Gdy w 2006 roku polskie władze poluzowały przepisy i zezwoliły na starty nieograniczonej liczby żużlowców zagranicznych, stworzyło to szansę przed wieloma talentami z obcych krajów. W ten sposób zagraniczni juniorzy otrzymali możliwość większej liczby występów, zabierając przy tym miejsce i szansę rozwoju rówieśnikom z Polski.
Tak było w przypadku Włókniarza Częstochowa. Sprowadził on w tamtym czasie Edwarda Kennetta, Taia Woffindena oraz Lewisa Bridgera. O ile Kennett kończył wtedy starty w gronie juniorskim, o tyle Woffinden i Bridger byli niemal rówieśnikami. Dzielił ich tylko rok. Obojgu wróżono ogromną karierę.
Woffinden i Bridger na zakręcie
W pewnym momencie mogło się wydawać, że kariery obu Brytyjczyków nie rozwiną się tak jak zapowiadano. Woffinden na początku 2010 roku przeżył tragiczną śmierć ojca, po której się załamał. Żużel przestał mu przynosić radość, zaczął sięgać po używki. Nie poradził sobie też jako stały uczestnik cyklu Grand Prix. Oazę spokoju znalazł dopiero we Wrocławiu. Krok po kroku odbudowywał się u boku prezes Krystyny Kloc. Dziś jest dwukrotnym mistrzem świata, jednym z czołowych zawodników PGE Ekstraligi.
Z Bridgerem było podobnie. Jego talent też wyhamował. Gdy w 2011 roku przeszedł do grona seniorów, znalazł zatrudnienie w I-ligowym Starcie Gniezno. Tyle, że w pierwszej stolicy Polski chcieliby zapomnieć o występach młodego zawodnika. Szybko podziękowano mu za współpracę i to w niezbyt przyjaznej atmosferze.
ZOBACZ WIDEO Kapitalne ściganie na torze w Daugavpils!
Odrodzenie w Rybniku
Tak jak Woffinden znalazł wsparcie u prezes Kloc, tak Bridger trafił na "ojca" w Rybniku. Został nim Krzysztof Mrozek. To on wziął się za odbudowę żużla w Rybniku i widział w Bridgerze zawodnika z potencjałem. Mrozek pamiętał go zresztą z czasów jazdy w Częstochowie, gdyż w tamtym okresie pomagał prezesowi Marianowi Maślance.
Bridger w pełni odwdzięczył się za otrzymane zaufanie. Dostał klubowy sprzęt, na którym siał postrach na II-ligowych torach. Był liderem Rekinów, które pewnie wywalczyły awans do wyższej klasy rozgrywkowej. Przedłużenie z nim umowy było czymś naturalnym. Na I-ligowym froncie znów miał być jednym z liderów rybnickiego ROW-u. Było jednak inaczej.
Kolejne wpadki Brytyjczyka
W sezonie 2014 rybniczanie walczyli o utrzymanie w lidze. Po części ze względu na problemy Bridgera. On twierdził, że nie jest w stanie dogadać się z klubowymi silnikami. Na treningi przywoził nawet swoje maszyny z Wysp. Czarę goryczy przelały jednak wydarzenia z lipca, gdy żużlowiec zaspał na samolot i nie przyleciał na mecz z Lokomotivem Daugavpils.
Bridger tłumaczył się tym, że zgubił swój paszport. Tak naprawdę po Grand Prix Wielkiej Brytanii, które odbyło się w przeddzień meczu w Polsce, wziął udział w mocno zakrapianej imprezie z Troyem Batchelorem i Darcy'm Wardem.
- To była całkowicie moja i tylko moja wina. Wszyscy popełniamy błędy, a ja ostatnio straciłem wiele i potrzebuję czasu. Byłem w Cardiff i zgubiłem swój paszport. ROW Rybnik podjął decyzję o zwolnieniu mnie ze skutkiem natychmiastowym. Dokończę sezon w barwach The Lakeside Hammers. Bez startów w Polsce nie ma dla mnie przyszłości w żużlu. Przepraszam - tłumaczył się później na Twitterze.
Bridger dostał drugą szansę, ale we wrześniu znów podpadł działaczom Rekinów. Nie doleciał na mecz w Bydgoszczy, bo na lotnisku w Wielkiej Brytanii nie pozwolono mu przewieźć silnika żużlowego. Kilka tygodni później poinformował, że zawiesza swoją karierę. - Żużel to niebezpieczny sport, a gdy nie jest to przyjemność, istnieją bezpieczniejsze sposoby zarabiania na życie. To jest czas dla mnie, aby zrobić coś innego - ogłosił wtedy.
Niezliczone powroty Bridgera do żużla
Brytyjski żużlowiec swój komunikat o zawieszeniu kariery wystosował w październiku, a już w styczniu 2015 roku podpisał kontrakt z Coventry Bees. Nie potrwało to jednak zbyt długo, bo w lutym odstąpił od miejsca w drużynie Pszczół. W maju związał się z Leicester Lions, by tydzień później opuścić ekipę po ledwie jednym spotkaniu. Do regularnej jazdy wrócił za to w 2016 roku w barwach The Lakeside Hammers. Zatęsknił też za Rybnikiem. Chciał wzorować się na Tomaszu Gollobie.
- Postanowiłem wzorować się na Tomaszu Gollobie, osiągnąłem nawet taką samą wagę jak on. Wierze, że pozwoli mi to na osiąganie jak najlepszych wyników. Ja i cały mój team jesteśmy gotowi by wrócić do Polski, najlepiej właśnie do Rybnika. Wierzę, że to się uda i udowodnimy wszystkim, że zasługuję na miejsce w drużynie - zdradzał w jednym z wywiadów.
Do powrotu do Rybnika jednak nigdy nie doszło. Bridger za to po raz kolejny zakończył karierę. Decyzję tłumaczył kontuzją pleców i ciągłym bólem. Nie przeszkodziło mu to jednak w tym, by zdobyć uprawnienia trenera personalnego. Brytyjczyk zaczął spędzać kilka godzin dziennie w siłowni, co przełożyło się na spory wzrost masy mięśniowej w jego organizmie.
Siłownia i boks zamiast żużla
Były żużlowiec zaczął też trenować boks. 7 kwietnia czeka go nawet występ na gali bokserskiej w Hastings. Będzie ona mieć szczytny charakter, bowiem Bridger postanowił wesprzeć fundację pomagającą walczącym z rakiem. Na jednym z portali crownfundingowych założył nawet specjalną zbiórkę, poprzez którą kibice wpłacili do tej pory 270 funtów na rzecz fundacji.
- Jestem naprawdę podekscytowany. Mogę podjąć takie wyzwanie i to dla mnie ogromny cel. Nie będzie łatwo, bo wracam do pełnej sprawności złamaniu kręgosłupa na motocyklu w czerwcu 2017 roku. Cieszę się, że dzięki temu mogę poznać nowych, wspaniałych ludzi. Mam okazję trochę poćwiczyć i wziąć udział w świetnej gali - mówi o swoim występie Bridger.
Walka bokserska z udziałem Bridgera odbędzie się za kilka dni. Później zawodnik będzie musiał znaleźć nowy cel i nową motywację. Być może znowu będzie to żużel? Brytyjczyk już nieraz zaskakiwał swoimi decyzjami i niekonsekwencją. Gdyby nie to, być może dziś szykowałby się do startów w Grand Prix, a nie boksowania.