć deski pod pachę i ruszyć pieszo na Kasprowy.

Adrenalina musi być i jest potrzebna. Można jednak nauczyć się ją okiełznać. Od tego są trenerzy przygotowania mentalnego. Sytuacja komplikuje się, kiedy trafimy na zawodnika zero-jedynkowego: albo wygrywa, albo nie kończy wyścigu. Zatrudnienie takiego zawodnika zawsze jest ryzykiem dla klubu. Większość jednak potrafi kalkulować, słuchać rad trenerów i cierpliwie nabijać motogodziny w przedramiona.

Trener powinien być bezpiecznikiem?

Ostatnio byłem w Lipnie w hali motocrossowej. Tam jest minitor supercrossowy. Bardzo wymagający technicznie i trudny do przejechania nawet, jak się jedzie powoli. Byłem tam na rekonesansie, bo wspólnie z trenerem Adamem Skórnickim zastanawialiśmy się, czy nie zabrać tam juniorów Falubazu. Ostatecznie doszliśmy do wniosku, że nie zrobimy tego. Ryzyko było za duże. Poczekamy, aż zima odpuści.

Może więc Unia Leszno popełniła błąd, jadąc na trudne, crossowe tory do Hiszpanii?

Moim zdaniem Piotrowi Pawlickiemu przytrafił się po prostu nieszczęśliwy wypadek. Więcej nie powiem, bo nie mam wiedzy, na jakim torze jeździli zawodnicy i w jakich okolicznościach doszło do zdarzenia.

Andrzej Rusko, prezes Sparty, twierdzi, że każdy sportowiec ma żyłkę współzawodnictwa i ona zawsze może wziąć górę. To argument za tym, żeby crossu zakazać.

Nie znaczy to jednak, że powinniśmy to robić. Sport jest niebezpieczny wówczas, jeśli go nie znamy. Jak zaczniemy rozumieć daną dyscyplinę, praktykować ją, to minimalizujemy ryzyko. Rok temu byłem ze Startem Gniezno na obozie w górach. Zawodnikom, którzy pierwszy raz byli na nartach zorganizowaliśmy lekcję podstaw jazdy z wykwalifikowanym instruktorem. Wracając do crossu, to nie trzeba uprawiać go na górkach. Przed sezonem zawsze wsiadam na crossówkę, ale po to, by na prostym terenie przećwiczyć różne elementy, bez wyskoków. Do tego wystarczy kawałek równego pola. Taki trening złożony z czterech sesji po piętnaście minut daje naprawdę wiele. Będę się więc upierał, że cross jest najlepszym przygotowaniem do żużla. Po ogólno-rozwojówce potrzebny jest trening ukierunkowany i tu cross, ale i też pit-bike, czy rower górski sprawdzają się najlepiej.

Skoro jednak jest pite-bike, czy rower górski, to może jednak crossu powinno się zakazać? Skoro są inne formy.

Nie. Moim zdaniem wszystko można robić, ale trzeba to robić bezpiecznie. Oczywiście na tyle, na ile to możliwe. Wypadków nie unikniemy całkowicie, bo są one wpisane w sporty ekstremalne. Raz jeszcze powtórzę, że trzeba cross traktować jako trening. Trzeba wiedzieć, czemu to ma służyć. Swoją drogą to na hiszpańskich torach są odcinki dobre do ćwiczenia różnych elementów.

ZOBACZ WIDEO Kim Jason Doyle będzie za 20 lat? Prawdopodobnie najgrubszym facetem jakiego widzieliście

Źródło artykułu: